[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trawy.
Zahamowaliśmy z hałasem, a on wcią\ siedział grzecznie i nie
zwracał na nas najmniejszej uwagi. Mimo odległości zaledwie trzy-
dziestu stóp dokładnie i z zapałem oglądałem go przez lornetkę. Roz-
miarem zbli\ony był do królika domowego, zwanego niderlandzkim
karłem - czyli mniej więcej taki jak dość pulchna świnka morska. Je-
go małe, ładnie zaokrąglone uszka tak ściśle przylegały do czaszki, \e
trudno je było zauwa\yć, a ogon miał całkowicie niewidoczny. Domi-
nujący w ubarwieniu królika brąz podkreślała cienka biała obwódka
wokół oczu, sierść zaś mieniła się zielonkawo tam, gdzie padało na
nią słońce. Upewniwszy się, \e istotnie jest to zwierzątko, po które
przyjechałem z tak daleka, a nie jakiś inny gatunek meksykańskiego
królika, jak jeden mą\ wysiedliśmy z samochodu. Teporingo wydał
cichy pisk, który przypominał potarcie balona wilgotnym kciukiem,
choć był bardziej przenikliwy, po czym wyskoczył pionowo w górę,
jeszcze raz wylądował na tej samej kępie trawy co poprzednio, odbił
się od niej jak od trampoliny, dał nura w trawę i zniknął.
Niezwłocznie przystąpiliśmy do pracy. Cały teren otoczyliśmy
siatką i zaglądaliśmy pod kępy trawy, aby odciąć wszystkie drogi
ucieczki, jakie mogłaby mieć jego nora. Pózniej skupiliśmy uwagę na
norze, w której chyba zniknął, i zaczęliśmy kopać. Dix, Shep i ja,
nienawykli do tej wysokości, przy najmniejszym wysiłku dostawali-
śmy zadyszki. Nawet rozpościeranie siatek, zabieg sam w sobie dość
prosty, powodowało sapanie i charczenie, jakbyśmy byli starymi
końmi pociągowymi, prowadzonymi na rzez. A có\ dopiero kopa-
nie, dla nas - delikatnie mówiąc - tak wyczerpujące, \e po jakimś
czasie musieliśmy usiąść i zostawić robotę trzem myśliwym. Nie mieli
nam tego za złe i kopali z wielką energią, najwyrazniej niewra\liwi na
wysokość. Kopali i kopali, rozgrzebując norę, wyrzucili mnóstwo
miękkiej, niemal pylistej, czarnej ziemi wulkanicznej, ale teporinga
nie znalezli. Musiał mieć jakiś boczny korytarz, nie dostrze\ony
przez nas i nie zablokowany, którym uciekł. Prze\yłem gorzkie roz-
czarowanie i przekonałem się, \e chwytanie królików wulkanicznych
tą metodą wcale nie będzie łatwe. Pojechaliśmy jednak dalej, znalez-
liśmy na zboczu miejsce na pewno zamieszkane przez króliki i znów
wzięliśmy się do roboty.
Poszukaliśmy nory ze świe\ymi bobkami u wylotu, aby przed roz-
poczęciem kopania mieć uzasadnioną pewność, \e jest zamieszkana.
Potem \mudnie zatykaliśmy ka\dą napotkaną w pobli\u dziurę i bra-
liśmy się do rozkopywania. Pięć razy robiliśmy to na pró\no. A\
wreszcie, za szóstym razem, szczęście nam dopisało. Jeden z myśli-
wych wydał nagle ciche, nieartykułowane chrząknięcie, upadł w czarnej
ziemi na kolana, wsadził ręce w to, co pozostało ze zrytej nory, i
wyciągnął młodego, bystrookiego, bardzo \wawego królika wulka-
nicznego. Zwierzątko najpierw się wywinęło, po czym znieruchomiało i
tak le\ało w dłoniach mę\czyzny. Obawiając się, \e doznało szoku,
szybko określiliśmy jego płeć. Okazało się samicą, którą bardzo
delikatnie przenieśliśmy do jednej z przywiezionych klatek.
Poniewa\ wiem, \e zarówno uwięzione króliki, jak zające łatwo się
denerwują i mogą się zabić, rzucając się na pręty czy drut, jeśli
nieprzyjaciel wyda im się za blisko, trochę się bałem, czy po wło\eniu
do klatki nasz pierwszy teporingo nie zrobi tego samego. Zawczasu
przygotowałem marynarkę, aby okryć klatkę i zapewnić kró-liczce
poczucie bezpieczeństwa. Ale ona, po wło\eniu do klatki, siedziała tam
jakby nigdy nic i spokojnie nas obserwowała. Po jakiejś minucie
spróbowałem wyciągnąć rękę i delikatnie podrapać drut, ciekawy, co z
tego wyniknie. Królica kompletnie mnie zaskoczyła, bo kicnęła,
podeszła do siatki i obwąchała mój palec. Była tak obłaskawiona i z
taką flegmą podchodziła do całego zdarzenia, jakbyśmy złapali zwierzę
domowe, nie dzikie.
Zapadał wieczór i wielka śnie\na czapa Popocatepetla lekko się
ró\owiła w zachodzącym słońcu. Przez chwilę rozpływałem się nad
naszą zdobyczą, po czym uznałem, \e najlepiej będzie od razu zawiezć
ją do miasta i przed dalszymi poszukiwaniami zobaczyć, jak się
zadomowi. Tak te\ zrobiliśmy, a ja w drodze powrotnej rozmyślałem o
królikach wulkanicznych i ich łapaniu. Oczywiście, jeśli będziemy na
nie polować na tej wysokości, my trzej na nic się nie przydamy,
wiedziałem jednak, \e zwierzątka te \yją w małych, odizolowanych
grupach nieco dalej na zboczach wielkiego wulkanu. Rozsądek
nakazywał mi wybrać kilka wiosek u jego podnó\a i zastosować
metodę, wypróbowaną ju\ wcześniej w ró\nych częściach świata, a
polegającą na postawieniu w stan gotowości wieśniaków i
zaproponowaniu im niewygórowanej ceny za ka\dego nie okaleczonego
królika, którego przyniosą. Przedtem jednak chciałem się upewnić, czy
schwytany królik zadomowi się i przywyknie do niewoli. Złapać
zwierzę, myślałem, pomny na dawne przykre doświadczenia, to całkiem
coś innego ni\ je hodować.
Po powrocie do miasta z namaszczeniem ustawiliśmy drucianą
klatkę z królicą na du\ej płachcie gazety pośrodku salonu, po czym
zrobiliśmy wypad na miejscowe targowisko, gdzie nabyliśmy tyle
ró\nych owoców, warzyw, zielenin i ziół, ile się dało. W mieszkaniu
zastaliśmy królicę wcią\ tak spokojną jak w chwili schwytania. Po
starannym przygotowaniu policzyliśmy jedzenie: tyle gałązek tego, tyle
tamtego, tyle kawałków jabłka, i tak dalej, \eby dokładnie wiedzieć, co
wło\yliśmy do klatki i co będzie wolała, jeśli w ogóle czegoś dotknie.
Po umieszczeniu przysmaków zasłoniliśmy klatkę, bo częściowo
ciemna dawała większe poczucie bezpieczeństwa.
Uczciliśmy okazję bardzo dobrym obiadem w restauracji, a po
upływie trzech godzin ostro\nie zdjąłem z klatki nakrycie, chcąc
sprawdzić, czy jej lokatorka coś zjadła. Nie oczekiwałem tego ani przez
chwilę, bo na ogół dzikie zwierzę przyzwyczaja się do niewoli dopiero
po pewnym czasie, w dodatku zaś karma była dla królicy całkowicie
nowa. Dlatego te\ z lekkim niedowierzaniem zobaczyłem prawie pustą
klatkę. Królicy tylko jedno ziele najwyrazniej nie przypadło do smaku.
Zjadła nawet jabłko, choć sądziłem, \e go nie tknie. Na razie mnie to
zadowalało, ale byłem gotów zaczekać parę dni i zobaczyć, czy nowy
pokarm jej nie szkodzi, nie wywołuje zapalenia jelit albo podobnej,
niebezpiecznej dla \ycia choroby. Początek zrobiliśmy jednak
znakomity; omal za dobry, aby mógł być prawdziwy.
Nazajutrz zostawiłem naszą pierwszą królicę pod opieką Jacąuie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •