[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trzeba pójść do wsi i poszukać Gregora.
Będzie musiała skorzystać z samochodu księcia. Zawahała się. Nie ma prawa
jazdy. Parę razy po kryjomu próbowała jezdzić starym wehikułem wuja pod jego
nieobecność. Te przejażdżki to był jeden ze zwariowanych pomysłów jej siostry.
Teraz czekała ją jazda w deszczu krętymi drogami, i to drogim sportowym samo-
chodem. Sama myśl o tym ją przerażała.
Co będzie, jeśli rozbije auto i umrze we wraku? Scenariusz godny tragedii
Szekspira, a przecież chodziło jej tylko o to, by zacząć żyć normalnie. Czy to wy-
górowane żądanie?
Nie ma czasu na histerię, skarciła samą siebie. Chodzi o ludzkie życie. Znala-
zła koc, by okryć księcia, wzięła kluczyki, niemowlę i ruszyła na wyprawę ratun-
kową.
Mychale otworzył oczy i natychmiast zamknął je znowu. Pokój wciąż wiro-
wał wokół niego, jakby był na diabelskiej karuzeli. W głowie słyszał łomot, ktoś
walił w jego czaszkę młotem kowalskim. Nie mógł się poruszyć bez kolejnej fali
mdłości, wyrywających mu wnętrzności z ciała. Co się z nim dzieje? Leżał nieru-
chomo, by nie zwiększać cierpienia.
Nie był w stanie myśleć. Myślenie tylko pogarszało jego stan. Nie mógł mó-
wić ani się poruszać. W głowie utkwił mu jeden obraz: młoda kobieta, której imie-
nia nie pamiętał. Twarz pojawiała się i znikała pod zaciśniętymi powiekami. Trzy-
mał się jej kurczowo. Bez niej osunąłby się w wirującą otchłań.
Ktoś coś mówił, ale nie dał rady otworzyć oczu i sprawdzić, kto to jest. Ktoś
go dotykał. Wzdrygnął się, usiłował odsunąć, jednak nudności uczyniły go bez-
R
L
bronnym. Coś go ukłuło w ramię, coś zaszczypało, ale wszystko było nieistotne
przy chorobie morskiej, która szarpała jego trzewia. Uchylił powieki. Maleńkie
szpareczki pozwoliły dostrzec osobę, która się nad nim nachylała. Spłynął na niego
nagły spokój. Wyszeptał coś, a ona przybliżyła się, by lepiej słyszeć.
- Co mówisz?
Otwierał usta, ale nie wydobywał się z nich żaden głos. Wreszcie z trudem
wychrypiał:
- Zostań. - I znowu osunął się w ciemność.
- To jest jak wirus, który atakuje ucho wewnętrzne - wyjaśniał Gregor, od-
kładając strzykawkę do lekarskiej walizeczki. Bezradnie wzruszył ramionami. -
Mogę tylko zgadywać, bo nie mam warunków do przeprowadzenia koniecznych
badań, ale w rodzinie królewskiej występowało wcześniej podobne schorzenie.
Objawy są charakterystyczne dla choroby Mnire'a, czyli wodniaka błędnika, ale
w bardzo dużym nasileniu. Podałem mu leki zapobiegające zawrotom głowy. Jeśli
moja diagnoza się potwierdzi, wkrótce jego stan zacznie się poprawiać.
Abby nie mogła oderwać wzroku od nieruchomego ciała na podłodze. Podło-
żyła księciu poduszkę pod głowę i okryła go kocem. Mychale był jak ranny tygrys,
jednocześnie niebezpieczny i bezradny, targany bólem i dzielny.
Z wdzięcznością zwróciła się do Gregora. Przypominał dawnego wesołego i
odważnego kompana podczas dziecinnych zabaw, chociaż zdążył zmienić się w
przystojnego, wysokiego mężczyznę. Wyrazną zmianą była czarna opaska na le-
wym oku.
- Dzięki Bogu, że wciąż mieszkasz w tym samym domu, w tym samym po-
koju. Nie wiedziałam, że cię tam znajdę, ale po prostu musiałam spróbować.
- Mała Abby... - Uśmiechnął się. - Minęły lata od naszego ostatniego spotka-
nia. Jak się miewa Julienne?
R
L
- Nie żyje. Od niedawna. Jeszcze nie chcę o tym mówić - dodała, gdy próbo-
wał zadać jakieś pytania. - Powiedz raczej, co się działo z tobą? - Jej spojrzenie
powędrowało do złowieszczej czarnej przepaski.
- To samo, co z nami wszystkimi. Wojna - odparł sztywno.
- Tak mi przykro. Myślałam, że skończyłeś akademię medyczną?
- Miałem odbyć staż na chirurgii, ale chciałem mieć swój wkład w przemiany
w naszym kraju. Wiesz, że moja rodzina zawsze popierała monarchię. Wstąpiłem
do wojsk królewskich na ostatnie miesiące wojny.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. Rodzina Gregora zawsze należała do od-
danych rojalistów. To był jeden z powodów, dla których nie wahała się przywiezć
go tutaj, do królewskiego zamku. Gregor nie należał do ludzi, którzy sprzedają
brukowcom informacje o przyjaciołach. Był lojalny. Każdy, kto pozyskał jego
przyjazń, mógł się uważać za szczęściarza. Abby nawet nie chciała sobie wyobra-
żać, jak by sobie poradziła bez niego.
- Co teraz?
- Po stracie lewego oka nie może być mowy o chirurgii. Przyjechałem do do-
mu zastanowić się, co dalej.
W jego głosie było zmęczenie i pogodzenie z losem, ale też nuta goryczy.
Myślała gorączkowo, co powiedzieć, by wyrazić swoje współczucie, a nie urazić
jego dumy.
Książę jęknął i poruszył się.
- Dochodzi do siebie - stwierdził Gregor z wyrazną ulgą. - Przeniesiemy go na
kanapę, gdy tylko jego stan na to pozwoli. Potem musisz się nim zaopiekować
przez dzień albo dwa.
Dzień albo dwa?! Ależ to wykluczone. Może jeszcze jedną noc. Rano będzie
się zbierać. Najważniejsze jest bezpieczeństwo Brianny. I to z wielu powodów.
- Powiedz mi - zaczęła ostrożnie - czy to może być zarazliwe?
R
L
- Nie, Abby. Nie ma powodu do niepokoju - zapewnił ją. - Nie zarazisz się
tym, nawet gdybyś chciała.
To nie była wystarczająca odpowiedz.
- A gdyby chodziło o małe dzieci? - Nie mogła zapytać wprost, bo nie powie-
działa mu o Briannie.
Ukryła niemowlę na tylnym siedzeniu auta w czasie wizyty w domu Gregora,
a potem jechali osobno, i udało jej się zanieść małą z powrotem do łóżeczka, zanim
samochód Gregora zaparkował na podjezdzie. Oby się tylko nie domyślił, martwiła
się teraz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •