[ Pobierz całość w formacie PDF ]

albo do raju, albo do piekła. Czy schwytano jakiegoś Somalijczyka?
 Tak  wyszeptał z trudem.
 Jak się ten człowiek nazywa?
 Murad Hamsadi.
 Gdzie jest teraz?
 Uciekł.
 Kiedy?
 Wczoraj wieczorem. Wyruszyliśmy, by go odszukać. Mówienie kosztowało
umierającego zbyt wiele wysiłku. Krew rzuciła mu się ustami. Zmarł.
 Uciekł!  stary Somalijczyk nie posiadał się z radości.  Dzięki niechaj będą
Allachowi! %7łyje, wolny, zobaczę go! Ten zmarły przyniósł mi radosną wieść, niechaj więc
nie idzie w drogę śmierci bez modlitwy wiernego.
72
Ukląkł obok trupa i zaczął się modlić. Potem kolejno zanosił zabitych nad morze i
oddawał falom.
Konie żołnierzy, przerażone głośną salwą, pouciekały. Tajemnica kryjówki Somali
została zachowana. W serca zbiegów wstąpiła otucha. Wierzyli znowu w swe wybawienie i ze
spokojem oczekiwali nocy, która być może przyniesie im wyzwolenie.
W nieprzeniknionych ciemnościach kapitan Wagner wypłynął na szerokie morze. Do
brzegu wrócili nad ranem. Nieprzychylny wiatr przeszkadzał szybkiemu kabotażowi; statek
krążył przez cały dzień wzdłuż wybrzeży i dopiero z nastaniem wieczora kapitan dojrzał
przez lunetę górę Elmes.
Powolność ta nie podobała się sułtanowi i emirowi. Także kapitan przestał się im
podobać. Odzywał się do nich rzadko i to takim tonem, jak gdyby byli jego sługami. Kiedy
więc przechodził obok ich namiotu, zaczepił go sułtan:
 Jeżeli dalej tak będziesz prowadził statek, nie schwytamy nikogo. Widzieliśmy
dzisiaj wybrzeże tylko przez kilka krótkich chwil. Aadnie dotrzymujesz słowa!
 Zamilcz!  rozkazał kapitan za pośrednictwem tłumacza, który był zawsze w
pobliżu.  Nie jesteśmy w Hararze i nie jestem twoim poddanym. Dałem słowo, że
schwytam zbiegów i dotrzymam go.
 Jakim tonem mówisz do nas?!  wrzasnął sułtan.
Wagner wzruszył pogardliwie ramionami i szybkim krokiem poszedł do kambuza.
Kucharzowi wręczył jakąś torebeczkę.
 Ten proszek  powiedział  wsyp do kawy i podaj ją mahometanom.
W godzinę pózniej obaj Arabowie spali jak susły. Wagner zszedł do kajuty i otworzył
kryjówkę, w której ukrył Abisyńczyka i Somalijczyka.
 Już czas  powiedział.  Zbliżamy się do góry. Za jakiś kwadrans będzie ją
można zobaczyć przez lunetę. Bądzcie gotowi.
 Na Allacha, a to się ucieszy mój ojciec!  zawołał Somalijczyk.
 Czy palą światło w kryjówce?
 Tak. Sporządziliśmy cienkie łuczywa z włókien daktylowych i dzikiego laku.
 Możemy więc nie zabierać świec. Chodzcie!
Wszedł z nimi na pokład i przyłożył do oczu lunetę. Dłuższy czas oglądał wybrzeże,
wreszcie podszedł do sternika.
 Stop!  rozkazał.  Tu zarzucimy kotwicę i spuścimy szalupy. Jesteśmy u celu.
73
Zwinięto żagle, rzucono kotwicę, spuszczono łodzie. Do jednej wsiedli Wagner i
Somalijczyk. Kapitan wziął ze sobą wyładowaną torbę.
Gdy łodzie przybiły do brzegu, kapitan i Somalijczyk skierowali się ku górze spowitej
w ciemnościach. Starali się tłumić odgłos kroków. Po chwili Somalijczyk zatrzymał się,
nachylił, zagłębił rękę w trawie, podważył grudę ziemi. Utworzyła się szpara, przez którą
padła smuga światła. Kapitan pochylił się nad szczeliną i ujrzał zbiegów. Siedzieli w głębi
groty na posłaniu z liści. Don Fernando rozmawiał z seniora Emmą. Twarz jego miała
szlachetny wyraz. Poznać też było od razu, ile ten człowiek wycierpiał. Przebrana za chłopca
Emma wyglądała niezwykle wdzięcznie. Wagner umiał po hiszpańsku tyle, ile wystarczy
dobremu kapitanowi morskiemu, toteż zrozumiał, o czym półgłosem mówiono.
 Chciałbym jeszcze zobaczyć ojczyznę, popatrzyć wrogom w oczy, pózniej niechaj
śmierć przychodzi  mówił don Fernando.
 Niech pan nie traci nadziei  pocieszała go Emma.  Zwycięży pan swych
wrogów i będzie długo żył. Wierzę, że Bóg ześle nam wybawcę.
Naraz rozległ się głos:
 Wybawca znajduje się tutaj!
Zbiegowie zamarli ze zgrozy i zdumienia. W tym momencie ujrzeli Wagnera.
Oświetlał go blask pochodni, za nim stał Murad.
 Synu!  zawołał stary Somalijczyk, rzucając się ku młodzieńcowi.
 Na Boga, kim pan jest?  zapytał don Fernando drżącym głosem.
 Jestem kapitanem, pochodzę z Kilonii. Nazwisko moje Wagner. Statek mój nazywa
się  Syrena . Przychodzę was zabrać na pokład i zawiezć, dokąd zechcecie.
 Wielki Boże, nareszcie, nareszcie!
Hrabia ukląkł, szepcząc słowa podzięki. Emma objęła go i przytuliła głowę do jego
piersi. Oboje płakali z radości. Mindrello miał również łzy w oczach. Syn i ojciec obejmowali
się serdecznie. Scena ta wzruszyła kapitana i jemu oczy zaszły mgłą. Pierwszy opanował się
hrabia. Wstał, podszedł do kapitana, wyciągnął do niego obie ręce i powiedział:
 Jesteś aniołem, wysłannikiem Boga. Ale skąd dowiedziałeś się o nas?
 Od Murada  Wagner wskazał młodego Somalijczyka. Murad wyczuł, że o nim
mowa.
 Oswobodził mnie z niewoli, narażając własne życie  rzekł po arabsku. 
Bombardował Zejlę, nie uląkł się samego sułtana Hararu. To bohater! Niechaj Allach go
błogosławi, choć jest niewiernym!
74
Zaczęło się opowiadanie w języku arabskim i hiszpańskim. Po jakimś czasie, gdy
wszyscy zaspokoili pierwszą ciekawość, kapitan zapytał hrabiego:
 Jak mam pana nazywać?
 Dopiero teraz don Fernando zdał sobie sprawę, że kapitan nie wie, kim są
zbiegowie. Nastąpiła prezentacja. Gdy Wagner się dowiedział, że długoletni jeniec jest hrabią,
osłupiał.
 Proszę mną rozporządzać  rzekł po chwili.  Zrobię wszystko, aby państwu
pomóc. Pomówimy jeszcze o tym na pokładzie. A teraz&
Wyciągnął torbę i wyjął kilka flaszek wina, szklanki oraz trochę wiktuałów. Podczas
zaimprowizowanej uczty rozmawiano o zajściach w Zejli i ustalono sposób działania. Wagner
przyrzekł zawiezć hrabiego, Mindrella i Emmę do Kalkuty. Somalijczycy i Abisyńczyk
otrzymali ze skarbu sułtana bogate podarunki. Postanowiono przewiezć ich do Adenu, gdzie
będą bezpieczni, bo władza sułtana Hararu tam już nie sięga. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •