[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przepojony nienawiścią okrzyk wzbił się pod niebo, niczym dobiegające z otchłani wycie potępionych. Słysząc to Zingarańczycy za-
wahali się i przystanęli. Tylko Conan nie zawahał się. Cicho i nieustępliwie nacierał na hebanowoczarną postać stojącą na skraju sa-
dzawki.
Jednak w tej samej chwili, gdy jego miecz błysnął w powietrzu, czarny odwrócił się i skoczył. Przez ułamek chwili zawisł nad po-
wierzchnią sadzawki; nagle z rozdzierającym uszy rykiem zielone wody podniosły się i skoczyły mu na spotkanie, wchłaniając go ni-
czym szmaragdowy wulkan.
Conan zatrzymał się, w ostatniej chwili unikając upadku w zieloną toń, i odskoczył, potę\nymi ramionami odpychając cisnących się
za nim kompanów. Zielona sadzawka zmieniła się w gejzer, a ogromny słup wody z ogłuszającym rykiem tryskał w górę, zwieńczony
wielką koroną piany.
Conan pognał swoich towarzyszy do bramy, płazując ich bezlitośnie mieczem; narastający ryk fontanny zupełnie pozbawił ich du-
cha. Ujrzawszy sparali\owaną ze zgrozy Sanchę, patrzącą szeroko otwartymi oczami na wznoszący się ku niebu słup wody, przywołał
ją gromkim okrzykiem, który przedarł się przez ryk wodotrysku i wyrwał ją z odrętwienia. Podbiegła do niego z wyciągniętymi ra-
mionami; Conan złapał ją w pół i pomknął przed siebie.
Zmęczeni, obdarci i poranieni, pozostali przy \yciu korsarze zebrali się na dziedzińcu przy bramie i brocząc krwią z osłupieniem
spoglądali na wielką kolumnę wody, która wznosiła się coraz wy\ej ku niebu. Jej zielony korpus był przetykany bielą; spieniony
szczyt był trzykrotnie szerszy od podstawy. W ka\dej chwili mogła się załamać i runąć w dół niepowstrzymaną falą, lecz na razie
wcią\ jeszcze wznosiła się w górę.
Conan obrzucił spojrzeniem okrwawionych, obdartych towarzyszy i zaklął widząc, \e został ich ledwie tuzin. W ferworze chwili
złapał najbli\szego za kark i potrząsnął nim tak gwałtownie, \e opryskała go krew z ran korsarza.
- Gdzie reszta - wrzasnął do ucha nieszczęśliwca.
- To wszyscy! - odkrzyknął tamten przez ryk gejzeru.
- Innych zabili czarni giganci...
- Dobrze, uciekajmy stąd! - ryknął Conan, potę\nym pchnięciem posyłając go na łeb, na szyję w kierunku bramy.
- Ta fontanna w ka\dej chwili mo\e opaść...
- Wszyscy się potopimy! - zakwiczał jeden z korsarzy, kuśtykając w kierunku przejścia.
- Potopimy, akurat! - wrzasnął Conan. - Zostaniemy zmienieni w kawałki wysuszonych kości! Zje\d\ać stąd, niech was diabli!
Pobiegł do bramy, kątem oka zerkając na ryczącą, zieloną wie\ę, która groznie wznosiła się nad zamkiem, i na umykających towa-
rzyszy. Oszołomieni walką, \ądzą krwi i ogłuszającym hukiem wody, Zingarańczycy ruszali się jak w transie. Conan popędzał ich w
prosty sposób. Aapał maruderów za kark i gwałtownie ciskał ich za bramę obdarzając solidnym kopniakiem w tyłek i dodając soczy-
ste komentarze na temat prowadzenia się ich przodków. Sancha zdradzała ochotę, by z nim pozostać, ale Cymmerianin klnąc wściekle
wyrwał się z jej objęć i popędził ją solidnym klapsem w tylną część ciała, który sprawił, \e pomknęła przez równinę jak wystraszony
królik.
Conan nie opuścił bramy dopóki nie nabrał pewności, \e wszyscy jego ludzie, którzy prze\yli bitwę znalezli się na równinie. Wtedy
jeszcze raz zerknął na szumiącą kolumnę wznoszącą się ku niebu, ponad wie\ami miasta, i tak\e uciekł z tego przeklętego miejsca.
Zingarańczycy przebyli ju\ płaskowy\ i biegli przez pagórki. Sancha czekała na niego na szczycie pierwszego pagórka, na którym
przystanął na chwilę, aby spojrzeć na zamek. Wydawało się, \e nad wie\ami miasta kołysał się ogromny kwiat o zielonej łodydze i
białych płatkach. Ryk wody niósł się pod niebiosa. Nagle szmaragdowo-biała kolumna pękła z ogromnym hukiem i gigantyczna fala
zasłoniła mury i wie\e zamku.
Conan złapał dziewczynę za rękę i pognał jak szalony. Przebiegał pagórek po pagórku, wcią\ słysząc za sobą szum pędzącej wody.
Obejrzawszy się przez ramię ujrzał szeroką, zieloną wstęgę unoszącą się i opadającą na kolejne zbocza. Strumień wody nie rozlewał
się szerzej i nie wsiąkał; niczym gigantyczna \mija wił się przez dolinki i łagodne wzgórki. Utrzymywał stały kierunek - ścigał ucie-
kających korsarzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •