[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bramę. Cieszę się, kiedy mijamy domy i ogrody naszej ulicy. Czuję, że ta wycieczka otworzy
przede mną jakieś drzwi. Tata mówi, że najlepsze utwory muzyczne powstają na haju. Na
pewno i mnie uda się dokonać jakiegoś fascynującego odkrycia. Wiem, że tak będzie.
Przywiozę je ze sobą. Będzie to coś w rodzaju Zwiętego Graala.
Otwieram okno i wychylam się z samochodu do połowy. Zoey robi to samo z tyłu.
Czuję powiew powietrza. Jestem całkowicie przebudzona. Widzę rzeczy, których wcześniej
nie dostrzegałam, w swe wyciągnięte ręce chwytam życie innych ludzi. Jakaś ładna
dziewczyna wpatruje się w swojego chłopaka, czuję, jak bardzo go pragnie. Mężczyzna w
autobusie przeczesuje włosy, a płatki łupieżu z jego głowy spadają z szelestem na podłogę;
pozostawia na ziemi skrawki siebie. W górze nad nim płacze dziecko, najwyrazniej
rozumiejąc krótkotrwałość i marność tego wszystkiego.
- Spójrz, Zoey- mówię.
Pokazuję jej dom z otwartymi drzwiami, za którymi widać fragment korytarza i matkę
całującą córkę. Dziewczynka przystaje na schodach. ,,Znam cię- myślę.- Nie bój się .
Zoey niemal wydostała się przez okno na zewnątrz i opiera się o dach samochodu.
Wsparła stopy na tylnym siedzeniu i zagląda przez szybę z mojej strony. Wygląda jak nimfa
wodna w oknie statku.
- Schowaj siÄ™ do wozu!- wrzeszczy Adam.- I zdejmij nogi z cholernego siedzenia.
Zoey wraca do środka, histerycznie chichocząc.
Ten odcinek drogi nazywają Mugger Mile. Tata zawsze czyta nam wiadomości o tym,
co tu się wydarzyło. Obszar zamieszkują biedni, zrozpaczeni ludzie. Często mają tu miejsce
akty przemocy. Nabieramy prędkości i kiedy mijamy mieszkańców, wydaje mi się, że są
piękni. I tak umrę przed nimi, wiem, ale dołączą do mnie jeden po drugim.
Przecinamy boczne uliczki. Adam mówi, że jedziemy do lasu. Jest tam knajpka i park,
a co najważniejsze- nikt nas nie znajdzie.
- W tym miejscu można naprawdę szaleć- twierdzi.- To niedaleko, zdążymy wrócić do
domu jeszcze na herbatÄ™.
- Oszalałeś?!- wrzeszczy Zoey.- Mówisz jak Enid Blyton! Chcę, żeby wszyscy
wiedzieli, że jestem na haju, i nie chcę żadnej cholernej herbaty.
Znowu wychyla się przez okno i posyła całusa przechodniom. Wygląda jak uciekająca
Roszpunka, wiatr rozwiewa jej włosy. Adam naciska hamulec i Zoey wali głową o dach.
- Jezu!- krzyczy.- Zrobiłeś to specjalnie.
Opada na siedzenie i rozciera obolałe miejsce, cicho jęcząc.
- Przepraszam- mówi Adam.- Musimy zatankować.
- Dupek.
Adam wysiada, okrąża samochód i nalewa paliwa. Zoey nagle zasypia na tylnym
siedzeniu, ssąc kciuk. Może dostała wstrząsu mózgu.
- Nic ci nie jest?- pytam.
- Ma na ciebie ochotę!- syczy.- Chce się mnie pozbyć, żeby mieć cię tylko dla siebie.
Nie pozwól mu na to.
- To nieprawda.
- Czy ty nic nie widzisz?
Wkłada sobie kciuk z powrotem do ust i odwraca głowę. Zostawiam ją i wysiadam.
Podchodzę do mężczyzny w okienku na stacji benzynowej. Ma na twarzy bliznę, która jak
srebrna rzeka spływa mu z włosów przez czoło aż do nosa. Przypomina mojego zmarłego
wujka Billy'ego.
Nachyla się nad małym biurkiem.
- Który numer?
- Ósmy.
Jest zdezorientowany.
- Niemożliwe.
- To może trzeci.
- Gdzie stoi twój samochód?
- Tam.
- Jaguar?
- Nie wiem.
- Jak to nie wiesz?
- Nie wiem, jaka marka.
- Jezu Chryste!
Szybka okienka oddziela mnie od jego złości. Odsuwam się zdjęta zachwytem i grozą.
- Ten facet jest czarodziejem- mówię do Adama, który właśnie podchodzi i kładzie mi
rękę na ramieniu.
- Możesz mieć rację- szepcze. - Najlepiej schowaj się do samochodu.
Potem budzę się w lesie. Stoimy, a Adama nigdzie nie widać. Zoey śpi wyciągnięta na
tylnym siedzeniu jak dziecko. Wyglądam przez okno samochodu. Zwiatło prześwitujące
między drzewami roztacza widmową poświatę. Nie wiem czy jest dzień, czy noc. Ogarnia
mnie spokój, kiedy otwieram drzwi auta i wychodzę.
Otaczają mnie przeróżne drzewa, liściaste i iglaste. Jest tak zimno, że na pewno
zajechaliśmy do Szkocji.
Chodzę po lesie, dotykam kory drzew i witam się z liśćmi. Uświadamiam sobie, że
jestem głodna jak wilk. Jeśli pojawi się tu niedzwiedz, powalę go na ziemię i odgryzę mu łeb.
Może powinnam rozpalić ogień. Zastawię pułapkę i wykopię doły, żeby schwytać jakieś
zwierzę. Zbuduję sobie szałas z patyków i liści i w nim zamieszkam. Tu nie ma kuchenek
mikrofalowych ani pestycydów. Nie ma fluorescencyjnych piżam ani budzików, które świecą
w ciemności. Telewizji ani plastiku. Lakieru do włosów, farb ani papierosów. Petrochemia
znajduje siÄ™ daleko stÄ…d. W lesie jestem bezpieczna. ZmiejÄ™ siÄ™ cicho do siebie. Nie mogÄ™
uwierzyć, że nie wpadłam na to wcześniej. Oto tajemnica, którą miałam odkryć.
I nagle dostrzegam Adama. Wydaje siÄ™ mniejszy i nieoczekiwanie daleki.
- Dokonałam odkrycia!- krzyczę.
- Co ty wyprawiasz?- pyta cicho i wyraznie.
Nie odpowiadam. Przecież to oczywiste i nie chcę, żeby wyszedł na głupka. Po co
niby miałabym zbierać gałęzie i liście?
- ZÅ‚az!- krzyczy.
Ale drzewo obejmuje mnie ramionami i błaga, żebym nie schodziła. Próbuję to
wyjaśnić Adamowi, lecz nie jestem pewna, czy mnie słyszy. Zdejmuje kurtkę i zaczyna się
wspinać.
- Musisz zejść!- woła. Wygląda jak duchowny, kiedy tak wdrapuje się na górę, jak
cichy, słodki mnich przynoszący ocalenie. - Twój tata mnie zabije, jeśli coś sobie złamiesz.
Proszę cię, Tesso, zejdz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •