[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zobaczymy!
- I pieprz do oczu! Ucieszyłbym się, gdyby choć raz doświadczył swoich rozkazów na
własnej skórze - dorzucił Will.
- Mo\e nam się to uda, albo przynajmniej coś podobnego. Sam Hawkens
pomaszerował wolno w stronę kozaków.
- Dobrzy ludzie - zaczął, - słyszałem, co rotmistrz do was mówił. Czy naprawdę to
zrobi?
- Mo\esz być pewien.
- To oznaczałoby dla was śmierć!
- Có\ my, ojczulku, mo\emy na to poradzić? Musimy się z tym pogodzić.
- Mówisz to tak ulegle?
- Mam płakać? To nic by nie zmieniło.
- Czy nie ma ani jednego człowieka, który by was opłakiwał? Oczy kozaka zrobiły się
wilgotne.
- Moja stara, dobra mateńka, och, zapłacze się na śmierć! I moja Marianka umrze,
serce jej pęknie.
- Czy Marianka to twoja narzeczona?
- Tak. Od dwóch lat jestem \ołnierzem i miałbym jeszcze do odsłu\enia osiem.
Marianka miała na mnie czekać, \ebyśmy się mogli pobrać. Teraz wszystko przepadło. O
Bo\e, zatłuką mnie jak psa!
Drugi kozak tak\e przejechał ręką po oczach.
- A ty? - spytał go Sam Hawkens. - Czy te\ masz narzeczoną?
- Tak, ojczulku, moją słodką Ruszinkę. Ona jest bardzo biedna, a mimo to \ywi moje
małe rodzeństwo, poniewa\ moi rodzice umarli.
- To dzielna dziewczyna, jeśli się nie mylę.
- Och! - zaszlochał. - Mój towarzysz ją zna, jesteśmy z jednej i tej samej wsi. Będzie
dobrą matką dla sierot.
Słowa tych prostych ludzi poruszyły go do \ywego. Sam zawrzał świętym gniewem.
- Do diabla, czy\byście chcieli bez oporu poddać się temu nieludzkiemu wyrokowi?
Na waszym miejscu próbowałbym ucieczki.
- Ojczulku, nic nie rozumiesz. Przecie\ złapaliby nas i byłoby jeszcze okropniej ni\
przedtem.
- Ale musi przecie\ istnieć jakaś mo\liwość, \eby was ochronić przed nadu\yciem
władzy!
- Nie.
" - Mimo wszystko spróbuję wam pomóc.
Kozak zmierzył Sama Hawkensa od stóp do głów i leciutki uśmiech przemknął po
jego twarzy.
- Wybacz mi, ojczulku! Nie wyglądasz na kogoś, kto mógłby nam pomóc.
- Tak myślisz? Hm! Czy u was ka\dy musi słu\yć w wojsku?
- Nie. Tylko ten, na którego padnie los. A kto ma pieniądze, mo\e opłacić sobie
zastępcę.
- Ile kosztowałby taki zastępca?
- Za dwieście rubli mo\na by było kogoś znalezć, ale za trzysta zgłosi się tylu, ilu się
chce.
- Jak się za to zabrać!
- Trzeba powiedzieć o tym policjantowi. Jak mu się da pięć rubli, to za pół godziny
przyprowadzi dziesięciu ratników.
- Co to za ludzie?
- Młodzi mę\czyzni w wieku poborowym, którzy nie zostali wylosowani.
- Gdzie zawiera się taką umowę?
- U rotmistrza.
- A jeśli odrzuci tych ratników?
- Nie mo\e tego zrobić, jeśli tylko nadają się do słu\by.
- Powiedzcie mi wasze nazwiska, chcę je sobie zapisać!
- Po co?
- Dowiecie się tego jeszcze przed śmiercią, hihihihi!
Sam zapisał sobie nazwiska i odszedł bez jakichkolwiek wyjaśnień, a kozacy patrzyli
zanim kiwając głowami. Kiedy ponownie znalazł
się obok swoich towarzyszy, cała trójka stanęła za drewnianym płotem, gdzie mogli
rozmawiać nie obserwowani przez nikogo.
- Opowiem wam, co podsłuchałem w piwnicy - oznajmił Sam i zło\ył przyjaciołom
wyczerpującą relację ze swej niedawnej przygody.
- A więc kozak Numer Dziesięć to Adlerhorst!
- To ju\ wiedzieliśmy - powiedział Will Parker.
- Ale jego ojczym te\ tu jest i hrabia Polikow chce go odnalezć. Musimy temu
absolutnie przeszkodzić. Ka\emy pojmać tego łajdaka.
- Czy\by naczelnik miał to zrobić?
- Oczywiście.
- Jesteś niepoprawnym \ółtodziobem. Przecie\ isprawnik jest jego wspólnikiem!
- Ale my mamy przecie\ nasze dobre paszporty!
- Mimo to na pewno znalazłby jakiś sposób, \eby nas oszukać.
- To w ogóle nie chcesz przeszkodzić mu w wyjezdzie?
- W najmniejszym stopniu.
- Ale\ zastanów się tylko, Sam, co będzie, kiedy hrabia dopadnie Wasylkowicza.
Zabije go bez zbędnych ceregieli.
- Tak szybko się nie zabija!
- A kozak Numer Dziesięć, czyli Gotfryd von Adlerhorst, pojechał tą samą drogą i
towarzyszy mu jedynie ten Buriat, Gisa. Co się stanie, jak hrabia go spotka?
- Temu nie mogę zapobiec.
- Dojdzie do bijatyki.
- Hm. W ka\dym razie nie mo\emy się dać ponieść emocjom. Musimy poczekać tu
na mister Hermana. Prawdopodobnie nadjedzie ju\ jutro. To by wystarczyło. Niech sam
zadecyduje, co mamy dalej robić, poniewa\ cała ta sprawa dotyczy głównie jego.
Początkowo Dick i Will nie zgadzali się z Samem, jednak kiedy im wszystko wyjaśnił,
przyznali mu w końcu rację.
- A więc ten łajdacki naczelnik sam jest zbrodniarzem - Will nie posiadał się ze
zdumienia. - Przydałoby się wytargać go porządnie za czuprynę.
- Pozostawmy i to mister Hermanowi. Tymczasem dam mu przedsmak przyszłej
szczęśliwości. Powinien wiedzieć, \e jego samowola ma jednak jakieś granice.
- A jak chcesz się do tego zabrać?
- Zaraz zobaczycie. Oto nadchodzi ktoś, kogo potrzebuję do tego celu.
- Policjant? Czego od niego chcesz?
- Powiem wam, jak tylko to z nim załatwię.
Policjant wyszedł z sąsiedniego domu i właśnie ich mijał. Miał potę\ną brodę i nos,
który mo\na było zobaczyć dopiero po dłu\szej obserwacji jego twarzy. Było to absolutne
przeciwieństwo pełnego godności organu powonienia nale\ącego do Sama Hawkensa, nosa,
który przyniósł swemu właścicielowi wojenne przezwisko Tszi-kone, Zwiecący Nos. Ten
syberyjski policjant posiadał najśliczniejszy perkaty nosek, który sterczał mu milutko pod
prostodusznymi oczkami. Nie mo\na znalezć bardziej trafnego określenia ni\  milutko". Ale
nosek miał kolor sinoczerwony, mo\e mniej z powodu przemro\enia, co raczej dzięki temu,
\e jego właściciel kochał dobrą wódkę.
Pozdrowił uprzejmie mijanych mę\czyzn.
- Stój, ojczulku! - zawołał Sam. - Czy miałbyś czas odpowiedzieć mi na jedno
pytanie?
Stra\nik porządku zatrzymał się, patrzył przez chwilę na trapera, po czym poufale
obmacał mu boczne kieszenie.
- Masz przy sobie flaszeczkę, ojczulku?
- Nie.
- No to nie mam czasu.
Zamierzał odejść, ale Sam złapał go za rękaw.
- Masz apetyt na łyczek wódki?
- Zawsze.
- No to mo\emy chyba temu zaradzić.
- To chodz ze mną!
Milutki nosek powtórnie się odwrócił, jednak traper trzymał go mocno, sięgnął do
kieszeni i pokazał mu rubla.
- Ile wódki za to dostaniesz?
- Zwięta Kalinko! Więcej ni\ mogę wypić w ciągu godziny!
- Nale\y do ciebie.
Policjant złapał prędko monetę i wrzucił do obszernej kieszeni swoich spodni.
- Ojczulku, morowy chłop z ciebie! - promieniał z radości. - Czym mogę ci sprawić
przyjemność?
- Tym, \e wykonasz pewne zlecenie. Czy mo\na tu znalezć ratni-ków?
- Pewnie. Jest wielu takich, którzy nie wyciągnęli losów i potrzebowaliby parę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •