[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mnie w ogromnym holu wejściowym. Grzecznie puściłem ją przodem, a ona poprowadziła
mnie do biblioteki. Tutaj całe ściany przesłaniały tomy w skórzanych oprawach, do czego
pasowały kryte skórą krzesła wokół wielkiego stołu na rzezbionych psich łapach stojącego
pośrodku pokoju.
Usiadłem i czekałem. Czekałem. I czekałem. Minęło ponad pół godziny, zanim
w końcu pojawiła się Bianka. Przypominała świecę palącą się zimnym, czystym płomieniem.
Jej włosy miały ognisty odcień kasztanowy, zbyt ciemny, aby rzucać rudawe błyski, a jednak
je rzucały. Oczy były ciemne, wyraziste, cera nieskazitelnie gładka, makijaż elegancki. Była
niewysoka, ale zgrabna. Miała na sobie czarną suknię z głębokim dekoltem i rozcięciem
z jednej strony, które ukazywało sporą część jasnego uda. Czarne rękawiczki sięgały powyżej
łokci. Strój uzupełniały buty za trzysta dolarów będące modelowym przykładem narzędzia
tortur na wysokich obcasach. Wyglądała zbyt dobrze, żeby mogła być prawdziwa.
- Pan Dresden, co za niespodziewana przyjemność - przywitała mnie.
Wstałem, gdy weszła do pokoju.
- Madame Bianka - odwzajemniłem ukłon. - Wreszcie się spotykamy. Plotki nic nie
mówią o tym, jaka pani jest urocza.
Roześmiała się, modulując dzwięki wargami i odchylając do tyłu głowę, co pozwalało
dostrzec jasne podniebienie.
- Mówią, że jest pan dżentelmenem i widzę, że się nie mylą. To rzecz czarująco passe
być dżentelmenem w tym kraju.
- Pani i ja należymy do innego świata - powiedziałem. Podeszła bliżej i ociekając
kobiecym wdziękiem, wyciągnęła ku mnie dłoń. Ująłem ją na chwilę, schyliłem się
i przyłożyłem wargi do rękawiczki.
- Naprawdę uważa pan, że jestem piękna, panie Dresden? - spytała.
- Piękna jak gwiazda, madame.
- Grzeczny i też niebrzydki - zamruczała.
Jej wzrok prześlizgnął się po mnie od czubka głowy po stopy, ale nawet ona zadbała
o to, by nasze oczy się nie spotkały. Nie wiem, czy chciała uniknąć przypadkowego
skierowania na mnie swojej mocy, czy też nie chciała odczuć na sobie mojej. Przeszła w głąb
pokoju i stanęła obok jednego z wygodnych krzeseł. Naturalną koleją rzeczy obszedłem stół
i odsunąłem dla niej krzesło, aby mogła usiąść. Założyła nogę na nogę, w tej sukni, w tych
butach, co wyglądało bardzo ładnie. Podziwiałem ten widok przez mgnienie oka, potem
wróciłem na swoje miejsce.
- Zatem, panie Dresden, co pana sprowadza w moje skromne progi? Troska
o wieczorną rozrywkę? Mogę pana zapewnić, że nigdy nie przeżyje pan czegoś równie
wspaniałego.
Złożyła ręce na kolanach z uśmiechem. Również uśmiechnąłem się do niej, wkładając
jednocześnie rękę do kieszeni, w której miałem białą chusteczkę.
- Nie, dziękuję. Przyszedłem porozmawiać.
Jej wargi rozchyliły się w bezgłośnym  ach .
- Rozumiem. A o czym, jeśli mogę spytać?
- O Jennifer Stanton. I jej mordercy.
Otrzymałem zaledwie sekundowe ostrzeżenie. Jej oczy zwęziły się, a zaraz potem
rozszerzyły, jak u kota szykującego się do skoku i już atakowała mnie przez stół, szybsza niż
wiatr, wyciągając ramiona do mojego gardła.
Runąłem z krzesłem do tyłu. Nawet pomimo że wyprzedziłem jej ruch, niezupełnie
zdążyłem umknąć przed jej sięgającymi ku mnie pazurami. Jeden z nich zadrasnął mnie
w szyję, powodując piekący ból. Natychmiast znalazła się koło mnie na podłodze. Jej pełne
wargi, ściągnięte teraz, odsłaniały ostre kły.
Wyszarpnąłem rękę z kieszeni i strzepnąłem w kierunku napastniczki białą
chusteczkę, uwalniając promień słoneczny, który przechowywałem, by móc go użyć do
sporządzenia eliksiru. Blask słońca na chwilę rozjaśnił pokój.
Zwiatło uderzyło w Biankę i cisnęło ją do tyłu, przez stół, pod półkę z książkami.
Zdarło z niej kawałki ciała, tak jak rdza zdzierana jest z karoserii przez piaskowanie. Zawyła,
a ciało wokół jej ust opadło jak skóra z węża.
Nigdy przedtem nie widziałem prawdziwego wampira, jednak w tym momencie nie
było czasu, by poczuć grozę. Obserwowałem szczegóły, równocześnie ściągając z szyi swój
talizman. To coś miało twarz nietoperza, wstrętną i brzydką. Głowa była nieproporcjonalnie
duża w stosunku do reszty ciała. Rozwarte, głodne szczęki. Ramiona przygarbione, ale silne.
Błoniaste skrzydła rozciągnięte pomiędzy stawami kościstych rąk. Zwiotczałe czarne piersi
zwisały z dekoltu czarnej sukni, co już w najmniejszym stopniu nie wyglądało kobieco. Oczy
szeroko rozstawione, czarne i wytrzeszczone. Ciało pokryte skórzastą, oślizgłą powłoką
przypominającą dętkę nasmarowaną wazeliną. W skórze tej widoczne były dziury wypalone
przyniesionym przeze mnie słonecznym światłem.
To coś szybko się pozbierało, kucając i z gniewnym sykiem wyciągając na boki
ramiona zakończone szponiastymi palcami.
Zacisnąłem dłoń na pentagramie i uniosłem go gestem, jaki można zobaczyć
u wszystkich pogromców wampirów.
- Jezu Chryste, proszę pani, przyszedłem tylko porozmawiać - powiedziałem.
Wampirzyca syknęła i ruszyła ku mnie niezgrabnym, dziwacznie kołyszącym się
krokiem. Jej stopy z pazurami nadal obute były w trzystudolarowe czarne pantofle.
- Cofnij się - rozkazałem, sam robiąc krok w jej kierunku. Pentagram zapłonął
zimnym, przejrzystym światłem płynącym z woli i przekonania - z mojej wiary, mówiąc
ściślej, zdolnej utrzymać takiego potwora na dystans.
Syknęła i odwróciła twarz, podnosząc błoniaste skrzydła, by osłonić oczy przed
światłem. Cofnęła się o krok, potem następny, aż jej garbate plecy oparły się o ścianę pełną
książek. Co miałem teraz zrobić? Nie zamierzałem przebić jej serca osikowym kołkiem. Ale
gdybym pozwolił swojej woli osłabnąć, mogłaby mnie znów zaatakować, a wtedy wątpię,
bym zdążył zrobić cokolwiek, wypowiedzieć nawet najkrótsze zaklęcie, zanim rozerwie mi
gardło. Nawet gdybym pozbył się jej, z pewnością miała na swoich usługach śmiertelników,
jak choćby ten ochroniarz przy bramie, którzy z rozkoszą zabiliby mnie za to, że
sponiewierałem ich panią.
- Ty ją zabiłeś - oskarżyła mnie wampirzyca, a jej głos pozostał ten sam, zmysłowy
i kobiecy, mimo że wydobywał się ze straszliwych ust i wyrażał wściekłość. To było
niepokojące. - Ty zabiłeś Jennifer. Ona była moja.
- Posłuchaj - zacząłem - nie po to tu przyszedłem, a policja wie, że tu jestem.
Oszczędz sobie kłopotów. Usiądz, porozmawiaj ze mną, a oboje będziemy zadowoleni.
Chryste, Bianka, chyba nie myślisz, że gdybym zabił Jennifer i Tommy ego Tomma,
wparowałbym tutaj tak po prostu.
- Mam uwierzyć, że to niby nie ty zrobiłeś? Nie wyjdziesz z tego domu żywy.
Sam czułem złość, ale i strach. Chryste, nawet wampir myśli, że jestem złym
człowiekiem.
- Czego trzeba, żeby cię przekonać, że to nie ja?
Czarne, bezdenne oczy wpatrywały się we mnie przez płomień podsycany moją wiarą.
Wyczuwałem pewną moc usiłującą mnie dosięgnąć i powstrzymywaną siłą mojej woli,
podobnie jak sam potwór.
- Odłóż amulet, magu - warknęła wampirzyca.
- Jeśli to zrobię, czy znów rzucisz mi się do gardła?
- Na pewno, jeśli tego nie zrobisz.
Wątpliwa logika. Starałem się przyjrzeć sytuacji z jej punktu widzenia. Była
przerażona, kiedy się pojawiłem. Kazała mnie przeszukać i pozbawić broni, najskuteczniej
jak umiała. Jeśli uważała mnie za mordercę Jennifer Stanton, to czemu zaledwie wymienienie
tego nazwiska wywołało tak gwałtowną reakcję? Zaczęło mnie ogarniać złe przeczucie, jakie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •