[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dem wstrzymałem go, by nie skoczył z pokładu i nie dotarł wpław do wyspy.
— Czy sądzisz, że zastaniemy tam ludzi? — spytałem. — Czy spodziewasz się
zastać ojca swego?
Milczał przez chwilę i łzy mu przysłoniły oczy.
— O nie! — powiedział — Nie zastanę pewnie ojca mego. Umarł niezawodnie.
Był już wówczas zgrzybiałym starcem.
— Wszakże mój ojciec był jeszcze starszy, a zastałem go w pełnym zdrowiu! Nie
martw się przed czasem. Czy widzisz kogo na wybrzeżu?
Piętaszek wytężył wzrok, gdzie mimo lunety nie mogłem dostrzec żywej istoty.
Ale oczy jego ostrzejsze były widać od szkieł, gdyż po chwili zawołał:
— O tak, widzę mnóstwo ludzi, tu i tam!
Miał zupełną słuszność.
Nazajutrz rano ruszyłem ku wybrzeżu łodzią pełną uzbrojonych marynarzy, gdyż
nie wiedziałem, jakiego rodzaju ludzi spotkam na wyspie.
Wpłynęliśmy w ujście rzeczki, ja zaś wydałem rozkaz, by nikt przede mną nie
postawił stopy na wybrzeżu.
Ujrzałem gromadkę ludzi, stojących w pewnej odległości, a pośród nich rozpo-
znałem z radością Hiszpana, któremu ocaliłem życie. Ale uprzedził mnie Piętaszek.
Dostrzegł poza Hiszpanem ojca swego i żadna siła ludzka wstrzymać go nie była
w stanie. Wyskoczył na wybrzeże i pomknął ku starcowi jak strzała.
Trudno opisać scenę powitania. Piętaszek obejmował starca, całował go, głaskał
po twarzy, potem wziął go na ręce, zaniósł do powalonego pnia, posadził na nim,
położył się w trawie, głaskał mu i całował stopy, wstawał i patrzył nań jak znawca ob-
razów na piękny portret, brał za rękę, prowadził ostrożnie, to znów biegł raz po raz do
łodzi, by mu przynieść kawałek cukru, chleba lub łyk wina, słowem coś smakowite-
go. Następnie posadził go znów w trawie i skakał wokoło, jakby stracił zmysły. Przez
cały zaś czas gadał przy tym nieustannie, opowiadając ojcu swe przygody u białych
ludzi, w dalekim kraju, poza wielką wodą.
Podszedłem tymczasem do Hiszpana, którego poznałem doskonale, a on zbliżył
się też na pół drogi ku mnie. Miał w ręku muszkiet i białą chorągiewkę parlamenta-
riusza.
— Señor! — powiedziałem doń — nie poznajesz mnie pan, widzę?
Nie rzekł słowa, tylko obrócił się, oddał broń idącemu za nim człowiekowi, potem
podbiegł i chwyciwszy mnie wpół przycisnął w długim uścisku do piersi.
— O, señor! — zawołał, gdy minęło pierwsze wrażenie i mógł przemówić. —
Jakże się stało, żem nie rozpoznał zaraz rysów człowieka, który mi się ongiś zjawił
jak anioł boski i ocalił z rąk ludożerców. Wówczas miałeś pan ogromną brodę, a dziś
twarz pańska jest gładka.
Potem skinął na innych, by się zbliżyli i spytał, czy chcę iść do mojej dawnej for-
tecy, którą mi pragnie oddać w posiadanie, a także pokazać, jak została powiększona
i wzmocniona.
Zgodziłem się ochotnie, nie mogłem jednak poznać tego miejsca. Hiszpanie na-
sadzili tak gęsto drzew, że forteca była zgoła niedostępna temu, kto nie znał tajnych
ścieżek i przesmyków.
Spytałem, czemu tyle pracy włożyli w ubezpieczenie fortecy, on zaś odparł, że
mieli po temu ważne powody, jak się sam przekonam z dalszego toku opowieści.
Robinson Crusoe
73
On i ziomkowie jego przeżyli niejedno od czasu przyjazdu na wyspę. Doznał
wielkiego rozczarowania i zmartwił się bardzo, nie zastawszy mnie tutaj, jednocześnie
jednak uradowało go, iż Opatrzność zesłała mi piękny okręt dla powrotu do ojczyzny.
Nigdy też nie stracił nadziei, że mnie jeszcze kiedyś zobaczy.
Następnie zaczął długą opowieść o trzech pozostałych na wyspie… jak ich na-
zwał… barbarzyńcach i oświadczył, iż gdyby im pozostawiono swobodę działania,
przybyli tu Hiszpanie żałować by musieli gorzko czasu spędzonego pośród ludożer-
ców.
— Nie bierz mi za złe, señor — powiedział — jeśli oznajmię, że musieliśmy
ze względu na własne bezpieczeństwo rozbroić tych Anglików i wziąć ich pod swe
rozkazy, nie tylko bowiem kazali nam służyć sobie, ale godzili nawet na nasze życie.
Odparłem, że wyjeżdżając obawiałem się sam czegoś podobnego. Żałowałem też,
iż nie mogę przedtem oddać wyspy wedle wszelkich form panu i pańskim towarzy-
szom tak, by uczynić stanowisko marynarzy, jak należało, zależnym. Powinszowałem
mu też, że zdołał utrzymać w szrankach tych ludzi, co do których nie miałem żadnych
złudzeń.
Tymczasem przyszła reszta Hiszpanów celem powitania mnie i zauważyłem, iż są
to ludzie nader grzeczni, o zachowaniu obyczajnym i pełnym godności, jakie się nie
zawsze spotyka nawet w najbardziej wykształconych sferach Anglii.
Okręt stał u wybrzeża przez dni dwadzieścia pięć. Wraz z Piętaszkiem mieszkałem
w swojej fortecy, słuchając sprawozdań kolonistów, robiąc wycieczki w różne miejsca
mej dawnej posiadłości i oglądając osady Hiszpanów i Anglików.
Opowiadano mi też szczegółowo historię ostatnich lat dziesięciu. Atkins i dwaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •