[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaledwie. Poznałam tak ma-
ło. A ileż jeszcze może być różnorakich przyczyn, rodzących nienawiść do kobiet tak gwałtowną i
ślepą, że domagającą się wręcz ich zagłady?
Pan Feliks rozgniewał się. Na moje włosy. Niespodziewanie, jednym nagłym ruchem zębatej,
plastykowej szczotki zburzył całe swoje dzieło, tak bliskie klasycznej doskonałości. Podparł ręką
podbródek i zamyślił się.
Gdzieś głęboko w środku, może w okolicy serca narodził się we mnie ostry, drobny, dokuczliwy
dreszcz  nie do opanowania.
Czułam, iż rozprzestrzenia się on po całym ciele. Już mam go w ustach, ząb przestaje trafiać na ząb.
Lada moment zacznę szczękać tymi zębami, zaczną mi się trząść policzki i on to dostrzeże. Moc-niej
objęłam dłońmi poręcze fotelika.
Pan Feliks znów dotyka mojej głowy, obraca ją palcami w le-wo, w prawo: tak robi zawsze, kiedy
komponuje nowe uczesanie.
Ja poddaję się tym zabiegom bezwolnie. Gdybym powiedziała, że czuję się sparaliżowana, byłoby to
jeszcze nie to. Jest to bowiem rodzaj fascynacji albo hipnozy. I zarazem obezwładniającego strachu,
195
jaki ogarnia nas, gdy mamy do czynienia z czymś dla nas niepoję-
tym.
Ale fakty, za którymi dopiero, jak za zamkniętymi wrotami, rozciągają się nie znane mi obszary, są
jednoznaczne i proste.
Aatwe do uchwycenia. Oto ktoś, kto może przebywać w mieście czy jego okolicach w dowolnych
godzinach. Może pracować na zmianie przedpołudniowej lub poobiedniej. Może któregoś dnia w
ogóle nie przyjść do pracy, wszystko zależy, jak ułoży się z kolegami. Oto ktoś, kto i pracuje, i
mieszka w śródmieściu, w samym sercu Zwiernika  bo pan Feliks, jak kiedyś mimochodem
wspomniał, ma pokój w tym samym domu co zakład. Stąd może swobodnie robić wypady różnymi
trasami, w różne końce miasta, a trasy te zawsze skrzyżują się w centrum. I oto wreszcie ktoś, komu
niezbyt potrzebna jest pomoc lekarska przy mniejszych skalecze-niach. Ileż tu środków
dezynfekcyjnych i materiałów, mogących stanowić opatrunek. Przypominam sobie nagle, że wtedy
gdy o mały włos nie zginęła Kordaszewska i zamordowany został Rysiek, w zakładzie odbywał się
remont i cały personel był na urlo-pie. Pan Feliks, zapytany potem przeze mnie, jak go spędził,
wyznał skromnie, że był u rodziny na wsi, niedaleko, żeby móc wpadać do miasta i kontrolować
przebieg remontu. Jeżeli nawet został
ranny podczas walki z Ryśkiem, łatwo mu było to ukryć. Mógł
powiedzieć krewnym, że skaleczył się przy porządkowaniu lokalu.
A wieś  czy to nie ta właśnie, z której wracała od siostry Jula?
Mogła już tam spotykać Feliksa i nie zdziwiło jej, że idzie on ran-kiem przez las. I jak to Jula,
oczywiście zatrzymała się, żeby z panem Feliksem porozmawiać.
No i ta jego powierzchowność, ładna wprawdzie, lecz przeciętna, 196
a przez to jakby niedostrzegalna. Niedostrzegalny  czy może być uchwytny? Raczej nieuchwytny.
Nieuchwytny  tak myślałam o nim często.
 Tak będzie dobrze  słyszę jego głos, trochę głuchy, jak gdyby dobiegający do mnie spośród mgły.
 Ale pani nic nie mó-
wi. Dlaczego? Nie cieszy się pani, że jutro będzie pani tak ładnie wyglądała na galowym obiedzie?
 On nie wie  myślę. On nie wie, że go odkryłam. To dobrze, ale czy ja wytrzymam? A jeżeli nie
wytrzymam, to jak ucieknę?
Nie znam nawet dobrze tego drugiego wyjścia, o którym mówił.
Grzmotnąć czymś ciężkim w szybę? Zanim to zrobię, on chwyci w rękę jedno z tych ostrych narzędzi,
których tu pełno. Oto ostre, długie nożyczki. Oto brzytwa, lśniąca na szklanej półeczce łuko-wato
wygiętym, srebrnym ostrzem. Oto...
Pan Feliks sięga po maszynkę do golenia. Zaraz dotknie nią mojej szyi. Zaraz poczuję na skórze śliski
i twardy zarazem dotyk giętkiego kabla. Czarnego kabla.
Krzyczę. A może wydaje mi się tylko, że krzyczę. W istocie moje usta pozostają tylko otwarte, jak do
okrzyku. Krzyczą za to moje oczy. Sama to w lustrze widzę. Mnie samą przeraża ich obłędny,
ogłupiały strach.
Zrywam się z fotela, lecz natychmiast opadam z powrotem na miękkie zielone siedzenie. Zmuszają
mnie do tego ręce mężczyzny. Silne, o stalowym uchwycie, o palcach wyprężonych jak szpony
drapieżnego ptaka, atakującego zdobycz.
Tak, jestem bezbronna.
 Co pani robi? Co się pani stało? Byłbym panią niechcący skaleczył  mówi do mnie pan Feliks. W
jego głosie brzmi naga-na. I pretensja. I pobłażliwość. Jest mną rozczarowany.
197
Przypominam teraz tobół, ciśnięty niedbale na fotel. Obserwuję widok w lustrze i zaczynam siebie za
to niechlujstwo nienawidzić.
Chyba przegrałam. Wiem o tym. Muszę skapitulować, ale mo-
że jeszcze warto zagrać na zwłokę? Skupiam się, biorę się w garść i trajkoczę przekornie, udając
nadąsaną:

Czy musi mi pan koniecznie golić te włosy na szyi? Ostatnio miałam podrażnienie skóry po goleniu.
Wolałabym...

Jak pani sobie życzy.
Odłożył na bok maszynkę, ręce skrzyżował na piersiach, oparł
się plecami o szafkę, w której chowa się chemikalia. Przygląda mi się z zaciekawieniem. Mam
wrażenie, że bawi się ze mną jak kot z myszką.
Zastanawiam się: może to histeria z mojej strony? Gdy plotkowało się o panu Feliksie, padały
określenia: układny, przemiły, nadskakujący, esteta, ciepła klucha... Dodatnie opinie i ujemne, lecz
żadna z nich nie nadawała się na ramkę do portretu  wampira , mordercy kobiet. A przecież trzeba
mieć diabelski spryt, żeby pozostać nieuchwytnym, będąc przez rok ściganym przez milicję.
Na przykład teraz. Czule i łagodnie brzmi jego głos, gdy przemawia do mnie, cedząc słowa z
rozleniwieniem, jak gdyby był
bardzo zmęczony albo chciało mu się spać:

Pierwszy raz widzę panią rozkapryszoną... Zawsze taka dzielna, opanowana... moja siostra Anna
grymasi jak pierwsza z brzegu paniutka... Co się stało?
Odpowiadam ze ściśniętym wciąż jeszcze gardłem:

Zdenerwowałam się. Sama nie wiem czym. Może to ta pogoda, ta mgła tak na mnie działa.
Pan Feliks porzuca swoją nonszalancką pozę i zbliża się do mnie, a ja znów drętwieję. Delikatnie
muska czubkami palców 198
moje włosy, potem opuszcza ręce i oto widzę je w lustrze zbliża-jące się od przodu ku mojej szyi.
Przymykam oczy. Nie mogę, nie chcę tego widzieć.
Zaraz dowiem się, jak się umiera. Jak one umierały.
Czuję lekki ucisk. Więc to już?
Ale nie dzieje się nic strasznego, nic, co bolesne i co zapowiadałoby okrutne cierpienie. Odwrotnie.
Odczuwam ulgę. Otwieram oczy. Pan Feliks rozplatał zbyt ciasno związany supełek kolorowej
pelerynki i teraz zdejmuje mi ją z ramion. Patrzy mi w oczy w lustrze i uśmiecha się rozbrajająco.
Jego ręce czuję jeszcze na ramionach, trzyma mnie jeszcze w uścisku, pieszczotliwym, lecz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •