[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sania i sykiem płomienia kuchenki gazowej. Jednak odkryła, że jej spojrze-
nie raz za razem kieruje się w stronę Maksa. Gdyby tylko mogła udawać, że
nie zaszło między nimi nic niezwykłego, że wszystko jest tak, jak przedtem.
.. Ale to było niemożliwe.
Udawanie jest dobre dla dzieci, nie dla dorosłych, powtarzała sobie Kerry.
Musiała stawić czoło prawdzie. Zerknęła na Maksa i znów odwróciła
wzrok. Rozpalali w sobie nawzajem namiętność, której nie można było
zlekceważyć, jak tamtego zdarzenia w pokoju hotelowym. Nie mogła też
ignorować faktu, że oddawała mu pocałunki z ochotą. Nie mogła zapo-
mnieć o tym, co zaszło, ale zamierzała zrobić wszystko, co w jej mocy, by
to się nie powtórzyło.
S
R
Smarowała bułki masłem w szybko gasnącym świetle dnia, gdy Max
spakował maszynę i przeniósł stolik bliżej niej. Zapalił gazową lampę i bez
słowa nakrył do stołu.
- Aadnie pachnie - zauważył, kiedy usiedli do jedzenia. Jego brwi uniosły
się ze zdziwieniem po pierwszym kęsie. -1 smakuje też niezle. Co to jest?
- Nic szczególnego. Otworzyłam kilka puszek i udusiłam wszystko ra-
zem. Jeśli chcesz przepis, musisz przeczytać naklejki na puszkach.
Podniósł wzrok znad talerza, a jego usta drgnęły w odpowiedzi na
uśmiech w jej oczach.
- Wspaniała z ciebie kobieta, Kerry Nelson. Zaczynam się zastanawiać,
ile jeszcze niespodzianek chowasz w zanadrzu.
- Nie raz bywałam na podobnych obozach. Nie usiłuję cię zaskoczyć ani
ci zaimponować.
- A dałem ci do zrozumienia, że tak myślę?
- Nie - uśmiechnęła się z przymusem. - Chciałam tylko uniknąć nieporo-
zumień.
- Jasne - odparł krótko, a jego białe zęby błysnęły w rozbrajającym
uśmiechu. - Bierzesz wszystko zbyt poważnie. Odpręż się.
Odprężyć się? Kerry miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem.
Jak miała się odprężyć, kiedy pamiętała każdy krępujący szczegół tego, co
zaszło? Jak miała się odprężyć, kiedy tęskniła za powtórką?
Skończyli jeść, wypili kawę, a potem Max pomógł Kerry pozmywać.
Kiedy wszystko było pochowane, usiadł przy lampce gazowej, by przejrzeć
to, co wcześniej napisał.
Było za wcześnie na sen, więc Kerry postanowiła pójść na krótki spacer.
Księżyc w pełni oświetlał jej drogę. Odkryła, że zmierza prosto do miejsca,
w którym spędziła prawie całe popołudnie.
S
R
Widok kanionu w świetle księżyca był niesamowity. Kerry westchnęła,
siadając na płaskim kamieniu. Zdawało się, że nic się nie porusza. Patrzyła
na kanion i niemal mogła uwierzyć, że cofnęła się w czasie do momentu,
kiedy na ziemi nie istniało jeszcze życie. Otaczała ją kompletna cisza.
Nie pamiętała, jak długo siedziała tam, zafascynowana, zanim rozległ się
odgłos kroków na żwirze. Gwałtownie wróciła do rzeczywistości i spojrzała
nerwowo przez ramię. Max szedł w jej stronę.
- Pięknie tu przy świetle księżyca, prawda? - Usiadł okrakiem na kamie-
niu, tuż za nią. Poczuła przypływ paniki, gdy odkryła, że siedzi między jego
udami. Ale nie dotykał jej.
- Pięknie - szepnęła, zmuszając się do bezruchu, chociaż czuła niepoko-
jące ciepło jego ciała tuż za plecami.
- Buszmeni wierzyli, że to było kiedyś legowisko Kuteign Kooru. Kanion
tak się wije, bo wyrzezbiły go gwałtowne ruchy wielkiego węża. - Jego cie-
pły oddech muskał jej kark. - Potwór, zdaje się, usiłował uciec przed ściga-
jącymi go myśliwymi - ciągnął Max. - Uciekł na pustynię i zrobił głębokie
bruzdy w ziemi.
- To zdumiewające, jakie mityczne wyjaśnienia mają ludy dla geogra-
ficznych zjawisk. - Kerry spojrzała na usiane gwiazdami niebo i uśmiech-
nęła się. - Szczep Kore-Kore z Zimbabwe wierzy, że gwiazdy to pochodnie
niesione przez dobre duchy, kiedy się zajmują swoimi sprawami.
- Zimbabwe to fascynujący kraj. Byłaś tam?
- Krótko. - Cisza przeciągała się i Kerry obiegły wspomnienia pocałun-
ków Maksa. Poczuła, że porusza się za jej plecami, i nerwowo zerwała się
na równe nogi. - Robi się pózno. Chyba wrócę do obozu.
S
R
- Możesz uciec przede mną, Kerry, ale nie przed sobą - powiedział, jakby
czytał w jej myślach. - Oboje chcieliśmy tego, co się stało dzisiaj po połu-
dniu - dodał, wstając.
- I żadne z nas nie może zagwarantować, że to się nie powtórzy.
- Ja nie... Nie chcę, żeby to... to się stało.
- Nie?
Nie, nie! chciała krzyknąć, ale nie mogła. Serce czuła gdzieś w gardle.
Zagrodziło drogę kłamstwu, zanim zdążyło dotrzeć do ust. Nagle zaatako-
wało ją potężne pragnienie, by zatracić się w jego ramionach i jego poca-
łunkach.
Uniósł dłoń, jego palce dotknęły srebrzystego kosmyka, który wymknął
się z węzła na jej karku. Odsunęła się, przerażona siłą własnego pragnienia.
- Kerry...
- Nie dotykaj mnie! - wychrypiała, cofając się, gdy wyciągnął do niej rę-
ce. Nagle ziemia umknęła jej spod stóp.
Zdała sobie sprawę, że znajduje się na krawędzi kanionu, i przeszył ją lo-
dowaty strach, ale krzyk przerażenia uwiązł jej w gardle. Stalowe dłonie
pociągnęły ją z powrotem w bezpieczne miejsce. Oparła się o pierś Maksa.
Drżała, a nagłe uczucie ulgi sprawiło, że niemal padła na ziemię u jego
stóp.
- Na litość boską, Kerry! - jęknął. - Mogłaś się zabić!
- Przepraszam... to było bardzo głupie - mruknęła. Uwolniła się z jego
objęć i zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, odwróciła się i pobiegła do
obozu, jakby gonił ją sam Kuteign Kooru.
Umyła się, przebrała po ciemku i właśnie wsuwała się do śpiwora, gdy
usłyszała wracającego do obozu Maksa. Dopiero teraz poczuła następstwa
szoku. Drżała tak mocno, że musiała z całej siły zaciskać szczęki, by nie
S
R
dzwoniły jej zęby. Podniosła się klapa namiotu i jej twarz oświetlił pro-
mień latarki.
Usiadła gwałtownie i owinęła się śpiworem.
- Kto to? - spytała idiotycznie.
- Doskonale wiesz, że to ja! - odparł Max.
- Czego... czego chcesz?
Max wślizgnął się do namiotu. Ukląkł obok materaca i dopiero wtedy
zobaczyła w jego dłoni szklankę bursztynowego płynu.
- Wypij to - polecił, odkładając latarkę i trzymając szklankę tak blisko jej
nosa, że nie mogła nie rozpoznać zawartości.
- Nie piję brandy - zaprotestowała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •