[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trzymał ją w uścisku przez chwilę, mówiąc:
- Przysięgnij, że będziesz ostrożna. W głębi serca wiem,
że nie powinienem ci pozwolić jechać.
- Nie martw się o mnie, proszę cię. A jeśli się znajdę w
kłopotach, wierzę, że mama mi pomoże.
Na te słowa twarz ojca zmieniła się i pojawił się na niej
wyraz czułości. Salrina wybiegła z pokoju, machając ręką na
pożegnanie i udała się do stajen.
Orion czekał w boksie, a Len z bezmyślną jak zwykle
twarzą trzymał Jupitera na wodzach. Koń skubał drobne
kwiatki spomiędzy kamieni, ale podniósł głowę, gdy usłyszał
kroki Salriny, i ruszył w jej kierunku. Zatrzymała się i
poklepała go po szyi mówiąc:
- Pojedziesz ze mną, ale musisz być bardzo posłuszny i
pomagać mi.
Wydawało się, że ją zrozumiał, bo często przemawiała do
niego. Sprawdziła, czy wszystkie rzeczy, które będą jej
potrzebne na noc, są dobrze przypasane do siodła. Strzemiona
były podciągnięte do góry, bo miała dosiąść Jupitera dopiero
w powrotnej drodze. Chyba wszystko było w porządku. Mogła
teraz wejść do stajni i wyprowadzić Oriona.
Był trochę niespokojny, cofał się i rzucał łbem, jakby
chciał pokazać swoją niezależność. Weszła na ławeczkę do
wsiadania i przytrzymując konia usadowiła się w siodle.
Ułożyła fałdy amazonki i biorąc od Lena wodze Jupitera,
upominała go:
- Do widzenia, Len. Pamiętaj, żebyś karmił konie tak, jak
ci pokazywałam. Sprawdz, czy mają dosyć wody, zanim
pójdziesz na noc do domu.
- Dobrze, panno Salrino - odpowiedział powoli, jąkając
się.
Salrina ruszyła zarośniętą zielskiem aleją prowadzącą do
dworu z poczuciem, że oto zaczyna się jakaś przygoda.
Pierwszy raz wyruszała samodzielnie z domu, w dodatku
obciążona świadomością, że w razie czego musi zapanować
nad Orionem. Za bramą dworską rozciągała się wieś. Wszyscy
ją tu znali: kobiety uśmiechały się do niej i dygały, a
mężczyzni dotykali ręką czapek, gdy ich mijała. Domyślali
się, że prowadzi konia na sprzedaż, bo chory ojciec nie może
tego zrobić sam. Po południu na pewno starsze kobiety
odwiedzą nianię, żeby o tym porozmawiać.
Wszyscy są nam bardzo życzliwi - myślała Salrina.
Wiedziała, że to rezultat pełnego zrozumienia i życzliwości
postępowania jej rodziców wobec wieśniaków.
Po śmierci matki Salrina przez wiele tygodni znajdowała
na jej grobie bukieciki świeżych kwiatów, a przed Bożym
Narodzeniem wiązanki z jedliny i jemioły. Pochodziły od
ludzi ze wsi, którzy kochali ją tak, jak ona ich kochała.
Orion spłoszył się na widok owiec pasących się "przy
drodze. Salrina postanowiła zwracać na niego baczniejszą
uwagę i oderwała myśli od zmarłej matki.
Droga do domu pana Carstairsa, chociaż dobrze jej znana,
okazała się trudniejsza do przebycia, niż sądziła. Jadąc na
przełaj natrafiała na zamknięte bramy ogrodzeń, a nie chciała
zsiadać z konia, bo musiałaby wtedy puścić luzem Jupitera. Z
tego samego powodu nie mogła skakać przez żywopłoty.
Zdecydowała się więc na okrążanie przeszkód, co jednak
znacznie wydłużało drogę.
A potem nagle zaszło słońce, zachmurzyło się i zaczęło
grzmieć. Przy pierwszym grzmocie Orion zastrzygł uszami, a
Salrina wyczuła, że jest niespokojny i zdenerwowany.
Wiedziała, że większość zwierząt boi się burzy, choć z
Jupiterem nigdy nie miała kłopotów. Byłoby niedobrze, gdyby
Orion zaczął ponosić albo odmówił pójścia do przodu, jak to
się czasem zdarzało innym koniom jej ojca, które w czasie
burzy zatrzymywały się w miejscu i nie dawały się ruszyć
spod drzewa ani nie chciały jeść, przerażone błyskawicami i
grzmotem.
Burza zbliżała się, Orion stawał dęba przy każdym
uderzeniu pioruna i z trudnością dawał się nakłaniać do
dalszej drogi.
W pewnej chwili niebo jeszcze bardziej pociemniało, a
Salrina zajęta końmi zgubiła drogę. Było oczywiste, że za
chwilę rozpocznie się ulewa. Pięć minut pózniej nadeszła, i to
z taką siłą, że dziewczyna postanowiła szukać jakiegoś
schronienia. Zmusiła Oriona do zawrócenia, aby deszcz nie
siekł prosto w jej twarz, i po chwili zobaczyła z ulgą w pewnej
odległości od pola, na którym się znajdowała, zajazd
pocztowy. Niewielki to zajazd, ale powinny tam być stajnie,
pomyślała. Ojciec z pewnością pochwaliłby ją za przeczekanie
burzy pod dachem, a w okolicy nie spostrzegła żadnej stodoły
ani szopy.
Z największą trudnością panując nad opierającym się
Orionem, wjechała na podwórze zajazdu. Pusto. Nie
zauważyła nikogo, tylko zajazd po jednej stronie, a stajnie
należące do niego po drugiej. Ponieważ Orion znów zaczął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •