[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chyba jest głównym mózgiem próby wyduszenia od Szwedów okupu... No i nie nale\y
te\ zaniedbywać obserwacji naszych przeciwników. Dlatego ty i Malwina pojedziecie
jutro do...
- Do Uchań - domyśliłem się.
- Właśnie. Chcę sprawdzić, czy traficie tam na naszych konkurentów. Mam
przeczucie, \e tak. A ja z Piotrkiem znowu pogrzebiemy w archiwach.
Dochodziła dwudziesta pierwsza. Zakończyliśmy naradę i odwiozłem naszych
młodych przyjaciół do domów. Wracając uruchomiłem noktowizor. W krzakach opodal
pałacyku mignęła mi sylwetka przyczajonego człowieka.
- Czekaj - pomyślałem - ju\ ja cię załatwię...
Zaparkowałem samochód jak gdyby nigdy nic i ruszyłem w stronę wejścia. Nie
wszedłem jednak do środka. Obiegłem budynek dookoła i zeskoczyłem na skarpę
opadającą w dół. Przeciwnik czaił się w krzakach niedaleko. Księ\yc zaszedł szczęśliwie
za chmurę. W ciemnościach prześlizgnąłem się przez otwartą przestrzeń. Zatrzymałem
się przy kępie.
- Dobranoc, robaczku - usłyszałem dosłownie o krok od siebie. Odruchowo
wyrzuciłem ręce do góry, by zamortyzować cios. Nie dla mnie jednak był przeznaczony.
Usłyszałem głuche uderzenie i łomot padającego ciała.
- Zostań tam, gdzie jesteś - tym razem polecenie skierowane było do mnie.
Chwilę potem ktoś stęknął cię\ko i usłyszałem oddalające się kroki. Wyjrzałem
ostro\nie. W stronę muru oporowego zabezpieczającego ulicę kroczył mę\czyzna w
masce. Na ramieniu dzwigał nieprzytomnego typka w garniturze. Po chwili księ\yc
znowu zaszedł za chmurę i tylko z daleka dobiegł mnie dzwięk zapalanego silnika.
W zadumie wracałem na kwaterę. Nasz tajemniczy sprzymierzeniec znał ka\dy nasz
krok. Wiedział nawet, \e jesteśmy śledzeni... I właśnie odczepił nam  ogona . W jaką
rozgrywkę daliśmy się wplątać?
78
ROZDZIAA DZIESITY
JEDZIEMY DO UCHAC * NAGROBKI W KOZCIELE * OPUSZCZONY PAAAC *
ZAMCZYSKO * PRZYPADKOWE SPOTKANIE W CHEAMIE * LIBRI CHAMORUM *
NOWY TROP
Tego lipcowego poranka na szosie łączącej Krasnystaw z Uchaniami uświadomiłem
sobie nieoczekiwanie, \e ta część Wy\yny Lubelskiej, zwana Pagórkami Chełmskimi,
jest znacznie ładniejsza ni\ zasnute mgłami, płaskie jak stół mazowieckie równiny, na
których le\y Warszawa.
Jechałem krętą szosą; po lewej i po prawej stronie pola wznosiły się łagodną falą coraz
wy\ej i wy\ej, by w końcu zetknąć się z horyzontem. Zazwyczaj wysoko na wzgórzach
rosły lasy lub samotne drzewa. Wzdłu\ drogi posadzono szpalery grubych topoli. Wsie
wyglądały na zapuszczone, tu i ówdzie jednak błyszczał bielą odnowiony budynek.
Widocznie tak jak wszędzie zdarzali się lepsi i gorsi gospodarze. Rozległe przestrzenie,
porośnięte pszenicą, pod wpływem ostrych promieni słońca wydzielały zapach
niemo\liwy do pomylenia z innym - woń słomy i dojrzewającego ziarna.
- Spichlerz Polski - odezwała się Malwina, która widocznie myślała o tym samym. 
Od kiedy straciliśmy kresy, to są nasze naj\yzniejsze tereny...
- To prawda - przyznałem. - Na polodowcowych lessach ładnie wszystko rośnie... I
nasza szlachta umiała to wykorzystać. Cały XVI i XVII wiek to okres wielkiego boomu
gospodarczego. Mimo licznych wojen, import ziarna do Europy Zachodniej był
podstawą naszej gospodarki - powiedziałem powa\nie. - W skarbach monet z tamtego
okresu znajduje się bardzo liczne holenderskie dukaty. Na ich awersie widnieje postać
człowieka trzymającego pęk strzał...
- Dlaczego holenderskie? - zdziwiła się Malwina.
- To proste - wyjaśniłem. - W tamtych czasach w zasadzie nie było problemu z
walutami narodowymi. W Polsce ka\dy kupiec bez mrugnięcia okiem przyjmował
monety bite w Italii czy Szwecji, i bez problemu odwa\ał towar według twojej ulubionej
wagi, bo trzeba ci wiedzieć, \e ka\dy kraj, a czasem nawet ka\de miasto miało własny
system wagowy...
- Holendrzy byli głównymi pośrednikami...
- Tak. A więc pośród dziesiątków ró\nych walut europejskich, w tej części kontynentu
najpopularniejsze były monety holenderskie. Stanowiły coś w rodzaju współczesnych
dolarów czy te\ euro - były walutą, którą ka\dy chętnie akceptował w transakcjach.
- Przed chwilą mówił pan, \e mo\na było płacić dowolnymi pieniędzmi - zdziwiła się.
- Tak, ale kupcy na monety niektórych krajów patrzyli dość niechętnie i stosowali
gorsze przeliczniki ich wartości. Na przykład uwa\ając, \e dukaty danego kraju mają
niską zawartość złota, potrącali sobie po kilka groszy przy ka\dej transakcji.
- Rozumiem. Jeśli rozliczenia szły w tysiące dukatów, to straty mogły być spore...
- Owszem. Nasza szlachta zaraz po \niwach spławiała rzekami ogromne ilości ziarna
do Gdańska. Tam przybywali zachodnioeuropejscy kupcy, by ładować je na statki. A
Gdańsk na tym handlu bogacił się. We dworach nie brakowało srebrnych, a czasem i
złotych zastaw stołowych. Sprowadzana z Chin, a potem z Niemiec porcelana nie
nale\ała do rzadkości. Bardzo bogato ozdabiano uprzę\e, siodła obszywano
szlachetnymi kamieniami.
- Guzy, czyli guziki, na które zapinano kontusze, te\ robiono ze złota i szlachetnych
kamieni - dodała.
79
- Rękojeści szabel ozdabiano turkusami, bo to chroniło ponoć przed wykrwawieniem
w razie zranienia... - przejąłem wykład. - W szlacheckich siedzibach wisiały obrazy
włoskich mistrzów, stały zegary. Du\o wydawano na stroje, poza tym nasza szlachta
lubiła sobie popić... Miody produkowano u nas, podobnie jak gorzałkę, ale
szlachetniejsze odmiany wina sprowadzano z zagranicy. Na przykład opisywany szeroko
w literaturze węgrzyn to nic innego, jak węgierski tokaj, który transportowano z
Siedmiogrodu do Polski na furmankach w beczkach... Dwa albo trzy tysiące kilometrów
po ówczesnych drogach pełnych wybojów, przez lasy zamieszkane przez zbójców...
Kupowano te\ konie najczystszej krwi. Z handlu ziarnem dobrze \yła nawet drobna
szlachta. Bo magnaci, mający majątki na Ukrainie, wielkości setek tysięcy hektarów
\yznego czarnoziemu, gromadzili gigantyczne fortuny.
Okres koniunktury miał te\ swoją ciemną stronę. Przez dwa stulecia rosła
pańszczyzna. Ktoś musiał uprawiać coraz to nowe pola, wydzierane lasom i stepom... A
przyrost naturalny na skutek ciągłych wojen i kilku epidemii był wyjątkowo niski. Pod
koniec XVII stulecia wymiar pańszczyzny w niektórych majątkach doszedł do ośmiu dni
w tygodniu.
Malwina ze zdumienia uniosła brwi.
- Jakim cudem? - zdziwiła się. - Przecie\ tydzień ma tylko siedem dni...
- Pańszczyznę liczono od gospodarstwa - wyjaśniłem. - Chłop szedł do pracy z \oną
lub synem i problem był rozwiązany. Jeśli ktoś miał sporo podrośniętych dzieci, to mógł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •