[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczął opowiadać:
- Moi rodzice byli strasznie apodyktyczni. Jeszcze zanim przyszedłem na świat, zaplanowali, że mam
zostać prawnikiem. Teraz, z perspektywy czasu, ich wymagania nie wydają się takie wygórowane, ale
wtedy nie mogłem tego znieść.
- Zwyczajnie, młodzieńczy bunt - przytaknęła ze współczuciem, przypominając sobie własne
dzieciństwo.
- Może i tak. - Uniósł brwi. - Tyle tylko, że wprowadziłem ten bunt w czyn. Któregoś dnia
spakowałem ma-natki i wyjechałem, nie oglądając się za siebie.
- Nawet się z nimi nie pożegnałeś? - zmarszczyła czoło.
- Zostawiłem im liścik pożegnalny. - Skrzywił się, zdegustowany. - Dziecinada, prawda? Ale udało mi
się zmienić sytuację, której nie mogłem znieść. Znalazłem pracę, pótem skończyłem studia i jakoś
żyję.
Znów przysunął się do niej, lecz tym razem pozwoliła wziąć się za ręce.
- W ciężkiej sytuacji lepiej nie liczyć, że coś samo się zmieni - pouczał. - W życiu nie ma tak lekko.
Trzeba ryzykować i brać sprawy we własne ręce.
- To nie jest takie proste...
- Ależ jest!
Zagryzła wargi, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Ach, więc wszystko dobre, co się dobrze kończy? Czyżbyś teraz był w lepszych stosunkach z
rodzicami?
Od razu cofnął ręce.
- Owszem, widuję się z nimi podczas wakacji i ferii świątecznych.
Z tonu jego głosu mogła wywnioskować, jaką odrazą napełniały go przygotowania do świąt Bożego
Narodzenia. Skojarzyła to z jego wyglądem, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy - kudłata szopa
włosów, ordynarny kolczyk w uchu, odpychający wyraz twarzy, a do tego jeszcze ten wytatuowany
smok! Błyskawicznie powiązała fakty.
- Aha, teraz rozumiem, dlaczego wyglądałeś tak prowokująco na urodzinach mojego ojca. Chciałeś
odreagować wizytę u rodziców, gdzie musiałeś grać według ich reguł, prawda?
Cofnął się jeszcze bardziej.
- Widzisz, oni też są w trudnej sytuacji... - ciągnęła. -Wyobrażam to sobie. Ciekawe, co to za ludzie?
Pewme zasiedziali konserwatyści ze Zrodkowego Zachodu? Sama myśl, że ich syn jest
motocyklowym chuliganem, spędzała im sen z powiek, prawda?
Owszem, dniem i nocą próbowali wybić mi to z głowy. - Przestąpił z nogi na nogę, gdyż najwyrazniej
ciężko mu było o tym mówić. - Mój ojciec jest sędzią Sądu Najwyższego stanu Illinois.
Rzeczywiście mogła to sobie z łatwością wyobrazić. %7łeby syn szanowanych prawników rozbijał się w
skórzanej kurtce na ryczącym motocyklu!
- Pewnie ten tatuaż ze smokiem prezentował się imponująco na zdjęciach z wakacji? - zakpiła.
- Zawsze chciałem zostać nauczycielem! - powtórzył z naciskiem, jakby odpierając atak.
- Już ty się, łobuzie, nie tłumacz! To, że koniecznie chciałeś zgrywać  młodego gniewnego", nie
oznacza, że wszyscy inni muszą iść w twoje ślady!
Uznając dyskusję za zakończoną, stanęła przy drzwiach z kluczykami w ręku, jakby czekała, aż opuści
jej mieszkanie. On zaś przybrał podobnie wyzywającą postawę, trzymając się pod boki. Patrząc na
niego, Su Ling miała ochotę rzucić wszystko, włącznie z pracą i rodziną, byleby tylko znów wziął ją w
ramiona. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić. Całą siłą woli opanowała się więc, aby
przepuścić go w drzwiach.
- Czy ty w ogóle lubisz rachunki? - spytał wyzywająco. Zabrzmiało to dziwnie, bo nikt dotąd jej o to
nie pytał. Poza tym, nie miała sil ani czasu, by zastanawiać się nad tym problemem, bo czekał na nią
Frank, a Mitch zbytnio ją rozpraszał, by mogła od ręki przenicować swój system wartości. Zagryzła
więc wargi i w milczeniu patrzyła na niego, próbując opanować zamęt w głowie.
Więc to by było na tyle! - wyrzucił z siebie. Wściekły, wypadł z mieszkania i zanim Su Ling zdążyła
porządnie je zamknąć, już usłyszała ryk silnika jego motocykla.
- No i dobrze! - burknęła pod nosem, idąc do samochodu.
Dwie godziny pózniej też mruczała coś do siebie, siedząc przy komputerze i klnąc w żywy kamień
swoją pracę, szefa i całe to parszywe życie. Zdawała sobie przy tym sprawę, że słowa Mitcha ubodły
ją do żywego.
Czy rzeczywiście aż tak nie znosiła rachunkowości? Na pewno nie cierpiała Franka, tego
aroganckiego męskiego szowinisty. Szlag ją trafiał, że musiała zmarnować taki upojny, sobotni
wieczór, kiedy czuła jeszcze na skórze zapach Mitcha. Niesforne pasemka włosów muskają-
ce jej kark również przywoływały wspomnienia. Nawet gdyby w tej chwili w pokoju pojawił się
Frank, oferując jej na srebrnej tacy udział w spółce, wolałaby szybko jechać do domu i kochać się z
Mitchem do utraty tchu.
Akurat w tym momencie do jej gabinetu wkroczył Frank, przynosząc długą kolumnę liczb. Su Ling
spojrzała nań chłodno znad komputera.
- W poniedziałek oczekuję od ciebie poważnej propozycji - oświadczyła.
Zaskoczony, zamrugał oczami, ale już po chwili wybuchnął śmiechem
- Mam tu nawet bardzo poważną ofertę. Proszę, oto
następna porcja!
Su Ling przełknęła ślinę. W normalnych warunkach wycofałaby się, próbując obrócić sprawę w żart i
oszczędzając sobie trudu proszenia o coś, czego i tak nie zamierzał jej dać. Tym razem jednak miarka
się przebrała.
- Frank, ja mówię poważnie - zapewniła. - Już od siedmiu lat wybiegam o milę przed szereg i przez
cały ten czas liczyłam, że za moją ciężką pracę doczekam się nagrody. Jeśli więc do poniedziałku nie
otrzymam propozycji udziału w spółce, odchodzę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •