[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ślad żmii.
 To Natohk!  zawołał Amalryk.  Co za diabelskie ziarno sieje ten łajdak?
Zbliżający się jezdni nie przyhamowali pędzących koni. Jeszcze pięćdziesiąt kroków i uderzyliby
w nierówne szeregi Kushitów, stojących nieruchomo z nastawionymi włóczniami& Tymczasem
jadący na czele rycerze dotarli do cienkiej, błyszczącej na piasku linii. %7łelazne podkowy rumaków
stratowały ją i tak jak krzemień uderzony żelazem daje iskry, tak złocista linia zapłonęła, jednak z o
wiele straszliwszym skutkiem. Po pustyni przewalił się głuchy huk, który przeleciał wzdłuż szeregu
jezdzców wraz z kłębami białego dymu.
W jednej chwili pierwszych jezdnych ogarnęły płomienie. Ludzie i ich wierzchowce spalili się w
nich jak ćmy w ognisku. Tylne szeregi wpadły na ich zwęglone szczątki, powiększając zamęt, nie
mogąc zatrzymać rozpędzonych koni uderzali w piętrzący się zwał trupów. Atak skończył się
druzgocącą klęską. Zakuci w stal rycerze ginęli razem ze swoimi rumakami.
Przestając pozorować zamieszanie wrogie wojska wyrównały szyki. Dzicy Kushici doskakiwali
dobijać rannych, rozbijając stalowe hełmy maczugami i toporami. Wszystko to stało się tak szybko,
że przyglądający się ze stoków żołnierze khorajscy przecierali oczy ze zdumienia. Oddziały wroga
ponownie ruszyły. Wśród patrzących podniósł się krzyk:
 To nie ludzie, to demony!
Jeden z górali z pianą na ustach rzucił się do ucieczki.
 Uciekajmy! Uciekajmy!  skomlał.  Kto oprze się czarom Natohka!
Conan powiedział coś wściekle i zeskoczywszy z głazu przyłożył mu obgryzionym udzcem. Góral
padł jak trafiony gromem i krew puściła mu się z nosa i ust. Cymmerianin wyciągnął miecz. W oczach
zapaliły mu się grozne ogniki.
 Na miejsca!  ryknął.  Pierwszego, który się ruszy, skrócę o głowę! Walczcie psy!
Panika skończyła się równie szybko, jak zaczęła. Reakcja Cymmerianina była niczym kubeł zimnej
wody dla przerażonych żołnierzy.
 Zająć wyznaczone stanowiska  rozkazał.  ł nie opuszczać ich pod żadnym pozorem! Ani
ludzie, ani demony nie przejdą dziś przez Przełęcz Shamala!
W miejscu gdzie płaskowyż przechodził w łagodne zbocze, najemnicy stanęli murem, ściskając w
rękach włócznie. Za ich plecami dosiedli swych koni lansjerzy, a na skrzydle, w odwodzie, stały
oddziały oszczepników. Patrzącej na to z namiotu Jaśnieli wydawali się mizerną garstką w
porównaniu z mrowiem nadciągającej hordy.
Conan stał wśród oszczepników. Wiedział, że przeciwnik nie będzie próbował wjechać
rydwanami na przełęcz, wystawiając się na grad strzał. Jednak mimo to zdziwił się nieco widząc, że
i jezdzcy zsiadają z koni. Ci dzicy ludzie nie ciągnęli za sobą taborów. Bukłaki z wodą i sakwy mieli
przytroczone do siodeł. Teraz wypili ostatki wody i odłożyli próżne bukłaki.
 Albo dadzą gardła, albo będą pić z naszej studni  mruknął do siebie barbarzyńca.
 Wolałbym atak konnicy. Zranione konie płoszą się i mieszają szyki.
Horda sformowała klin, którego grotem byli Stygijczycy, a w środku znalezli się asshuri w
kolczugach osłaniani po bokach przez nomadów. W zwartym szyku, osłaniając się tarczami, sunęli do
przodu jak rzeka, a postać w rozwianej szacie, stojąca za ich plecami na rydwanie, wznosiła ramiona
do nieba, gestem upiornego błogosławieństwa.
W chwili gdy pierwsze szeregi dotarły do wylotu doliny, górale ze stoków wypuścili strzały.
Mimo osłony z tarcz atakujący padali tuzinami. Stygijczycy zostawili swoje łuki przy koniach, a teraz,
pochylając nakryte hełmami głowy, ruszyli niewzruszenie po ciałach swych zabitych kompanów,
błyskając ślepiami zza krawędzi tarcz. Shemici odpowiedzieli chmurą czarnych, przysłaniających
niebo, strzał. Patrząc na zbliżającego się wroga. Conan zastanawiał się, jaką nową sztuczkę chowa w
zanadrzu czarnoksiężnik. Przeczuwał, że Natohk, tak jak każdy mag, jest niebezpieczniejszy w
obronie niż w ataku. Każdy ofensywny ruch może skończyć się klęską. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •