[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chodzi ci o tego bandziora?
- Nie, chodzi mi o to, że muszę spędzić wątłą resztę nocy kręcąc się wokół we mgle ze zwariowanym
konspiratorem uzbrojonym po zęby.
- Mówiłem ci już, że nie jestem wariatem - powiedział Blade bez śladu urazy w głosie.
- Wiem, że mi mówiłeś, ale zapomniałem.
Serenity zobaczyła w oddali blask lampy nad gankiem jej domu.
- Wolałabym iść z tobą, Caleb.
- Będzie o wiele mądrzej, jeśli pójdziesz do domu i zadzwonisz do Ariadne i Zone. Powiesz im, żeby
uważały, bo możemy mieć kłopoty, rozumiesz? Każ im dokładnie pozamykać wszystkie drzwi i okna.
- Tak, jasne. - Serenity uświadomiła sobie, że to, co mówi Caleb, jest rozsądne. - Zone ma pistolet.
- Powiedz jej, żeby się zabarykadowały w pokoju z Ariadne i żeby miały broń w pogotowiu. Każ im
tam zostać, dopóki któryś z nas im nie powie, że już po wszystkim. I niech pod żadnym pozorem nie
otwierają drzwi. A potem zadzwoń do wszystkich po kolei. Niech nie śpią i będą w pogotowiu.
- Zrozumiałam.
- Zwietnie. - Caleb zatrzymał się w połowie schodów na ganek. Przytulił mocno Serenity i pocałował
ją szorstko i gwałtownie. Potem dał jej teczkę z archiwum Ambrose'a. - Idz już.
Serenity wbiegła po schodach. Caleb, Blade i psy zaczekali, aż wejdzie do środka i zamknie drzwi.
Odrzuciła kaptur do tyłu i przeszła przez salonik do telefonu. Wyciągała akurat rękę do słuchawki,
gdy nagle znikąd pojawił się jej przed oczami jedwabny szalik. Wylądował na jej szyi, zanim sobie
zdała sprawę, co się dzieje. W następnej sekundzie zacisnął się mocno na gardle, tamując jej głos,
grożąc odcięciem powietrza.
- Ani piśnij, ty dziwko. Ani mi piśnij. Bo umrzesz.
Rozdział 13
Na krótką chwilę panika zupełnie ją sparaliżowała. Serenity odsunęła rękę od telefonu. Czuła, że
szalik owija jej szyję jak garota, ale jak dotąd była to tylko pogróżka. Ciągle mogła przełykać i wciąż
mogła oddychać. Z trudem.
- Kim jesteś? - wyszeptała. - Czego chcesz?
- Nieważne. - Głos napastnika brzmiał jak przepuszczony przez tarkę do kartofli. Każda zgłoska
poszarpana na strzępy. - Gdzie ona jest?
- Nie wiem, o kim mówisz. - Serenity przy pomniała sobie lekcje samoobrony. Dudniły jej w głowie
słowa instruktora, zupełnie jakby stał obok niej. Najpierw wszystko się dzieje w głowie. Jeśli
poddasz się panice albo strachowi, będzie po wszystkim, będziesz martwa. Wkrocz w inne miejsce,
tam gdzie będziesz mogła jasno myśleć. Zrób to!
- O Marion. - Głos mężczyzny wibrował nie kontrolowaną wściekłością. - Gdzie ona jest? Dziś jest
ta noc.
Dostanie nauczkę, będzie wiedziała, że nie wolno mnie porzucać. Gdzie ona jest?
- Nie znam żadnej Marion. - Ręka Serenity powędrowała do szyi.
- Teraz nazywa się jakimś kretyńskim imieniem. Zone, czy jakoś tak. Tylko mi nie pieprz, że nie
wiesz, gdzie ona jest. Wyśledziłem ją tutaj. Pracuje dla ciebie.
Pokazałem się jej wczoraj w nocy. Wiedziałem, że się przestraszy. Niech myśli, że zwariowała.
- Jesteś Royce Kincaid, prawda?
- Powiedziała ci o mnie? - Był zadowolony.
- Tak. Powiedziała, że jesteś psychicznie chory.
- Gówno prawda, nie jestem chory! - wysyczał Kincaid. - Robię tylko to, co muszę. To jej wina. Ona
mnie do tego zmusiła.
- Czyżby? Ma taką władzę nad tobą? Jesteś taki słaby?
- Zamknij dziób - syknął. - Zamknij się. Niech cię krew zaleje, nie jestem słaby! I zaraz ci to
udowodnię.
- Tutaj jej nie ma.
- Wiem sam, ty dziwko. Przeszukałem już ten dom.
Przyszedłem tu prosto od niej, bo myślałem, że ją schowałaś. Gdzie ona jest?
- Nie wiem. - Serenity chwyciła wiszący pod szalikiem łańcuszek. Wyczuła kształt gryfa na skórze.
- Wiesz, wiesz dobrze, gdzie ona jest. W takim małym miasteczku wszyscy wiedzą, co się dzieje.
Albo mi powiesz, gdzie ona jest, albo wycisnę z ciebie życie. - Kincaid zacisnął mocniej pętlę z
szalika.
Wkrocz w inne miejsce, tam gdzie będziesz mogła jasno myśleć.
- Zaczekaj, to naprawdę nie moja sprawa - szepnęła Serenity. - To dotyczy jej i ciebie.
- Tak, jej i mnie. Ty nigdy nie powinnaś się do tego wtrącać.
- Słuchaj, jeśli mi obiecasz, że natychmiast stąd wyjdziesz, to powiem ci, gdzie się ukryła.
- Gdzie ona jest? - Kincaid zacisnął szalik jeszcze mocniej.
- Tu jest ścieżka - wycharczała Serenity. - Zaczyna się za domem i biegnie w górę lasem. Nie
przegapisz jej, jeśli wezmiesz latarkę. Idz cały czas do góry. Tam jest specjalne miejsce. Bezpieczne.
- Nie ma bezpiecznego miejsca dla Marion - powiedział mężczyzna triumfalnie. - Ani dla ciebie, ty
suko.
Chciałaś jej pomóc, co? Założę się, że to ty jej poradziłaś, żeby się schowała przede mną.
- Puść mnie. - Serenity zacisnęła palce na gryfie.
- Chyba nie, ty suko. Tobie też muszę dać nauczkę. - Skręcił w dłoniach końce szalika.
W takich sytuacjach jak ta masz tylko jedną szansę. Wykorzystaj ją. Zapomnij o delikatności. Celuj w
oczy, jeśli możesz. Nawet jeśli nie trafisz, to na kilka sekund pozbawisz go koncentracji.
Serenity mocniej chwyciła za łańcuszek. Delikatne ogniwa pękły, a gryf został w dłoni. Raptownie
zrobiła krok w tył uderzając twardo o ciało Kincaida. Zachwiał się, zaskoczony. Zanim się
opamiętał, Serenity zamachnęła się ponad głową do tyłu i z całej siły walnęła metalowym gryfem w
twarz napastnika. Poczuła pod palcami, że ostra krawędz rozcięła mu skórę, i mocno szarpnęła ręką
w dół. Kincaid wydał zduszony jęk bólu i złości. Uścisk szalika na moment zelżał, kiedy napastnik
próbował się odchylić do tyłu, by uniknąć ponownego ciosu. Serenity tylko na to czekała. Obróciła
się i kopnęła go w lewe kolano piętą prawej stopy. Kincaid zawył i zachwiał się, próbując złapać
równowagę. Serenity nie czekała, żeby zobaczyć, czy został unieszkodliwiony. Me rób głupstw.
Uciekaj przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Podbiegła do drzwi. Kincaid wstając zrzucił z hukiem książki ze stołu.
- Ty przeklęta dziwko! Zabiję cię! A potem ją!
Serenity otworzyła drzwi.
- Caleb! - wrzasnęła. Przeleciała przez ganek i schody, zanurzyła się we mgle. - Blade! On tu jest!
Wiedziała, że Kincaid jej nie goni, ale nie przestała uciekać.
- Caleb! Gdzie jesteś? Pospiesz się! Proszę, pospiesz się!
Pierwsze znalazły ją psy. Oślepiona mgłą i ciemnościami, Serenity potknęła się o Styksa, zanim go
dojrzała pod nogami. Upadła. Pies stał nad nią i obwąchiwał jej twarz. Nadbiegł Charon i
przypatrywał jej się z prawdziwą troską na psim pysku.
- Serenity? - rozległ się ostry głos Caleba. Strumień światła przeciął mgłę. - Gdzie jesteś, do diabła?
- Tutaj. - Delikatnie odepchnęła psy i wstała. Cała się trzęsła.
- Dobrze się czujesz? - Caleb nadbiegał przez mgłę.
Widziała grozną, niesamowitą sylwetkę bez twarzy, pod świetloną blaskiem odbitego światła latarki
i księżyca.
Serenity rzuciła mu się w ramiona.
- Byłam taka przerażona - wyszeptała mu w kołnierz.
- Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałam.
- Co się stało?
- On tam był, w domku, czekał na mnie.
- Kincaid?
- Tak.
Caleb przytulił ją mocniej.
- To drań.
- Chciał mnie zabić. Zacisnął mi szalik na szyi.
- Jezu - jęknął Caleb.
- Uciekłam. - Serenity podniosła głowę tak gwałtownie, że uderzyła w szczękę Caleba. - Musimy go
znalezć. Nie zdążyłam ostrzec Zone i Ariadne. Musimy go znalezć!
- Znajdziemy. - Głos Caleba był nagle pozbawiony wszelkich emocji.
- Gdzie jest Blade? - Serenity rozejrzała się trwożliwie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •