[ Pobierz całość w formacie PDF ]

– Tu nie chodzi o Szwajcarię. Chodzi o naszą relację, o to, jak
funkcjonujemy jako para.
– Brzmi to niczym zdanie z jakiegoś poradnika.
Amber mogłaby przysiąc, że Hargrove uśmiecha się ironicznie, bardzo
z siebie zadowolony.
– Przykro mi, jeśli cię skrzywdziłam. Nie weźmiemy ślubu. Zrywam
nasze zaręczyny i to jest nieodwołalny krok. Liczę, że z biegiem czasu
zrozumiesz moją decyzję i będziesz mi wdzięczny, że...
– A ja liczę na to, że w końcu zmądrzejesz – rzucił ze złością.
– To nie jest kwestia mądrości.
– Rozumiesz, jakie to jest dla mnie upokarzające?
– Przepraszam cię za wszystko – zaczęła ugodowo Amber. – Nie
możemy jednak wziąć ślubu tylko dlatego, że nasze rozstanie w twoich
oczach jest upokarzające.
– To kara? Chcesz mnie za coś ukarać? Doprawdy nie rozumiem, co
takiego złego ci zrobiłem.
– Nie zrobiłeś mi nic złego.
– W takim razie jedź ze mną na tę kolację – syknął.
– Hargrove, mnie nie ma w Chicago.
– W takim razie gdzie jesteś?
– To nie ma znaczenia.
– Słuchaj, starałem się być cierpliwy, ale chyba przekraczasz granice.
Nie mam czasu na głupie gierki.
70
– Do widzenia, Hargrove.
– Nie waż się...
Amber wyłączyła telefon z poczuciem klęski.
Nie miała już ochoty przeglądać wiadomości. Spojrzała na zegarek i
stwierdziła, że zbliża się pora lunchu. Dzieciaki pewnie niedługo zejdą z
pola.
Wyszła na zewnątrz odetchnąć świeżym powietrzem i poobserwować
mecz.
– Wygląda na to, że świetnie się bawią – powiedziała do Stephanie,
która siedziała na ławeczce przed domem.
Amber oddychała pełną piersią. To górskie powietrze jest wprost
cudowne.
– Jak to dzieci. Niektórzy dorośli nie wytrzymali presji i włączyli się
do gry.
Amber nie potrafiła skupić się na tej rozgrywce. Dzieciaki biegały od
bazy do bazy, krzycząc wniebogłosy.
– Royce chyba lubi grać w baseballa.
Nie mogła oderwać od niego oczu. Miała nadzieję, że Stephanie nie
zwraca na nią uwagi.
Royce miał na sobie spraną koszulkę bez rękawów i jasne dżinsy. Był
opalony, dzięki czemu jego zęby wyglądały na jeszcze bielsze, choć Amber
wydawało się to niemożliwe. Był uśmiechnięty i rozluźniony.
– Przez całe studia grał w drużynie.
Jak na zawołanie Royce obejrzał się i pomachał im. Po chwili
zastanowienia oddał kij jakiemuś chłopcu i podbiegł do nich.
– Świetnie ci idzie – pochwaliła go Amber.
– Ach, to tylko taka gra z dzieciakami – odrzekł skromnie. – Chcesz
71
się przyłączyć?
Amber potrząsnęła głową.
– Dziękuję za propozycję, ale muszę wracać do pracy. Nigdy zresztą
nie byłam dobra w sporcie.

Nie chodziłaś na zajęcia gimnastyczne dla dobrze urodzonych
panien? – zażartował.
– Owszem, na pilates.
– Jestem pewny, że jesteś urodzoną sportsmenką, tylko jeszcze o tym
nie wiesz.
– Tak, na pewno. –
Roześmiała się. –
Byłam raczej typem
intelektualistki.
– A właśnie... Skończyłaś już pracę w biurze?
– Prawie. Dopóki nie przyjedzie Barry, nie mam zbyt wiele do roboty.
– Znalazłaś jeszcze coś interesującego?
Potrząsnęła głową, choć odkryła na wyciągu bankowym dziwnie
nazwane przelewy. Nie chciała jednak zawracać Royce’owi głowy takimi
bzdurami. Była święcie przekonana, że to jakieś błędy w tytułach przelewu.
– Zaskakujesz mnie – powiedział nagle Royce.
– A czym?
– Początkowo myślałem, że jesteś typem imprezowej laski.
– Chyba sobie żartujesz. A teraz co o mnie myślisz, skoro twój
poprzedni pomysł nie znalazł uzasadnienia?
Royce uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki.
– Trzeba na to patrzeć na dwa sposoby.
– Niby jakie?
– Royce! – zawołał ktoś z boiska. – Wchodzisz!
– Poczekaj tu na mnie, dobrze? – Szedł tyłem, nie spuszczając z niej
72
wzroku.
– No powiedz coś! – zawołała, nie mogąc wytrzymać z ciekawości.
– Jesteś albo szokująco naiwna, albo przerażająco przebiegła.
– To chyba nie komplement.
– Ale na pewno jesteś tak seksowna, że nie mogę przestać o tobie
myśleć.
Royce odwrócił się i wbiegł na boisko, pozostawiając Amber w stanie
kompletnego osłupienia.
Amber przygotowywała się do kolacji. Włożyła białą sukienkę na
ramiączkach i sandałki na obcasach. Nie miała na sobie żadnej biżuterii.
Gdy zeszła ze schodów, w holu na dole natknęła się na Royce’ a. W
wielkim lustrze poprawiał krawat. Wyglądał tak samo seksownie w
garniturze, jak i wytartych dżinsach.
Ich oczy się spotkały. Czyżby był na nią zły?
Niemożliwe. Przecież dopiero co tak miło rozmawiało im się na
boisku. Uśmiechnęła się do niego lekko i już miała coś powiedzieć, gdy
zobaczyła Barry’ego.
Natychmiast domyśliła się, że to człowiek, na którego dziś czekali. Był
tak samo wysoki jak Royce, ale znacznie bardziej szczupły, wręcz chudy.
Barry miał tak mocno zaciśnięte wargi, że tworzyły jedynie wąską kreskę.
Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
– Panno Hutton, to jest Barry Brewster – dokonał prezentacji Royce.
– Rozmawiałaś z nim wczoraj wieczorem przez telefon.
Amber miała ochotę wybuchnąć gorzkim śmiechem. Rozmawiała?
Raczej wysłuchiwała jego pretensji.
– Witam pana. – Skinęła mu głową, nawet się nie uśmiechając.
– Proszę mówić mi Barry.
73
– Amber.
– Nie, Barry nie będzie ci mówił po imieniu.
– Royce, proszę.
Royce zacisnął zęby.
– Panno Hutton – zaczął Barry, nawet nie próbując dyskutować z
szefem.

Proszę przyjąć
moje najszczersze przeprosiny.
Byłem
nieuprzejmy. Oczywiście, jestem do pani dyspozycji. Odpowiem na każde
pani pytanie.
Amber wiedziała, że pod tą maską uprzejmości kryje się zimna złość.
Nie oczekiwała szczerości i wcale nie była zdziwiona zachowaniem
Barry’ego. Musiał przeprosić, więc przeprosił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •