[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spogląda ku nam tycz cie?la o długich wąsach. Gdy przybliżyć do niego ucho, a on
poruszy głową, słychać jak gdyby ciche skrzypienie. Bardzo zabawny owad ?
zresztą
wielki szkodnik.
Droga skręciła raptownie w lewo i otworzył się przed nami typowy las mazurski.
Szli?my w?ród wspaniałych ?wierków, sosen, dębów i buków. Tu i ówdzie widziało
się modrzewie, brzozy, lipy, klony i osiki, a także graby. Jakież bogactwo
przeróżnych
drzew, a także ogromna wielorako?ć ro?lin. Oto tak rzadko u nas kwitnący bluszcz
pospolity, a tam dalej bluszcz kurdybanek. Oto najpiękniejszy kwiat naszych
lasów ? lilia złotogłów, którą tak często zrywają tury?ci, niepomni, że jest
coraz
rzadsza i dlatego została objęta ochroną. Oto przynęt purpurowy, kwitnący żółto
pełnik, również chronione. Oto widłak go?dzisty, który najbardziej lubi bór
?wieży,
gdzie rozpo?ciera się w?ród łanów borówki czernicy. Nie wygląda ani pięknie, ani
imponująco, ale jest bardzo rzadki i jak wszystkie widłaki podlega ?cisłej
ochronie.
W lipcu w lesie niewiele lata motyli. Najczę?ciej rzuca się w oczy malutka
rusałka
pawik, brązowa z dużym barwnym oczkiem. Znacznie większe od niej są mieniak
tęczowiec i mieniak stróżnik, barwy brązowej z odcieniem fioletu. Gdy szli?my
przez las, na lufie strzelby Winnetou przysiadła na chwilę barczatka dębolistna,
malutki motylek o skrzydłach podobnych do zaschniętego li?cia dębu. Przycupnęła
na lufie tylko na moment i zaraz odfrunęła spłoszona.
Gajówkę Solnik odnale?li?my dopiero wieczorem. Do?ć długo kluczyli?my po borach
i lasach,
ponieważ Krwawa Mary kilkakrotnie myliła drogę i dopiero Winnetou odnajdywał
wła?ciwy
kierunek. No cóż, le?ne drogi są do siebie bardzo podobne i dlatego łatwo na
nich zabłądzić.
Najpierw otworzyła się przed nami duża polana, otoczona ?cianą drzew. Na ?rodku
polany znajdował się mały staw obro?nięty trzcinami i sitowiem. Nad stawem stały
zabudowania ? kryty dachówką długi dom i obok stajnia czy też obora. Do
zabudowań
prowadziła droga wysadzana starymi brzozami. Piękne to było miejsce, ustronne,
ciche.
Blisko?ć opryszków nakazywała ostrożno?ć. Zatrzymali?my się na skraju polany i,
pozostając niewidoczni za krzakami, zaczęli?my przez lornetkę obserwować
zabudowania.
? Okna i drzwi gajówki są zabite deskami ? stwierdził Winnetou. ? Nic nie
wskazuje
na to, aby tu kto? mieszkał. Co? mi się zdaje, że Piękny Antonio otrzymał złe
informacje. Poszli?my fałszywym tropem.
? W gajówce od dwóch lat już nikt nie mieszka ? powiedziała Krwawa Mary. ? Stąd
jest sze?ć kilometrów do najbliższej osady ludzkiej, nie ma tu ?wiatła
elektrycznego,
zimą droga do Solnika staje się nieprzejezdna. Słyszałam, że tę gajówkę w
ostatnim
czasie wynajął od nadle?nictwa jaki? literat z Warszawy. Ale jak widać, jeszcze
się tu nie sprowadził.
Winnetou pokiwał głową:
? Nie będzie miał prądu, ale znajdzie ciszę. Ja go rozumiem. Jedni tęsknią za
miastem, bo tam jest gwar i ruch. A inni uciekają z miast, poszukując ciszy i
odosobnienia.
? Pić mi się chce ? o?wiadczyła Krwawa Mary. ? W gajówce jest pompa na podwórzu.
Napijemy się wody, odpoczniemy i wracamy do jachtu.
Przekonani, że gajówka Solnik pozostaje nie zamieszkana, już ?miało wyszli?my z
lasu i drogą
wysadzaną brzozami poszli?my do zabudowań.
Na piaszczystej drodze nie widziało się ?ladu pojazdu ? nikt tędy od dawna nie
przejeżdżał ani wozem, ani samochodem. Na podwórzu trawa rosła niemal do pasa i
tylko
wokół pompy była zdeptana, i to do?ć dawno, bo połamane ?d?bła zdążyły uschnąć.
? Kto? tu był. I to przed chwilą ? mruknął nagle Winnetou, powstrzymując Krwawą
Mary, która chwyciła za żelazną rączkę pompy.
Studnia została dookoła umocniona betonem. Winnetou wskazał na betonie ?lady po
niedawno rozlanej wodzie. Jeszcze nie zdążyła wyschnąć. Innymi słowy, przed
niedawnym
czasem kto? pompował wodę i trochę jej rozlał na beton.
? Może przechodzili tędy robotnicy le?ni albo tury?ci? ? powiedziała Krwawa Mary
i znowu
chciała chwycić za rączkę pompy.
Ale i tym razem Winnetou ją wstrzymał.
? To jest stara pompa ? rzekł. ? I być może skrzypi. Póki nie upewnimy się, że w
pobliżu
nie ma nikogo, proszę się wstrzymać z nabieraniem wody.
Ostrożnie obszedłem zabudowania. Długo wsłuchiwałem się w szum lasu, który
otaczał polanę, ?ledziłem stado dzikich kaczek na stawie. Nic nie wskazywało na
to, aby czyja? obecno?ć płoszyła ptactwo.
Raptem aż skoczyłem do góry. Spod nóg zerwał mi się zdziczały kot i miaucząc
przera?liwie uciekł w las. Widziałem, jak Krwawa Mary błyskawicznie zdjęła z
ramienia
sztucer, aby strzelić do kota, bo zdziczałe są straszliwą plagą w lesie, lecz
Winnetou chwycił za lufę i kot zniknął w wysokiej trawie.
? Nie wolno strzelać ? o?wiadczył. ? Huk strzału może zwrócić czyją? uwagę.
? Przecież tu nikogo nie ma ? broniła się dziewczyna.
Ale Winnetou już co? odkrył. Ledwo widoczna ?cieżka wiła się w?ród traw,
prowadząc
od zabudowań aż do brzegu stawu, a potem nikła w lesie. Wyglądało na to, że od
tamtej strony przychodził tu kto? po wodę do picia,
? Nigdy nie byłem w tamtej stronie lasu ? stwierdził Winnetou. ? Być może
znajdują
się tam również jakie? zabudowania.
? Nie ? pokręciła głową Krwawa Mary ? nic tam nie ma. Tylko stary pa?nik dla
saren i rogaczy.
To zresztą nie nasz teren łowiecki, tylko koła my?liwskiego przy Ministerstwie
Handlu Zagranicznego. Oni zbudowali pa?nik i magazyn na siano.
Pa?nik na siano? Miniona zima była bardzo łagodna dla zwierząt. Ani dużych
mrozów,
ani dużego ?niegu. Może w magazynie zostało trochę siana?
? Dobre miejsce dla tych, co pragną uniknąć ludzi ? powiedziałem. ? Bardzo
smacznie
?pi się na sianie. Szczególnie, gdy nie trzeba nikomu płacić za nocleg i pytać o
zgodę.
Może więc jednak informacje Pięknego Antonia były prawdziwe? Opryszki i ich
dziewczyny mieszkały w Solniku. Tyle że nie w gajówce, ale w magazynie na
sianie.
? ?cieżka wskaże nam drogę ? zdecydował Winnetou i zdjął z ramienia swoją
staro?wiecką
strzelbę. ? Jest nadzieja, że opryszków znajdziemy na miejscu. Zapewne
odpoczywają
po trudach marszu i przeżyciach minionej nocy.
Już mieli?my ruszyć na ?cieżkę, gdy Winnetou rzucił się na ziemię i dał nam
znak,
żeby?my zrobili to samo.
? Kto? tu nadjeżdża. Na żelaznym koniu zwanym motocyklem ? szepnął.
Słuch miał znakomity. Po chwili i my także usłyszeli?my warkot motocykla. Mógł
to być który? z le?niczych albo robotnik le?ny, wracający po pracy do domu. Lecz
Winnetou wolał upewnić się z ukrycia, kim jest nadjeżdżający. Było to zresztą
wskazane w sytuacji, gdy znajdowali?my się w pobliżu obozu bandy złodziejaszków.
Za przykładem Winnetou wycofali?my się poza węgieł obory, gdzie rosły ogromne
łopiany i łopuchy.
Ukryci w wysokiej masie zielska, pozostawali?my niewidoczni, mogąc jednak
obserwować
drogę do gajówki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •