[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozkazania władyki musiał własnym sumptem pogrzebać. O tym zresztą Gronostaj dowiedziała
się dopiero po pierwszej odwilży.
W króliczej szopce zrobiło się nagle przestronnie i cicho, gdyż jeszcze tej samej zimy Rufian
zabrał starszą z dwóch ocalałych sióstr do chałupy. Gronostaj przebiedowała jakoś zimę, choć
grabarz nie zajmował się nią nadmiernie i nie pielęgnował w chorobie. Z wiosną wieśniacy znów
widywali ją na wzgórzach, jak pasała gęsi albo zbierała chrust w zagajnikach na skraju pól,
chuda, obdarta i poznaczona na twarzy czerwonymi dziobami, śladem przebytej zarazy. %7łe zaś
niejeden właśnie grabarzówny winił za ową dziwną zarazę, nie zagadywano do niej i nie
trwożono się jej losem, licząc zapewne w duchu, że sczeznie w obejściu Rufiana.
Gronostaj z rzadka tylko wspominała słowa Bitunki o wyprawie do wielkiego miasta. Robota
przychodziła jej trudniej tego lata, słaba była, wyglądała jak szczur z mąki i długo jeszcze
zanosiła się uporczywym, suchym kaszlem. Trzymała się więc na uboczu i nie pchała ludziom w
oczy. Może dlatego nie spostrzegła z początku, że gdzieś około żniw jej siostra, Skrzeszka,
zaczęła chodzić z brzuchem odętym płodem. Zresztą z czasem Gronostaj przywykła do wielu
rzeczy  obojętności Rufiana, siostrzanych wypraw do gospody, a także sprośnych zaczepek
wędrownych parobków, którzy nieomylnie rozpoznawali w niej młodsze, blizniacze odbicie
wioskowej ladacznicy.
Trawa zżółkła już i spłowiała od wczesnych przymrozków, kiedy dziecko zapragnęło przyjść
na świat. Rufian poszedł do karczmy na gorzałkę, co była u niego rzecz nieczęsta, bo zwykle
skąpił grosiwa i popijał jedynie cienkie wino, które sam pędził z porzeczek. Jednak Skrzeszka
darła się przerazliwie cały wieczór, ku ledwie skrywanej wzgardzie babek, wystarczająco
obeznanych w połogach, by ją wspierać w miejsce akuszerki. Na razie roboty jednak nie było
wiele. Siedziały więc tylko na niskiej ławie u paleniska, kiwając głowami w niemym potępieniu,
gdyż w Wilżyńskiej Dolinie nieprzychylnie spoglądano, gdy położnica nadmiernie się nad sobą
roztkliwiała. Szczególnie zaś na taką, która nie potrafiła podać imienia ojca bękarta.
Babunię Jagódkę Rufian z całą mocą zabronił sprowadzać do obejścia, pokrzykiwał coś przy
tym o bezbożnych gusłach i wiedzmich naparach, które zdrowego chłopa w mig zmamią i
owałaszą. Gdy jednak z każdą godziną krwi na prześcieradłach przybywało, Gronostaj przestała
wierzyć, by jej siostra miała pożytek z milczącej odrazy wiejskich babek. Staruchy zresztą takoż
męczyły się od wrzasków i jęków, więc dla poprawienia humoru jęły się raczyć sowicie grzanym
winem z berberysu. Pociągały trunek tak ochoczo, że niewiele po zmierzchu legły na twardej
kuchennej ławie i pospały się niczym susły.
Gronostaj jeszcze czas jakiś siedziała przy palenisku, rozkoszując się błogim ciepłem
nagrzanych kamieni, gdyż w króliczej szopce nie przywykła do podobnych luksusów. Nie mogła
zasnąć. Nawet nie za przyczyną jęków Skrzeszki, bo ta z każdą godziną odzywała się słabszym
głosem, ale ze strachu przed Rufianem, który kazał jej bacznie przyglądać się siostrze i po
pierwszym krzyku noworodka duchem gnać do karczmy. Jednak dziecko nie rodziło się, a w
każdym razie tak wywnioskowała z krwawego kłębowiska szmat na posłaniu. Nie sądziła, aby
Rufian okazał się pomocą: ostatecznie w króliczej szopce pozostała ostatnia z grabarzówien.
Równie drobna, chuda i płowowłosa jak dziewczyna, która wykrwawiała się w kuchennej izbie. I
właśnie ta myśl wypchnęła Gronostaj w chłodny mrok lasu. Bo bardzo dobrze wiedziała, co
Rufian uczyni następnego ranka.
Drzwi od chatki wiedzmy były uchylone, a Babunia Jagódka powitała ją nieprzyjaznie. Stała
przed kominkiem, ciemna na tle płomieni i skurczona pod grubą wełnianą chustą. Nie prosiła do
środka. Nietopyrki trzepotały niespokojnie na belce u powały, wiedzma zaś po prostu tkwiła
nieruchomo pośrodku izby, wsparta na kosturku i odpychająca. A Babunia Jagódka potrafiła być
odpychająca jak mało kto.
 Czego?  burknęła.
 Napar mi jaki dajcie, żeby mi było łatwiej!  wyrzuciła z siebie Gronostaj.
Własny głos wydał się jej dziwnie chrapliwy i niezdarny, ale też nie nawykła przesadnie do
rozmów.
Wiedzma obróciła się bez słowa, wyjęła z kredensu flaszkę wódki i postawiła ją na stole
przed Gronostaj.
 Ja nie...  Dziewczyna aż cofnęła się o krok.  Nie po to. Magicznego dekoktu chcę na
Rufiana, na parobków spod młyna, na siostrę, co w chacie od bachora zdycha. %7łeby...
 Chyba ci się, dziecko, wiedzma z gospodą pomyliła  przerwała cierpko Babunia
Jagódka.  A w gospodzie taniej, nawet jeśli cię potem karczmarz na sianie obmaca i wykotłuje.
Ja żalów nieciekawa, łez ocierać nie umiem. A za dekokty słono sobie liczę, i to w takiej
monecie, co jej, dziecko, w życiu na oczy nie oglądałaś.
 Zapłacę!  wykrzyknęła piskliwie Gronostaj.  Wszystko wam zapłacę, co do szeląga,
przysięgam! Byleście moją siostrę wyratowali, a jemu...  zatchnęła się.  A temu kurwiemu
synowi...
Wiedzma postąpiła ku niej trzy szybkie kroki, uchwyciła ręką za brodę i uniosła twarz ku
światłu. Palce miała zimne i mocne jak imadło. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •