[ Pobierz całość w formacie PDF ]

same, jakie kiedyś stawiał na swoich czekach. Petycję wniesiono do Sądu Regionalnego. Minęły
miesiące i nie wydarzyło się nic szczególnego. Od czasu do czasu nadchodziły jakieś dokumenty,
zawsze wyglądające bardzo oficjalnie i zawsze w twardych oprawach. Andrew przeglądał je szybko,
podpisywał i odsyłał. A potem znowu cisza przez parę miesięcy. Sir był już bardzo słaby. Andrew
złapał się na tym, że chwilami wolałby, aby Sir nie doczekał czasu rozprawy i umarł spokojnie,
zanim rozpęta się ta cała burza. Zaoszczędziłoby mu to tylu przykrych chwil i wstrząsów. Ta myśl
przerażała go i nie dawała spokoju. W końcu jednak Mała Miss obwieściła:  To już długo nie
potrwa. I rzeczywiście, czas oczekiwania miał się ku końcowi, ale tak jak to przewidział Sir,
postępowanie sądowe nie zapowiadało się bezproblemowo. Mała Miss zapewniała, że nie będzie
potrzeby zbyt częstego chodzenia do sądu, że będzie to głównie oczekiwanie, aż sędzia zbada
szczegółowo sprawę, przestudiuje oficjalne dokumenty, istniejące precedensy i rządzące nimi
przepisy. Poza tym, jak twierdziła Mała Miss, Kalifornijski Dystrykt Sądu Regionalnego znany był
z dość liberalnego interpretowania przepisów i podejścia do ustanawiania precedensów. Były więc
pewne podstawy do nadziei, że Andrew otrzyma upragniony dokument. Pierwszym sygnałem, że
sprawa nie przedstawia się jednak tak prosto, było pismo z Sądu Regionalnego, z Czwartego
Obwodu. Sędzia Kramer stwierdzał w nim, że w sprawie Martinów wniesiono kontrpetycję. 
Kontrpetycję?  zdziwiła się Mała Miss.  A cóż to znaczy?  To znaczy, że będzie oficjalny
sprzeciw... że są opozycjoniści  odparł Stanley Feingold. Stanley był teraz szefem firmy
adwokackiej; stary John był już na emeryturze, więc teraz on prowadził sprawę Andrew. Był bardzo
podobny do swego ojca, mogliby być braćmi blizniakami: ten sam okrągły brzuszek, ten sam miły
uśmiech na twarzy. Tyle tylko, że Stanley nie nosił zielonych szkieł kontaktowych.  Sprzeciw...?
A kto wnosi?  dopytywała się Mała Miss. Stanley zaczerpnął głęboko powietrza.  Regionalne
Stowarzyszenie Pracy, na przykład. Obawiają się, że mogą stracić pracę na rzecz wyzwolonych
robotów.  Tak mogłoby być w zamierzchłych czasach  powiedziała Mała Miss.  Obecnie nie ma
nawet tylu ludzi, by objąć wszystkie wolne miejsca pracy, każdy o tym wie.  Niemniej jednak oni
wolą się zabezpieczyć i zablokować możliwości wszelkich potencjalnych zmian. Jeśli roboty będą
wolne, mogą zacząć się stowarzyszać w związki zawodowe lub...  To niedorzeczne.  Tak, wiem
o tym, pani Charney. Ale i tak wnoszą sprzeciw. Nie oni jedyni zresztą.  Kto jeszcze?  spytała
zimnym tonem Mała Miss.  Korporacja Amerykańskie Roboty i Mechaniczni Ludzie  odpowiedział
spokojnie Feingold.  Oni?  Czy to takie dziwne? Oni są głównym producentem robotów, pani
Charney, a roboty są ich głównym produktem. Ich produktem, niech mi będzie wolno podkreślić to
słowo. A produkt to rzecz martwa, nieożywiona. ARML bardzo się niepokoi, że ktoś chciałby
uważać roboty za coś więcej niż za to, czym są. ARML obawia się, że jeśli petycja Andrew zostanie
rozpatrzona pozytywnie, to inne roboty mogą podążyć w jego ślady i zacząć domagać się praw: praw
cywilnych, praw ludzkich. Więc, rzecz jasna, wystąpili przeciw temu. Postępują tak samo, jak
postąpiliby producenci łopat i oskardów, którzy również uważają swoje produkty za przedmioty
nieożywione i nie mijają się przecież z prawdą. Oni również by się sprzeciwili, gdyby łopaty
i oskardy zapragnęły nagle mieć prawa cywilne, sprawować kontrolę nad swoją produkcją i wtrącać
się w politykę sprzedaży. Tak to wygląda, pani Charney. Takie są fakty.  Przecież to nonsens.
Absolutny nonsens!  wykrzyknęła Mała Miss.  Zgadzam się  przytaknął dyplomatycznie Stanley
Feingold.  Ale sprzeciw został wniesiony i nic na to nie poradzimy. A są także jeszcze inni. Stoimy
w obliczu sprzeciwu ze...  Nieważne. Nie chcę dalej tego słuchać. Ta lista już mnie nie interesuje.
Niech pan po prostu odeprze każdy głupi argument, na który wpadną.  Wie pani, że zrobię wszystko,
co w mojej mocy, pani Charney  powiedział Feingold, ale jego głos nie brzmiał zbyt pewnie. Mniej
więcej tydzień przed terminem rozprawy Mała Miss zadzwoniła do Stanleya Feingolda. Była bardzo
zdenerwowana.  Stanley, właśnie otrzymaliśmy wiadomość, że w domu mojego ojca mają się
zjawić jacyś ludzie z telewizji... w poniedziałek, i chcą montować jakiś sprzęt... podobno w celu
nagrywania audycji z przesłuchania sądowego. Nic z tego nie rozumiem.  To się może zgadzać, pani
Charney. To rutynowe postępowanie.  Pan chyba nie rozumie. To ma się odbywać w domu mego
ojca?!  Tak. Właśnie tam będzie przesłuchanie.  A reszta rozprawy?  To niezupełnie rozprawa,
pani Charney.  No to cała reszta tego postępowania. Gdzie to się odbędzie? Czy u sędziego
Kramera...? Na sali sądowej?  Zwyczajowa procedura wygląda w ten sposób, że każda ze stron
bierze udział w rozprawie elektronicznie. Sędzia otrzymuje wszystkie dane do swego gabinetu.  Czy
nikt już nie chodzi do sądu osobiście?  Bardzo rzadko, pani Charney. Bardzo rzadko.  Ale to się
wciąż zdarza?  Jak już mówiłem, w bardzo nielicznych przypadkach. Zwiat jest obecnie tak
zdecentralizowany, a ludzie tak rozproszeni na ogromne odległości, że dużo lepiej i łatwiej jest
załatwiać takie sprawy poprzez łącza elektroniczne.  Chcę tej rozprawy na sali sądowej. Feingold
wyglądał na zupełnie zdezorientowanego.  Czy jest ku temu jakiś szczególny powód?  Tak. Chcę,
aby sędzia mógł zobaczyć Andrew z bliska, bezpośrednio, twarzą w twarz... bo tylko wtedy będzie
mógł zobaczyć wszystko we właściwym świetle. Nie chcę, aby wyobrażał sobie Andrew jako
bezosobową maszynę, bez oblicza, której głos dochodzi do niego tylko po elektronicznych łączach,
lub obraz mignie przez parę sekund na ekranie. Nie chcę też na tak ogromny stres narażać swego
ojca... żeby włóczyły mu się po jego własnym domu ekipy telewizyjne i naruszały jego prywatność.
Feingold przytaknął, ale był wyraznie zakłopotany.  Aby zapewnić sobie posłuchanie na sali
sądowej, w tak póznym już terminie, musiałbym złożyć odpowiednie podanie...  Więc proszę je
złożyć.  Nasi opozycjoniści na pewno będą głośno narzekać, będą starali się przeszkodzić... Są to
dodatkowe koszta... no i wiele niedogodności...  To niech zostaną w domu podczas przesłuchania.
Nie chcę im sprawiać nawet najmniejszych kłopotów. Ale Andrew i ja chcemy być na sali sądowej.
 Pani? Andrew i pani?  Czy myślałeś, że zostanę w taki dzień w domu? I tak też się stało. Złożono
odpowiednie podanie, a strony przeciwne wyraziły ogromne niezadowolenie. Oficjalnie jednak nie
mogli niczemu zapobiec. Każdy miał prawo żądać rozprawy na sali sądowej. Tak więc pewnego
dnia Andrew i Mała Miss stawili się w Czwartym Obwodzie Sądu Regionalnego, w zadziwiająco
skromnej sali, na długo oczekiwane przesłuchanie w sprawie petycji, która z czysto technicznych
powodów została zapisana w aktach jako  Sprawa Martinów . Stanley Feingold był razem z nimi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •