[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Westchnął.
"Dokładnie. To nasza jedyna szansa."
Uśmiechnąłem się szeroko.
- A już myślałem, że przez to wszystko, będę musiał zaniedbać me obowiązki. Co ty na wyprawę
jeszcze dzisiejszej nocy?
Tylko się roześmiał.
* * *
Noc była jasna i chłodna, jak to pod koniec lata. Do tego była pełnia, a dzielnica świątynna oświetlona
została setkami magicznych świateł i pochodni. Rzucałem długi cień, kiedy wspiąłem się na dach
kamienicy stojącej tuż przy murze otaczającym dzielnicę. Będzie trudno. Będzie wspaniale.
Ukryłem się za kominem i spojrzałem ponad ogrodzeniem. Policzyłem straże patrolujące wąskie uliczki i
uśmiechnąłem się szeroko.
Kochałem takie wyzwania.
"To nie czas na zabawę, Inyan. Mamy tu poważną sprawę do załatwienia."
- I załatwię ją. Dobrze się bawiąc.
Westchnął cicho i umilkł, pozwalając mi skoncentrować się na planowaniu. Położyłem się na
dachówkach i podczołgałem pod krawędz dachu, spoglądając w dół. Najlepiej będzie oczywiście trzymać
się z daleka od ulic, przebiegać nad nimi i unikać spojrzeń straży rozstawionych na tarasach i balkonach.
Zostały mi więc dachy, problem jednak stanowiło światło i cienie, które będę przez nie rzucać. Zacisnąłem
palce na gzymsie i wpatrzyłem się w uliczki. Jak są rozstawione i jak ustawiono pochodnie. W jakich
odstępach czasu i gdzie przechadzają się strażnicy. Uwzględniłem w kalkulacjach nawet śpiące ptaki, które
mogłyby mnie zdradzić, kiedy spłoszone wzbiłyby się w powietrze. Powoli w mojej głowie powstawała
układanka z setek elementów. Dokładałem co chwila nowe, śledząc wzrokiem drogę do Domu
Zwiątynnego.
Jak zawsze w takich sytuacjach, zareagowałem instynktownie, kiedy nadarzyła się odpowiednia okazja.
Strażnik po prawej odwrócił się do mnie tyłem, ten przede mną znikł za rogiem kamienicy. Sprężyłem się
do skoku, przeskoczyłem na mur i przebiegłem po nim błyskawicznie. Kiedy obaj strażnicy powrócili na
swoje miejsca, ja już miałem ich za plecami i czekałem na kolejną dziurę w ochronie.
I tak, kawałek po kawałku, metr po metrze, zbliżałem się do pałacu, który wybudowano specjalnie dla
najwyższych kapłanów stolicy. Dom Zwiątynny nie był ufortyfikowany, a od ulic odgradzał go tylko niski
murek i kępy drzew. To właśnie na ich gałęziach przykucnąłem, spocony i nieco zziajany, kiedy
pozostawiłem za plecami ostatnie uliczne straże. Teraz czekało mnie kolejne wyzwanie.
"To było imponujące. Zwłaszcza na tak dużego mężczyznę" w głosie Cienia wyczułem rozbawienie
"Lubię cię coraz bardziej, Inyan. Przyznam, że nie spodziewałem się czegoś takiego po wysoko
urodzonym, nawet mimo tego, co widziałem w Pałacu Zwiatła."
Zignorowałem go, patrząc poprzez liście na fasadę zgrabnego budyneczku. Oczywiście nie miałem
najmniejszego pojęcia, gdzie znajdować się mógł gabinet arcykapłana, mogłem jednak wysnuć kilka
przypuszczeń. Jeśli przyjmował w nim gości, a wiedziałem, że to robił, pokój nie mógł znajdować się na
najwyższym piętrze, bo było to po prostu niepraktyczne. Po co zmuszać gości do chodzenia po schodach?
Jeśli więc pokoje na górze służyły za sypialnie, zaś te na dole, za gabinety, miałem znacznie ułatwione
zadanie. Nie licząc krat w oknach na dwóch pierwszych piętrach.
"Zostało ci wejście do piwnicy."
Tak, miał rację. Wchodząc przez piwnice miałbym znacznie krótszą drogę to pokonania, a tym samym
mniej straży do ominięcia. Jeśli dzielnica świątynna była tak patrolowana i oświetlona, to pewnie Dom
Zwiątynny też będzie. Większość okien była wprawdzie ciemna, ale z drugiej strony znajdowałem się z
tyłu budynku i mogłem nie widzieć tych wychodzących z korytarzy. Na trawniku i w ogrodzie pode mną
nie było też straży.
Najwyższy czas użyć magii. W innej sytuacji poszedłbym na żywioł i zaryzykował, skacząc w dół i
czekając na ewentualny atak psów strażniczych z fiolką z gazem usypiającym w ręku. Teraz jednak nie
byłem tu dla zabawy, a rzecz, po którą przyszedłem była mi potrzebna już na teraz i nie mogłem sobie
pozwolić na opóznienie. Zdobędę ją tej nocy, nawet jeśli to będzie oznaczyło, że będę musiał zrezygnować
z moich zasad. Jedną z nich było właśnie nieużywanie mych mocy magicznych.
W ogrodzie były psy. Aż pięć. Wielkie bestie, niemagiczne i wierne. Dwa z nich patrzyły w moim
kierunku i nasłuchiwały. Jeszcze mnie nie zauważyły, ale najwyrazniej coś je zaniepokoiło. Były spięte do
skoku i czekały na moje potknięcie, aby zaalarmować ludzi.
Wymówiłem w myślach zaklęcie usypiające i wysłałem je jak chmurę w ich stronę. Zadziałało
błyskawicznie, kładąc je pokotem na ziemi. Bałem się, że dawka mogła być zbyt duża, teraz jednak było
już za pózno na wątpliwości. Zeskoczyłem z drzewa i podbiegłem do budynku.
Szybko odnalazłem okno do składu na opał. Dawno temu wycięto z niego kraty najwyrazniej
przeszkadzające w wyładunku węgla; teraz skorzystałem z tego błędu i wślizgnąłem się do środka,
opadając miękko na stertę opału. Aitoh już działał i mrok panujący w składziku nie stanowił dla mnie
problemu. Szybko wypatrzyłem drzwi i przylgnąłem do nich uchem, nasłuchując.
Było cicho, nie licząc popiskiwania szczurów. Narkotyk pozwalał mi usłyszeć kroki strażników na piętrze
nade mną, byłem więc pewien, że w piwnicy nikogo nie ma. Przemknąłem się do schodów na górę i
nabrałem tchu. Czas na najtrudniejszą część. Uchyliłem ostrożnie drzwi piwniczne.
Korytarz rzeczywiście był jasno oświetlony. Korzystając z tego, że patrolujących go strażników nie było
w pobliżu, rozejrzałem się za miejscami, w których mogłem się ukryć w razie potrzeby. Jednak w ścianach
nie było wnęk, a magiczne latarnie rozpraszały cienie za rzezbami stojącymi w rzędzie pod gobelinami. Do
tego na posadzce nie było dywanu i wyraznie usłyszałem kroki zbliżającego się strażnika. Przekląłem w
myślach, zamykając drzwi piwnicy i przeczekując jego przejście. Skradanie zawsze stanowiło mój
najsłabszy punkt.
Co oczywiście tylko sprawiało, że cała sytuacja stawała się jeszcze bardziej interesująca.
"Co teraz?" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •