[ Pobierz całość w formacie PDF ]

frustracji, kiedy uświadomiłem sobie, że gdybyśmy - ta młoda dama i ja -zachowali się trochę
inaczej, mogliśmy żyć razem. Ponieważ o wiele łatwiej jest wykorzystywać prawdziwe zdarzenia,
niż wymyślać nowe, wykradłem ten fakt z własnego życia z nadzieją na znalezienie tych gorzko-
słodkich wspomnień, które są kluczem dla filmowych romansów.
PIESER
Cyberpunk był u szczytu, gdy wracałem do domu z ArmadilloConu, konwentu science fiction w
Austin, gdzie spotkałem biskupa cyberpunku, Bruce'a Sterlinga. Długo żywiłem wobec tego nurtu
uczucia dość ambiwalentne. Wizje cyberpunku Bruce'a Sterlinga zafascynowały mnie, pewnie
dlatego, że on jeden mówił o science fiction w terminach, które nie były odgrzewanym Jamesem
Blishem czy Damonem Knightem ani nie zostały wykradzione gnijącym zwłokom modernizmu, które
wciąż cuchną pod niebo na wydziałach literatury amerykańskich uniwersytetów. Krótko mówiąc,
Sterling miał idee, nie tylko echa.
Jednocześnie nie mogłem pozbyć się pewnego wrażenia niesmaku na myśl o tym, co się robi
pod nazwą cyberpunku. William Gibson, choć całkiem utalentowany, wydawał się pisać raz po raz tą
samą historię. Co więcej, była to wciąż tę sama samoobsługowa historia obracana na każdym kursie
pisarskim w Ameryce i przynajmniej raz na numer publikowana w każdym pisemku literackim:
cierpiący artysta, wyalienowany ze społeczeństwa i walczący, by znalezć cel życia. Moja odpowiedz
jest prosta. Artysta wyalienowany ze swego społeczeństwa nie ma w życiu żadnego celu.
Przynajmniej jako artysta. Człowiek tylko wtedy może żyć jako artysta, jeśli jest ściśle powiązany ze
społeczeństwem, któremu prezentuje swoją sztukę.
Jednak najgorsza w cyberpunku była płytkość tych, którzy go naśladowali. Wystarczy sypnąć
trochę narkotyków na sprzęg mózgowo-chipowy, wymieszać z luznymi nawiązaniami do kontrkultury
lat sześćdziesiątych, dołożyć sztuczny, afektowany język i dostaniemy cyberpunk. Mniejsza z tym, że
opowiadane historie to klisze równie głupie i wtórne jak najgorsze teksty, przeciwko którym Bruce
Sterling się początkowo buntował. Nawet gdyby historie były wysoce oryginalne, stylistyczna
imitacja i afektacja są przestępstwami tak ciężkimi, że czynią ruch literacki godnym kary śmierci.
Tak więc, będąc dzieckiem przewrotnym i złośliwym, rzuciłem sobie wyzwanie: czy wtórność
cyberpunku jest zródłem czy symptomem jego pustki? Czy można napisać dobre opowiadanie, które
wykorzystuje wszystkie cyberpunkowe klisze? Sprzęg mózgowo-chipowy, podrabiany slang, prochy,
kontrkultura... Czy ja, porządny mormoński chłopiec, który obserwował lata sześćdziesiąte z
odwrotnego końca lornetki, potrafię napisać przekonujące opowiadanie w tym stylu, a także
opowiedzieć historię, która mnie osobiście usatysfakcjonuje jako dobre opowiadanie?
Jedno było pewne: nie mogłem naśladować cudzych pomysłów. To tylko język, styl chciałem
imitować, musiałem więc naruszyć własne przyzwyczajenia i zacząć nie od fabuły, lecz od głosu. Od
monologu. Pierwsze dwa akapity Piesera to pierwsze dwa, jakie napisałem, właściwie już w takiej
formie, jakie są teraz. Fabuła przyszła pózniej, kiedy miałem już w miarę dobrze ustalony głos i
postać narratora.
Skończyłem tekst wkrótce po powrocie do domu i wysłałem do Gardnera Dozois w Asimovie.
Spodziewałem się, że je odrzucą. Wyobrażałem sobie Gardnera, jak zataczając się ze śmiechu
wchodzi do holu Davis Publications, krztusi się i dusi, trzymając mój maszynopis jak worek
płonącego nawozu.  Patrzcie tylko, teraz Card próbuje pisać cyberpunk". Zamiast tego Gardner
przysłał mi umowę. Trochę zepsuł tym moje plany; chciałem wykorzystać opowiadanie podczas
warsztatów w Sycamore Hill tego lata, a ponieważ zostało sprzedane, nie mogłem tego zrobić. W
rezultacie podczas warsztatów napisałem nowelę Pageant Wagon, więc tak zupełnie nie przegrałem.
Tymczasem jednak Gardner nie opublikował Piesera. Trzymał go dwa i pół roku, zanim
wysłałem liścik przypominający, że nasza umowa dobiega końca i jeśli nie zamierzają drukować
mojego opowiadania, to chcę je z powrotem, żeby sprzedać komuś innemu. Wtedy jakby nagle sobie
o nim przypomnieli i wstawili do numeru w ostatniej chwili, żebym zdążył dołączyć je do tej książki.
W pewnym jednak sensie Gardner zrobił mi przysługę - być może celowo. Zatrzymując
opowiadanie na tak długo, sprawił, że Pieser wyszedł drukiem już po szczytowej fali naśladownictw
cyberpunku. Opowiadanie nie zostało tak wyraznie uznane za wtórne. I wprawdzie z pozoru nie było
 typowym Cardem", mogło jednak być odebrane jako moje dzieło, a nie blada imitacja Gibsona. I tak
zaoszczędzono mi losu zaprezentowania się tak żałośnie, jak - powiedzmy - Barbra Streisand
śpiewająca disco z Bee Gees.
STARAMY SI TEGO NIE OKAZYWA
Przez krótki czas ulubioną restauracją moją i Kristine w Salt Lake City był Savoy, restauracja
jakoby angielska, która jednak serwowała znakomite jedzenie. Sprowadzaliśmy tam przyjaciół,
chodziliśmy sami, robiliśmy wszystko, żeby im się udało. W dodatku zawsze był tam tłok. W sześć
miesięcy pózniej właściciele zwinęli interes.
Takie rzeczy zdarzają się bez przerwy. Programy telewizyjne, które lubię, są skazane na
spadnięcie z ramówki. Autorzy, których kocham, przestają pisać książki, jakie kochałem. (Dalej, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •