[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Uspokoił się tak szybko, jak szybko przedtem rozwścieczył i uświadomił, że wciąż
nie ma planu działania. Wszedł do łazienki i stanął przed lustrem skruszony.
- Przepraszam - powiedział. - Straciłem panowanie nad sobą. Tobie się to zapewne
nie przydarzyło podczas wszystkich czterdziestu lat.
Wpatrywał się w niego młody, przystojny mężczyzna.
- Powiedziałem  przepraszam - powtórzył. - I naprawdę nie wiem, co mam teraz
zrobić.
Wydawało się, że twarz z lustra była zniekształcona, kiedy przemówiła: oczywiście,
że wiesz, zanim na powrót stała się wizerunkiem młodego mężczyzny, którego
niepewność i niezdecydowanie widać było w każdym geście.
Rozdział 11
Nighthawk jechał ruchomym chodnikiem na niższy poziom rezydencji Markiza,
znajdujący się tuż pod kasynem. Minął basen, saunę, by w końcu dotrzeć na strzelnicę,
gdzie Markiz właśnie ćwiczył, strzelając do niewielkiej, odległej o pięćdziesiąt metrów,
postaci. Figura znajdowała się w ustawicznym ruchu: obracała się, padała, wstawała i,
ku zdziwieniu młodzieńca, odpowiadała ogniem.
Był to hologram oficera floty, który klęczał, trzymając w obu rękach miotacz; co
chwilę wybiegały z niego cieniutkie promienie lasera, nieszkodliwe dla zdrowia, lecz na
tyle silne, by zadać ból.
Nighthawk przystanął i w milczeniu przyglądał się, jak Markiz, skacząc do przodu i
tyłu, kołysząc się niczym bokser umykający przed ciosami, uchylał się przed
promieniami lasera, by w końcu nacisnąć spust. Chwilę pózniej Elektroniczny Monitor
zasygnalizował strzał między oczy.
- Niezle - powiedział Nighthawk.
- Dziękuję - odpowiedział Markiz. - Nie byłeś jeszcze tutaj?
- Nie - młodzieniec pokręcił głową. - Imponujące.
- Owszem. A przede wszystkim niezbędne.
Nighthawk spojrzał na niego z zaciekawieniem.
- Tam wyżej znajduje się ponad tysiąc uzbrojonych ludzi. Jestem nadal ich
przywódcą, gdyż wiedzą, że nie mogą mnie zabić i przejąć władzy. A są tego
świadomi, ponieważ przynajmniej raz w miesiącu jestem zmuszony to udowodnić. -
Przerwał. - Większość z nich wyciąga broń po to, by kogoś zabić, a przynajmniej
spróbować to zrobić. Jednak wysiada im refleks, pogarsza się koordynacja ręki z
bronią, która na dodatek jest często nienaładowana. Zaś ja codziennie ćwiczę,
przynajmniej godzinę, i mam broń w doskonałym stanie. To jest różnica między
amatorem a zawodowcem.
- Godne podziwu - przyznał Nighthawk.
- A w jakim stanie jest twoja broń? - spytał Markiz.
Młodzieniec błyskawicznie odwrócił się od Markiza, jednym płynnym ruchem dobył
broni i wystrzelił. Kula z pistoletu w prawej dłoni utkwiła w lewym oku oficera floty,
który wychylał się znad bariery ochronnej, a chwilę pózniej miotacz trzymany w lewym
ręku dokończył dzieła, wypalając dziurę w jego piersi.
- Wydaje się w porządku - odparł Nighthawk, chowając pistolety w kaburach.
- Imponujące - odwdzięczył się Markiz. - Mogłem się jednak spodziewać, że
spośród mieszkańców Klondike nikt nie ma broni w lepszym stanie niż ty, jak i tego,
że Egzekutor może trafić do celu nawet z zawiązanymi oczyma.
- Nie wezwałeś mnie tutaj na pokaz strzelecki - powiedział Nighthawk. - O co
chodzi?
- Widzę, że na Delurosie nie nauczono cię sztuki prowadzenia konwersacji -
uśmiechnął się Markiz.
- Nie.
- Rozumiem. Posłałem po ciebie, ponieważ musimy omówić jedną sprawę.
Zaczyna się. Teraz wspomni Perłę z Marakaibo, żądając, bym się z nią więcej nie
spotykał, i będę musiał go zabić.
- Słyszałeś kiedyś o Dziadku Mrozie?
- Tym z bajek? - spytał Nighthawk.
- Dobre - roześmiał się Markiz. - Niestety ten jest z krwi i kości; pracuje na Granicy.
A raczej pracował, dopóki nie obrósł w piórka. Wykonał jakąś robotę w Oligarchii i
teraz zwiewa tutaj, mając na ogonie tuzin statków policyjnych.
- Dlaczego tak się nazywa?
- Tutaj każdy sam sobie wybiera imię - odparł Markiz. - Lub czasem ono wybiera
ciebie. W każdym razie, on okrada wyłącznie kościoły.
- Można z tego wyżyć?
- Jeśli okradasz księży i skrzynki na ofiarę, to nie bardzo. Lecz niektóre kościoły są
ozdabiane złotem i innymi kosztownościami, nie mamy ich jednak dużo na Granicy,
dlatego Dziadek Mróz postanowił wykonać duży skok w Oligarchii.
- I chyba mu się udało.
- Tak - Markiz skinął głową. - Zdaje się, że ukradł około ćwierć tony złota z
kościoła na Darbarze II i parę obrazów religijnych Mority.
- Morita? Nigdy o nim nie słyszałem.
- Nie mogli cię nauczyć wszystkiego w dwa miesiące - powiedział Markiz. - Morita
był najsłynniejszym malarzem póznego okresu Demokracji. Jego dzieła sprzedawane są
za miliony, zaś złoto, jak ostatnio sprawdzałem, warte jest tysiąc siedemset kredytów
za uncję. Tak więc Dziadek Mróz na pokładzie statku posiada, jak to kiedyś mówiono,
królewski okup. Problemem jest tylko fakt, że ściga go gromada policjantów.
- O ile ich wyprzedza?
- Jakieś siedem, osiem godzin.
- Zgubi ich. Siedem godzin to niemal wieczność przy prędkości światła.
- Prowadzi Golden Streak, model 341. Bardzo szybki, lecz o ograniczonym zasięgu
- dodał Markiz, widząc, że Nighthawk nie zna tego typu. - Paliwa starczy mu jeszcze
na jakieś sześć godzin lotu, potem będzie musiał zatrzymać się, by je uzupełnić.
- Sądzę, że tutaj ja wejdę do akcji.
- Zgadza się - odparł Markiz. - Mój komputer przeanalizował trajektorię jego lotu i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •