[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powrotem. Jeszcze nie skończył. Chciał, żeby poznała go do końca.
– Czuję, że tobie na mnie zależy, Marcy. A wy obie jesteście dla mnie
całym światem. – Zaczerpnął tchu i mówił dalej, chociaż wzruszenie
zamgliło mu wzrok.
– Nie chodzi o dom. Potrzebuje was obu. Nie mogę...
– Zacisnął pięści. – Nie mogę... nie chcę żyć bez was. Kończę z pracą
na ranczu. Zabiorę was tam, dokąd zechcecie pojechać. Pokażę wam świat.
Dam wszystko, czegokolwiek zapragniecie. Chcę być zawsze z wami.
Marcy rozpłakała się, a on znowu poczuł ten szarpiący serce ból.
– Proszę, Marcy, powiedz, że za mnie wyjdziesz. Nie każ mi dążyć
waszym śladem dookoła świata.
Uniósł Marcy i delikatnie obtarł płynące z jej oczu łzy.
118
– Jesteś moim sercem... moją duszą. Jeszcze nigdy nikogo nie
kochałem, więc nie wiedziałem, jak to jest. – Ujął jej twarz w obie dłonie. –
Chciałem ci dać pierścionek od Cyganki, bo jesteś pragnieniem mojego
serca. Ale go zgubiłem.
Cud nad cuda. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
– Kochasz mnie? Kochasz. – To ostatnie nie było pytaniem, ale cicho
wyszeptanym pragnieniem.
Odpowiedział jej tak, jak umiał, gorącym pocałunkiem, w który włożył
całe serce.
– Ja też cię kocham – powiedziała, lekko skubiąc jego dolną wargę. –
Kocham cię z całego serca i, z pierścionkiem czy bez, wyjdę za ciebie.
Przytulił ją bez słowa.
– Ba! – odezwała się Angie.
Marcy wzięła Lance'a za rękę i podeszli do małej.
– Proszę, kochanie. Tu jest twoja lalka. – Marcy pochyliła się i
podniosła świąteczny prezent Lance'a.
Angie zanurzyła buzię we włosach lalki i to było więcej, niż mógł
znieść. Porwał je obie w ramiona.
– Och, Angie. Muszę jeszcze o coś zapytać. Czy zechcesz mnie na
tatę?
– Lance, popatrz – Marcy wskazała na łóżko. Tam, w miejscu gdzie
przed chwilą spała Angie, leżał cygański pierścionek.
Lance zastygł ze zdumienia.
Powietrze zasnuła magiczna mgła.
Lance posadził sobie Angie na jednym ramieniu i wziął pierścionek.
Wkładając go Marcy na palec, czuł, jak serce rozsadza mu radość i
zdumienie.
119
– Cyganka powiedziała, że ten pierścionek spełni marzenie mojego
serca. Od początku był przeznaczony dla ciebie. – Przytulił ją i mówił dalej:
– To on nas połączył. Dzięki tobie i Angie uwierzyłem w magię.
Westchnął i objął je mocniej.
– I przysięgam, że zawsze będę w nią wierzył i szanował wasze
uczucia.
120
EPILOG
Lampy nad Sekwaną lśniły w rześkim paryskim powietrzu,
przypominając, że to już prawie Boże Narodzenie. Marcy mocniej ścisnęła
rączkę Angie, która właśnie stawiała pierwsze, jeszcze niepewne kroki.
Lance podszedł bliżej i otoczył ją ramieniem.
– Nie zimno ci? Może zawołam taksówkę? Nie możemy się spóźnić na
wigilijną kolację.
Zaprzeczyła ruchem głowy, uśmiechając się do ukochanego męża.
– Niech Angie potrenuje. Mamy czas i wcale nie jest zimno. – A
przynajmniej nie tak jak poprzedniej zimy, pomyślała.
– Na pewno nie chcesz pojechać na tacie? – kusił małą Lance. –
– Tak! – Angie wyciągnęła do niego obie rączki. Pochylił się, okręcił
ją w powietrzu i posadził sobie na ramieniu.
Angie przylgnęła do niego, śmiejąc się radośnie.
Był taki śmigły, szeroki w ramionach i przystojny w czarnym
zimowym płaszczu, z włosami związanymi czarnym rzemykiem.
Mała miała na sobie nowy, czerwony aksamitny płaszczyk i białą
futrzaną czapeczkę. Tworzyli razem uroczy obrazek, tych dwoje
najdroższych jej sercu.
Uczucie Marcy rozpalało się płomieniem, kiedy widziała ich razem.
Czasem trudno jej było uwierzyć, że to śliczne dziecko i przystojny
mężczyzna rzeczywiście należą do niej.
I że to wspaniałe życie naprawdę jest jej udziałem.
– Lance, moglibyśmy pojechać do domu już jutro? – zapytała.
Odwrócił się i objął ją.
– Chcesz wracać? W Boże Narodzenie?
121
– Nie, może rzeczywiście nie... Ale pojutrze. Patrzył na nią zdziwiony.
– Mieliśmy spędzić tu święta, a wracając, zatrzymać się w Wenecji.
Przytuliła się do niego.
– Tęsknię za domem. Za przyjaciółmi. Za śniegiem. – Ubawiona
własnym sentymentalizmem, roześmiała się promiennie. – Wiem, że łatwiej
ci wyjeżdżać w święta, kiedy niewiele dzieje się na ranczu. Ale chciałabym
już być w domu.
Lance zachichotał.
– Dobrze, moja podróżniczko. Zrobimy, jak zechcesz.
– Mam dla ciebie prezent i chciałam ci go dać dopiero w domu. Ale...
nie mogę czekać.
Zatrzymał się i pochylił głowę, by na nią spojrzeć.
– No to słucham. Masz go w hotelu?
– Nie. – Dotknęła dłonią swojego brzucha, gestem ochraniając nowe
życie. – Jest tutaj. To nasz nowy chłopiec... albo dziewczynka. Co byś
wolał? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •