[ Pobierz całość w formacie PDF ]

która pozwala jej na regenerację. Jeśli się zastanowić, nie różni się to tak bardzo od tego, co
robi Lana. W końcu fizycznie znowu jest cała, a była zmasakrowana, kiedy ją grzebaliśmy.
Howard roześmiał się.
 Mhm. Tyle że jakoś nie pamiętam, żeby Lana wypełzła z grobu.
Sam ruszył w stronę domu Brianny. Brittney szła za nim. Absolutna normalka,
pomyślał Howard, patrząc za nimi. Po prostu kolejny spacerek z trupem.
Mały Pete obudził się.
Ciemność. Ciemność była dobra. Zwiatło wypełniało mu umysł zbyt wieloma
rzeczami.
Cisza. Dobrze. Od dzwięków bolała go głowa.
On też musiał być cicho, bo inaczej ktoś przyjdzie, przynosząc światło, hałas, dotyk,
ból, panikę, i to wszystko spadnie na niego niczym fala tsunami wysoka na wiele metrów,
obracając go, miażdżąc, dusząc.
Wtedy musiałby się wyłączyć. Schować się. Ponownie skupić na grze, bo w niej było
ciemno i cicho.
Na razie jednak, bez światła, dzwięku czy dotyku, mógł się trzymać, przynajmniej
przez jakiś czas, samego siebie.
Trzymać się... niczego.
Wiedział, gdzie leży gra. Tuż obok, na szafce nocnej. Czekała. Wołała go, cichutko,
żeby się nie zdenerwował.
Nemezis  tak go nazywała.
Nemezis.
Lana nie spała. Czytała i czytała, próbując się zatracić w lekturze. Miała małą świecę 
niby niewiele, ale w ETAP-ie była to rzadkość.
Zapaliła papierosa od świecy i wciągnęła dym do płuc. Nie do wiary, jak szybko się
uzależniła.
Papierosy i wódka. Opróżniona do połowy flaszka stała na podłodze przy jej łóżku.
Nie podziałały jednak, nie pomogły jej zasnąć.
Szukała w swoim umyśle gaiaphage. Nie znalazła jednak. Pierwszy raz, odkąd
wypełzła z kopalnianej sztolni.
Miała spokój, przynajmniej na razie.
Powinna odczuć ulgę, ale wiedziała, że gaiaphage powróci, gdy będzie jej
potrzebował. Znów ją wykorzysta. Nigdy nie będzie wolna.
 Coś ty zrobił, stary, podły trollu?  spytała sennie.  Coś ty zrobił z moją mocą?
Powtarzała sobie, że ten potwór... Ciemność... może używać Uzdrowicielki tylko do
uzdrawiania, a z tego nie zrodzi się żadne zło.
Wiedziała jednak lepiej. Gaiaphage nie bez powodu sięgnął poprzez tylne drzwi czasu
i przestrzeni, by wyssać jej moc. Całymi dniami przebywał wewnątrz jej umysłu, używając jej
do leczenia.
Leczenia kogo?
Sięgnęła po butelkę z wódką, następnie podniosła ją do ust i przełknęła płynny ogień.
Leczenia czego?
Rozdział 14
30 godzin, 25 minut
Pierwszego dnia od zniknięcia  czy też, jak Sanjit wolał o tym w tajemnicy myśleć,
od wybawienia  wraz z braćmi i siostrami przeszukali całą posiadłość.
Nie znalezli ani jednego dorosłego. %7ładnej niani, kucharza, dozorców  to akurat
stanowiło powód do ulgi, bo jeden z pomocników dozorcy wydawał się jakimś zboczeńcem 
ani pokojówek.
Trzymali się razem, w grupie, a Sanjit dowcipkował, żeby podtrzymać wszystkich na
duchu.
 Na pewno chcemy kogoś znalezć?  spytał wtedy.
 Potrzebujemy dorosłych  argumentował Virtue swoim charakterystycznym,
mentorskim tonem.
 Do czego, Choo?
 Do...  Tutaj Virtue się zawahał.
 A jeśli ktoś zachoruje?  zapytała Peace.
 A jak się czujesz?  odpowiedział pytaniem Sanjit.
 Dobrze.
 Widzisz? Nic nam nie jest.
Mimo że sytuacja niewątpliwie budziła dreszcz, Sanjit czuł raczej ulgę niż niepokój.
Nie podobało mu się, gdy musiał reagować na imię  Wisdom". Nie lubił, gdy niemal w
każdej minucie mówiono mu, co ma robić. Nie lubił zasad. I oto nagle zasady przestały
istnieć.
Nie znał odpowiedzi na powtarzane przez pozostałych pytania, co się stało. Tylko
jedno wydawało się jasne: wszyscy dorośli zniknęli. A radio, telefony i telewizja satelitarna
przestały działać.
Doszedł do wniosku, że może z tym żyć.
Ale małe dzieci, Peace, Bowie i Pixie, były od samego początku przerażone. Nawet
Choo, którego Sanjit nigdy nie widział zdenerwowanego, teraz się przeląkł.
Sama cisza panująca na opustoszałej wyspie była dojmująca. Ogromny dom, z
pokojami, których dzieci nigdy nawet nie widziały, pokojami, których nigdy nie używano,
wydawał się wielki i martwy niczym muzeum. A po przeszukaniu domku lokaja i mieszkania
niani na piętrze, dzieciaki czuły się niczym włamywacze.
Wszystkim jednak poprawiły się humory, gdy wrócili do głównego budynku i
otworzyli wielką zamrażarkę w poszukiwaniu kolacji, którą tego pierwszego wieczoru
powinni zjeść już dużo wcześniej.
 Mają lody!  zawołał oskarżycielskim tonem Bowie.  Cały czas je mieli.
Okłamywali nas. Mają tony lodów.
W środku znajdowało się dwanaście wielkich, osiemnastolitrowych pojemników z
lodami. Dwieście szesnaście litrów lodów.
Sanjit poklepał Bowiego po ramieniu.
 Naprawdę się dziwisz, mały? Kucharz waży ze sto czterdzieści kilo, a Annette
niewiele mu ustępuje.  Annette była pokojówką, która sprzątała pokoje dzieci.
 Możemy trochę zjeść?
Wtedy, za pierwszym razem, Sanjit poczuł się zaskoczony, że proszą go o pozwolenie.
Był najstarszy, ale tak naprawdę nie przyszło mu do głowy, że to on tu teraz rządzi.
 Mnie pytasz?
Malec wzruszył ramionami.
 Chyba na razie ty jesteś dorosły.
Sanjit uśmiechnął się.
 A zatem, jako tymczasowy dorosły, zarządzam, że na kolację zjemy lody. Wezcie
jeden z tych pojemników i pięć łyżek. Nie przestaniemy, dopóki nie dojdziemy do dna.
Dzięki temu wszyscy przez jakiś czas byli szczęśliwi. Ale w końcu Peace podniosła
rękę, jakby była w szkole.
 Nie musisz podnosić ręki  powiedział Sanjit.  O co chodzi?
 Co teraz będzie?
Zastanawiał się nad tym przez kilka chwil. Zazwyczaj rzadko rozmyślał i wiedział o
tym. Był żartownisiem. Nie błaznem, ale też nie kimś, kto traktowałby życie zbyt poważnie.
Poważne podejście do życia  to była specjalność Virtue.
W czasach, gdy mieszkał na ulicach i w zaułkach Bangkoku, groziły mu niezliczone
niebezpieczeństwa: szefowie fabryk mogli go porwać i zmusić do pracy po czternaście godzin
na dobę, policjanci bili, sklepikarze odpędzali bambusowymi kijami od swoich straganów z
owocami, a alfonsi chcieli oddać dziwnym mężczyznom z zagranicy dla własnego zarobku.
Sanjit jednak zawsze starał się śmiać, a nie płakać. Bez względu na to, jak bardzo był
głodny, przerażony, chory, nigdy się nie poddał, w przeciwieństwie do niektórych
dzieciaków, które widział. Nie stał się brutalny, choć bez wątpienia przeżył dzięki
kradzieżom. A gdy dorastał na tych cudownie ekscytujących i jednocześnie przerażających
ulicach, pielęgnował w sobie pewną butę, postawę, która go wyróżniała. Nauczył się żyć z
dnia na dzień, nie przejmować się zbytnio jutrem. Jeśli miał jedzenie i pudło do spania, a po
szmatach na jego grzebiecie nie pełzało zbyt wiele wszy, był szczęśliwy.
 Mamy dużo jedzenia  powiedział, gdy cztery twarze zwróciły się na niego w
poszukiwaniu przewodnictwa.  Myślę, że po prostu trochę tu pobędziemy. Nie?
I taka odpowiedz wystarczyła na pierwszy dzień. Wszyscy byli roztrzęsieni. Zawsze
jednak dbali o siebie nawzajem, nie polegając przesadnie na obojętnych dorosłych wokół
siebie. Pierwszego wieczoru umyli więc zęby i przytulili się przed pójściem spać. Sanjit
ostatni poszedł do swojego pokoju.
Najpierw Pixie chciał spać z nim w pokoju. Potem zjawiła się Peace, trzymając koc i
roniąc nań łzy. A wreszcie przyszedł i Bowie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •