[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gocąco, niż zazwyczaj bywało w takich przypadkach. Czyż-
by Josh sądził, że nie zrobił dla Bena tyle, ile mógł? A może,
podobnie jak ona, czuł na sercu ciężar ich wspólnej tajem-
nicy?
Janice była wdzięczna, że przyszli na pogrzeb jej syna. Za
wszelką cenę starała się panować nad sobą.
- Spędziliśmy przynajmniej trochę czasu razem - rzekła,
gdy Josh i Toni składali jej kondolencje. - To przecież mogło
się zdarzyć każdego dnia w ciągu tych dziesięciu lat, gdzieś
daleko. A po powrocie Ben był taki szczęśliwy.
- Na zawsze zapamiętam ten cudowny środowy wieczór
u was - zapewniła Toni. - Ben rzeczywiście sprawiał wraże-
nie zadowolonego z życia.
- Powiedział mi, że ta decyzja była dla niego trudna, ale
okazała się trafna.
Toni spojrzała na Josha.
- Jaka decyzja, Janice? - spytał oględnym tonem.
S
R
Janice przez chwilę miała taką minę, jakby gorączkowo
się nad czymś zastanawiała.
- Chyba ta, żeby wrócić do domu - odparła powoli. -
Wreszcie zwolnić tempo.
- I wreszcie pobyć ze swoją matką. - Toni serdecznie ją
uścisnęła. - Tak mi przykro, że to nie trwało dłużej, Janice.
O wiele dłużej.
- Może ludzie pokroju Bena po prostu nie mogą się
ustatkować. - Po policzkach starszej pani znów potoczyły się
łzy.- Rzucają się w wir życia, aż ono w końcu ich wsysa.
W drodze powrotnej do poradni Toni była zatopiona
w myślach. Ludzie pokroju Bena. Pokroju Josha. Ileż to razy
Josh robił coś niebezpiecznego? W ciągu minionych dziesię-
ciu lat skakał ze spadochronem, nurkował, jezdził na nartach.
Prowadził najszybsze, samochody, a ostatnio wspomniał, że
chce nauczyć się pilotażu. Czy on także należy do tych,
którzy nie potrafią się ustatkować? Może właśnie dlatego
jego związki z kobietami są takie gorące, lecz krótkotrwałe?
Dlaczego przeraża go wizja bliskości z kimś takim jak Toni?
Nazajutrz Josh był jeszcze bardziej zaziębiony. Bez prze-
rwy wycierał nos i wyglądał jak ostatnie nieszczęście, gdy
Toni podała mu pudełko chusteczek i paracetamol. A gdy
powiedziała o telefonie od weterynarza, był bliski zawału.
Okazało się bowiem, że za leczenie kota, po którego nikt się
nie zgłosił, wystawiono rachunek w wysokości trzystu dola-
rów.
- Trzysta dolarów? Założyli mu platynowy gips czy co?
Toni uśmiechnęła się, zadowolona z faktu, że Josh żartuje,
choć czuje się okropnie. Po pogrzebie Bena oboje nadal byli
przygaszeni, ą niedawny wypadek Josha stanowił jakby
ostrzeżenie, przypominając, jak cenne jest życie. Siniak już
znikał z czoła Josha, lecz jego auto miało spędzić w warszta-
S
R
cie jeszcze parę tygodni. Obecnie jezdził dostarczoną przez
firmę ubezpieczeniową starą furgonetką. Gruchot nie przy-
pominał żadnej z dotychczasowych rakiet Josha.
- Przynajmniej nie zabiłem tego kota. - Josh westchnął.
- Pomyślałem, że to pewnie czyjś ulubieniec.
- Najwyrazniej nie. - Toni właśnie odbyła długą poga-
wędkę z pomocnicą weterynarza. - Podobno to słodki mały
kiciuś. Ma jakieś cztery miesiące, ale jest niedożywiony.
Szczepili go i odrobaczyli, a teraz biedaczek rozpaczliwie
potrzebuje domu.
- Chyba nie u mnie. - Josh znów głośno wytarł nos. -
Mieszkam na ostatnim piętrze i nie wolno mi trzymać zwie-
rząt. Czemu ty go nie wezmiesz? Jeden więcej to żadna
różnica.
- O, nie! Z trudem uczę moje dwa uczciwości. Tylko tego
brakuje, żeby miały czeladnika!
- Może Janet chciałaby kiciusia. Chłopcy by się ucieszyli.
- Jest jeszcze Towarzystwo Ochrony Zwierząt. Zadzwo-
nić tam?
- Nie. - Josh ze znużeniem pokręcił głową. - Ja stworzy-
łem problem, więc chociaż raz ja go rozwiążę. - Uśmiechnął
się zuchowato. - Widzisz? Naprawdę się zmieniam.
- Najpierw zjedz lunch. Dzisiaj jest spokojnie i Sandy da
sobie radę.
- Jak jej idzie? Nawet z nią nie pogadałem, ale nie chcia-
łem od razu zarazić jej grypą.
- Sandy to skarb. Błyskawicznie się uczy - zapewniła go.
Szkolenie Sandy pozwalało choć na pewien czas zapo-
mnieć o przygnębieniu po pogrzebie Bena. Może troska
o bezdomnego kotka podobnie podziała na Josha? W pokoju
dla personelu Toni położyła kanapkę obok kubka z kawą dla
Josha. Zawsze przepadał za sałatką z kurczaka. Josh natych-
S
R
miast zaczął namawiać Janet do wzięcia kota, lecz ona nie
miała na to ochoty.
- Chłopcy by go pokochali - przekonywał ją.
- Chłopcy pokochaliby wszystko, co ma futro i cztery
łapy, ale marzą o psie.
- Daj im kotka. Spokojnie można zostawić go w domu
samego. I utrzymanie kota jest tańsze.
- Jasne. - Oliver uśmiechnął się szeroko. - Jak już się
wybuli trzy setki za złamaną łapkę.
- Ten kotek to sierotka - z bezbrzeżnym smutkiem poin-
formował Janet. - I jest słodki.
- Myślałam, że cię podrapał. - Sophie już zjadła swój
lunch i wlepiła pożądliwe spojrzenie w babeczkę, za którą
zabrał się Josh.
- Był ranny. I przerażony. - Josh nagle napotkał wzrok
Toni. - Sam zrobiłbym to samo.
Toni zmarszczyła brwi. Spojrzenie Josha sugerowało, że
broni on czegoś więcej niż tylko kota. Co chciał wyrazić?
I dlaczego tak ją to zaniepokoiło?
Inni nic nie zauważyli. Oliver i Sophie ze śmiechem słu-
chali opowieści Janet.
- Po ucieczce królika były złote rybki. Chłopcy wrzucili
je do toalety i spuścili wodę. Oczywiście niechcący, jak
twierdził Adam. Obaj strasznie się smucili.
- Nie bardziej niż te rybki - mruknął Oliver.
- Pózniej mieliśmy świnkę morską- ponuro ciągnęła Ja-
net. - Pan świnka wabił się Wilburn i chłopcy go uwielbiali.
- I co dalej?- Sophie wzięła z talerza Josha pół babeczki.
- Zostaw, to mój lunch - zaprotestował.
- Tak bardzo kochali Wilburna, że urządzili mu ucztę.
Przez cały ranek układali na talerzu kawałki marchewki
i jabłka, trawę i ziarna kukurydzy.
S
R
- Jestem głodny - żałośnie poskarżył się Oliver.
- Wilbur też był. Najadł się za wszystkie czasy. Tylko
szkoda, że chłopcy udekorowali tę surówkę ślicznymi jaskra-
mi.
- Zjedz moją kanapkę. - Josh przysunął ją do Olivera.
- Jaskry są zabójcze dla świnek morskich - oświadczyła
Janet. - Biedny Wilburn nie miał żadnych szans.
- Mogłabyś przerobić jego chałupkę na domek dla kiciu-
sia - zasugerował Josh. - Jest naprawdę malutki.
- Wykluczone. - Janet nie zamierzała się poddać. - Ty
uratowałeś mu życie, więc jest twój.
- Przyjechał kurier. - Do pokoju zajrzała Sandy i spoj-
rzała na Toni. - Przywiózł jakieś leki i trzeba pokwitować
ich przyjęcie. Mam to zrobić?
- Lepiej ja się tym zajmę, Sandy. Musi wziąć od nas
próbki do laboratorium. Sprawdz, czy w pokoju Janet jest
plastykowy worek ze świetlówkami.
- Jest - potwierdziła Janet. - Pokażę ci, Sandy. Kładę je
obok autoklawu.
- Czego? - Oczy Sandy rozszerzyły się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •