[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dziesiątki lat padały na nią krople nasyconej rozpuszczoną kredą wody. Gdyby nie to,
że wystawał kawałek ścianki, nigdy byśmy się nie domyślili jej obecności. Ostrożnie
wyłamałem całą bryłę.
- Rozpiłujemy na górze - zakomenderował szef.
Siedliśmy w jednym z pokoi, bo w kuchni, po rozwaleniu ściany, zrobiło się bardzo
zimno. Ostrożnie skrobałem kredę nożem. Na szczęście odpadała od szkła. Po kilkunastu
minutach mieliśmy przed sobą tajemniczą flaszkę.
- Ręcznie dmuchana, na oko sądząc szwedzka, koniec XVIII stulecia - mówił powoli
pan Tomasz, obracając jaw dłoniach. Spojrzał pod światło.
- W środku coś jest - zauważyłem. - Kartka? Kolejna wskazówka?
- Chyba tak - mruknął. - A zatem mamy trop.
Odczyściłem szyjkę. Wosk po upływie trzystu lat stał się bardzo ciemny.
Wyskrobałem go. Korek, zupełnie taki jak dzisiejsze. Przy scyzoryku miałem korkociąg.
Powietrze sprzed dwóch stuleci wymieszało się ze współczesnym. Powąchałem ostrożnie
zawartość, ale nie poczułem nawet śladu zapachu dawnego alkoholu. Wytrząsnąłem na stół
ciasny zwitek papieru. Oplatała go zetlała nitka. Rozprostowaliśmy go: kilkanaście słów
naniesionych hebrajskim alfabetem.
Spojrzeliśmy na siebie zaskoczeni.
- Chyba znam kogoś, kto nam to odczyta - powiedział pan Tomasz.
Wykonał pospiesznie odpis, z wprawą rzucając hebrajskie znaczki od prawej do lewej.
- Sam pan nie da rady?
- Studiowałem hebrajski bardzo krótko, a to prawdopodobnie jidysz i to w wersji
wschodniej - wyjaśnił. - Do tego trzeba fachowca...
O świcie przyjechał po nas radiowóz. Policjanci nie mieli dobrych wieści. Stara
znaleziono porzuconego w Częstochowie. Sumo i jego bracia ulotnili się bez śladu.
- Czuję, że narobią nam jeszcze kłopotów - mruknął szef. - A na razie, gdybyśmy
mogli prosić o podrzucenie do hotelu...
Podrzucili nas, ale najpierw musieliśmy odbębnić dwie godziny na komendzie. Tyle
czasu zajęło złożenie zeznań i wypełnienie niekończących się protokołów... Wreszcie byliśmy
wolni.
ROZDZIAA SIEDEMNASTY
TAJEMNICA DOKUMENTU " DOKD JECHAA DAMAZY " W KLASZTORNEJ
BIBLIOTECE " WYRWANA KARTKA
ATLASU
Zapukaliśmy do naszych sąsiadów. Otworzył jeden z towarzyszy cadyka.
- Przepraszamy, że niepokoimy, ale mamy pewien tekst - Pan Samochodzik
wyłuszczył problem. - Sami nie możemy sobie z tym poradzić.
Dopuszczono nas przed oblicze cadyka.
- Macie panowie szczęście, że jeszcze mnie złapaliście - uśmiechnął się. - Dziś po
południu wyjeżdżamy...
- Misja zakończona? - zapytałem.
W jego uśmiechu było coś nieodgadnionego.
- Cadyk Sznic jest jednym z trzydziestu sześciu ludzi wybranych w każdym pokoleniu
dla podtrzymywania istnienia świata - powiedział jeden z młodszych %7łydów poważnie.
- Moja misja zakończy się, gdy ostatni raz zamknę oczy - uzupełnił. - Pokażcie ten
papier.
Wręczyłem mu kartkę. Studiował ją długo i uważnie. - Niektóre litery obecnie pisze
się trochę inaczej... - odezwał się wreszcie. - Ale w sumie nie ma tu nic tajemniczego:
Ewo, jeśli znalazłaś tę kartkę, to znaczy, że nasze najczarniejsze przypuszczenia się
sprawdziły. Nie martw się jednak. Fortuna jest w bezpiecznym miejscu. Strzeże jej mój syn
Icek. Znajdziesz go w domu przy ulicy Bispegattan numer 38. Elisze
- Nie ma nazwy miasta? - zdumiałem się.
Pokręcił głową.
- Niestety.
Stukając ołówkiem policzył litery w tekście.
- Udacie się na północ - powiedział spokojnie. Zbadał liczbę wyrazów.
- Zagadkę rozwiążecie, gdy uda wam się znalezć książkę...
- Jaką książkę!? -jęknąłem.
- Cyfry dają nam tylko sugestie, trudno oczekiwać od nich precyzyjnych odpowiedzi -
odezwał się jeden z towarzyszy mędrca, odpowiadając na moje pytanie.
- Najgorsze niebezpieczeństwo już za panem - Aaron skłonił głowę przed szefem.
- A co mnie czeka? - naraz zainteresowałem się swoją przyszłością...
Spojrzał spokojnie czarnymi oczami.
- Twoje myśli są zbyt chaotyczne. Musisz się wyciszyć. Na razie nie da się odczytać
nic. Tylko szumy. Ale nie przejmuj się, twoje przeznaczenie jest zapisane i nie unikniesz
niczego, co zostało ci przeznaczone...
Aadne pocieszenie. Podziękowaliśmy za tłumaczenie i opuściliśmy pokój sąsiadów.
- Ciekawe, co tu robił? - mruknąłem. - Ale fakt, trochę nam pomógł...
- Co robił? - powtórzył Pan Samochodzik w zadumie. - Pamiętasz człowieka, którego
minęliśmy w bramie klasztoru? Jeśli to faktycznie był kardynał Ratzinger, to sądzę, że ci dwaj
wyznaczyli tu sobie spotkanie... To sprawy nie przeznaczone dla takich jak my. A teraz trzeba
się zastanowić, co dalej.
Otworzyłem drzwi pokoju. Coś błysnęło, a potem zapadła ciemność.
***
Pan Samochodzik ze zdumieniem wpatrywał się w olbrzyma, który wyskoczył z
pokoju i jednym ciosem znokautował Pawła. Sumo spojrzał na muzealnika zupełnie dzikiem
wzrokiem, a potem oderwał mu kieszeń marynarki razem z dokumentami. Uniósł pięść do
ciosu. Trzasnęły drzwi i z pokoju obok wyskoczyli wszyscy trzej %7łydzi. Dwaj młodsi, nie
wdając się w ceregiele, ruszyli do ataku. Osiłek odepchnął pana Tomasza i wepchnął papiery
do kieszeni. Drugą ręką bez wysiłku wyrwał słupek z barierki schodów. Walka była
nierówna. Obaj mężczyzni dobrze znali sztuki walki, ale tradycyjne żydowskie chałaty
zupełnie nie nadawały się do tego typu starć. Z największym trudem parowali grad ciosów
zadawanych przez olbrzyma...
Cadyk stał za ich plecami spokojnym wzrokiem śledząc przebieg starcia. Nagle
wyciągnął dłoń i wyrzucił z siebie dłuższą tyradę po hebrajsku. Sumo odtrącił obu
atakujących i ruszył na niego jak rozwścieczona lokomotywa. Nieoczekiwanie zatrzymał się
w pół kroku. Cadyk osadził go jednym spojrzeniem. Trwali przez chwilę, patrząc sobie w
oczy. Osiłek poddał się pierwszy. Cofnął się oszołomiony i przesadziwszy połamaną barierkę
schodów zeskoczył od razu pół piętra niżej. Oczy cudotwórcy przygasły.
- Nic się panu nie stało? - zapytał muzealnika.
Pan Samochodzik potrząsnął głową.
- Nic - odparł - ale tłumaczenie listu diabli wzięli...
- Pamiętam...
- Ja też, ale teraz znają je także oni...
Obaj pomocnicy pochylili się nad leżącym bez przytomności Pawłem Dańcem. Cadyk
odepchnął ich łagodnie i przyklęknąwszy położył dłoń na czole leżącego. Coś przy tym
mamrotał pod nosem, może zaklęcia, a może modlitwy... Powieki drgnęły.
***
Ocknąłem się leżąc na korytarzu. Na czole czułem coś gorącego. Jeszcze jeden silny
dreszcz i nagle odzyskałem pełną przytomność. Klęczał koło mnie cadyk. Przez chwilę
wydawało mi się, że palce, które właśnie oderwał od mojego czoła, lekko świecą.
- Co to było? - jęknąłem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •