[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zdrowego rozsądku, jaki miałem przed przyjazdem tutaj.
Poczuła, \e jego serce tłucze się przy jej piersi jak wzburzona fala przypływu.
- Zniszczyłam? Powtórzył urywanym szeptem.
- Tak, zniszczyłaś. I dobrze o tym wiesz. Słyszałem, \e w dawnych czasach wzdłu\
tych brzegów grasowali piraci, ale nie sądziłem, \e pierwsza osoba, którą tu spotkam,
ukradnie mi duszę i serce . - Uśmiechał się smutno, z przymusem. - Mo\esz wziąć i ciało...
Do niczego innego się nie nadaje.
Twarz Baina poweselała nieco, gdy poprowadził ją od otwartych drzwi w stronę
wygodnej sofy. Usiadł, pociągnął Willy w dół, sadzając na swych kolanach, a potem
przechylił ją do tyłu, tak \e jej ramiona spoczęły na wypchanych zagłówkach.
- Nie nadaje - powtórzył zdecydowanie i pochylił do przodu, aby pogrą\yć się w
otchłani jej łagodnych, zielonych oczu.
- Kto składa reklamację, ty czy Suzanne? - Zmusiła się, by wypowiedzieć to imię i
poczuła dumę, \e w jej głosie zupełnie nie słychać było dr\enia, które zaczynało ogarniać jej
ciało.
Bain nie odpowiedział, tylko sam zadał pytanie:
- Willy, z kim się naprawdę kochasz, kiedy trzymam cię w ramionach? Ze mną czy z
Kielem?
Wstrząśnięta, mogła tylko patrzeć na niego bez słowa.
- Odpowiedz mi, Willy, proszę. Chcę to wiedzieć, - Musiał znać odpowiedz, nawet
najgorszą.
Zastanawiała się długo. Jej serce zaczęło bić szybciej, a na twarzy pojawił się
rumieniec. I wreszcie powiedziała mu prawdę:
- Bain, nie sądzę, bym ubiegłej nocy w ogóle myślała o Kielu. Nie dałeś mi okazji.
Przez cały czas byłeś ty. Choć z tobą czułam się inaczej - skończyła z wahaniem.
Pochylił się nad jej twarzą, jakby chciał odczytać z niej prawdę. - Jak inaczej? -
zapytał.
Odwróciła wzrok. Kiedy te szare oczy wpijały się w nią, kiedy czuła jego dłonie na
swych ramionach, a jego ciepły oddech muskał jej wilgotną skórę, nie mogła zebrać myśli.
Potrząsnął nią.
- W jaki sposób inaczej, Willy? Inaczej, bo po raz pierwszy był to mę\czyzna, którego
nie kochałaś?
Oczy Willy zaszły mgłą i przełknęła ślinę.
- Tak inaczej, jak mo\e prze\ywać to kobieta, kiedy wie... kiedy wie, \e mo\e to
ostatni raz... Kiedy próbuje zatrzymać wszystko, co czuje, i boi się, \e nigdy nie będzie ju\
miała tyle szczęścia.
Znowu odnieśli wra\enie, \e słupek rtęci w barometrze opadł gwałtownie, W
całkowitej pró\ni słychać było tylko bicie dwóch serc. Przemogła się, by mówić dalej. Skoro
zaczęła, dokończy, a potem spróbuje zapomnieć wszystko. - Po śmierci Kiela ja... po prostu
nie przypuszczałam, \e mogę znowu się zakochać. To była ostatnia rzecz pod słońcem, jakiej
bym chciała. - Popatrzyła na niego oskar\ycielskim wzrokiem. - Kiedy miłość sprawia tyle
bólu, \e chciałoby się umrzeć, ale wcią\ obawiasz się, \e ból będzie trwał nawet pózniej, nie
zaczynasz jej szukać. Po prostu jesteś szczęśliwy, \e rany się zablizniły i mo\esz przetrwać
kolejne dni bez płaczu.
Wyprostował się i odsunął od niej. Poło\ył rękę na oparciu sofy i ukrył w niej twarz.
O Bo\e, dlaczego zaczął tę rozumowe? Dlaczego nie wyniósł się stąd, dopóki miał tę szansę?
Willy mówiła dalej, szepcząc cicho:
- A potem, kiedy ju\ się stało, kiedy uświadomiłam sobie, co zrobiłam, chciałam
zwinąć się w kłębek i umrzeć. Nie wierzyłam, \e wytrzymam to jeszcze raz - miłość i utratę.
Otworzył przesłonięte ramieniem oczy. Czy dobrze słyszał? Miłość? Utrata? Uniósł
głowę i popatrzył na Willy - badawczo, obawiając się tego, co mo\e odczytać w jej twarzy. -
Miłość? - powtórzył ochrypłym, pełnym napięcia głosem.
Skinęła głową.
- I utrata. Ale tym razem nie będzie a\ tak zle. Mam ju\ trochę doświadczenia i w
końcu będę wiedziała, \e wcią\ jesteś - gdzieś. Będę wiedziała, \e \yjesz i jesteś szczęśliwy.
Bain przyło\ył dłoń do czoła i zamknął oczy. Bał się, \e obudzi się i przekona, \e le\y
sam w łó\ku, \e wszystko mu się tylko przyśniło.
- Willy.., Choć mo\e zrobię z siebie kompletnego durnia, to jednak muszę ci to
powiedzieć. Przybyłem tu wściekły na cały świat, a na kobiety szczególnie. Miałem wątpliwą
przyjemność być odtrąconym przez kobietę, którą jak sądziłem, kochałem. Pojawiła się przed
nią perspektywa lepszej pracy i zniknęła jak sen.
- Suzanne?
Skinął głową.
- Suzanne. Mała spryciara. Wie, czego chce, i sięga po to. Podobno oznacza to, \e
myśli jak mę\czyzna, ale szczerze mówiąc, nie uwa\am tego za komplement - dla \adnej płci.
- Ale ten list? - spytała Willy. Musiała dowiedzieć się, co z Suzanne.
- Jej ostatnie posunięcie - wiceprezesura - nie powiodło się. Wcią\ ma swój klucz do
mieszkania i sprowadziła się z powrotem. Chce wiedzieć - dodał z ironicznym skrzywieniem
ust - kiedy wracam do domu.
- A kiedy wracasz?
Słowa te jakby zawisły między nimi - sedno sprawy, oko huraganu.
- Nie wracam - oznajmił stanowczo. - Willy, nie mam ju\ domu. Nie jestem
zainteresowany powrotem do Suzanne, a moi rodzice \yją w dwupokojowym mieszkanku w
domu dla starców w Arizonie. Wprawdzie nie mam pracy, ale nie jestem te\ pewien, czy chcę
otworzyć prywatną praktykę. Znam hiszpański i portugalski wystarczająco dobrze, \eby
uczyć tych języków, nie mam jednak odpowiednich świadectw. A więc jak widzisz, moje
zasoby razem wzięte nie wystarczyłyby na podatki za twoją posiadłość. - I na tym polega
problem.
- Jaki? - Willy mrugnęła, zastanawiając się, gdzie zniknęło dotychczasowe
podenerwowanie. Pragnęła, \eby nie był tak daleko od niej. Jej biodra w dalszym ciągu
spoczywały na jego udach, ale zdawał się tego nie zauwa\ać, zupełnie jakby była kocykiem
do przykrywania kolan.
- Willy, czy ty nie rozumiesz, co mówię? - powiedział ze zniecierpliwieniem. - Jestem
praktycznie bez grosza. Mam tyle pieniędzy, \eby utrzymać się przez rok, i to wszystko.
śadnych uprawnień emerytalnych, ubezpieczenia, pensji co miesiąc.
- No to co chcesz zrobić?
W jego uśmiechu pojawił się cień złośliwości. - Chcę zabrać cię do sypialni, nawet
gdyby były tam mrówki, rozebrać nas oboje i robić z tobą wszystko co zechcę. Przez całą noc.
A mo\liwe, \e równie\ i rano.
Willy poczuła jak spoczywające pod nią ciało budzi się do \ycia i \e ma sucho w
ustach.
- Bain, ja... je\eli ty...
- Willy, czy chciałabyś udzielić schronienia początkującemu literatowi bez grosza,
którego jedyna ksią\ka zostanie sprzedana tylko w tylu egzemplarzach, ilu pisarz ten ma
krewnych? I to pod warunkiem, \e jakimś cudem uda mu się ją wydać.
Manipulował palcami przy jej plecach i w chwilę pózniej poczuła, \e zapięcie stanika
puściło.
- Nie skończyłeś mówić mi o Suzanne - zaprotestowała. - Je\eli oka\esz się
doskonałym autorem bestsellerów, pod \adnym pozorem nie mam zamiaru dzielić się tobą z
jakąś byłą miłością.
- Nie ma tu nic więcej do dodania, ale lepiej będzie je\eli zawczasu sporządzimy jakąś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •