[ Pobierz całość w formacie PDF ]

za cenę życia swego stosu pokruszonych sucharów. Było to najtańsze i najbardziej pozbawione
smaku pożywienie kiedykolwiek konsumowane przez człowieka.
- Nie masz prawa, łajdaku, te ceny są niezmienne! - krzyknął z kolei jakiś mężczyzna i tłum
zawrzał.
Andy zadął w gwizdek.
- Spokojnie! - zdołał jakoś przekrzyczeć głosy tłumu. - Pomału, ja się tym zajdę!
Steve stanął twarzą do gniewnego zbiegowiska i złowróżbnie zakołysał pałką, Andy tymczasem
zwrócił się przyciszonym głosem do straganiarza:
- Nie bądz głupi. Daj uczciwe ceny i wyprzedawaj towar..
- Mogę żądać takiej ceny, jaka mi się zamarzy. Nie ma takiego prawa... - zaprotestował i urwał,
gdy Andy postukał pałką w bok straganu.
- Owszem, nie ma takiego prawa, jeśli nie brać pod uwagę, że tutaj to oni dyktują prawa. Czy
chcesz stracić ten głupi łeb? Obniżaj cenę i pozbywaj się towaru. Jeśli tego nie zrobisz, to po prostu
odejdę i pozwolę, by ci ludzie zrobili z tobą, co im się spodoba.
- On ma rację Al - wtrącił handlarz z sąsiedniego straganu, który od niejakiej chwili
przysłuchiwał się rozmowie. - Sprzedawaj, co masz i znikamy, jakby co, to oni przejdą po nas. Ja
obniżam cenę.
- Zwariowałeś? Pomyśl o forsie! - wrzasnął Al.
- Gówno! Pomyśl lepiej o tej dziurze, którą wywalą mi we łbie, jeśli tego nie zrobię. Sprzedaję.
Wciąż było wiele hałasu, lecz gdy tylko ruszyła sprzedaż po niższej cenie, dość znalazło się
chętnych, by kupić i jedność tłumu zaczęła znikać. Gdzieś od strony Piątej Alei było słychać inne
krzyki.
- Teraz to już tak będzie - powiedział Steve. - Pokrążmy trochę.
Coraz więcej straganów było zamykanych, a w szeregach wózków ziały liczne luki po tych,
którzy zwinęli interes i odjechali. W szczątkach jednego ze stoisk z kanapkami z fasolą leżała
rozciągnięta starsza kobieta. Akała nad swoim poniszczonym i rozkradzionym towarem -
gotowanymi ziarnami fasoli ściśniętymi między dwoma sucharami.
- Nędzne gliny - wyrzuciła z siebie, gdy ją mijali. - Czemu ich nie powstrzymaliście, nie
zrobiliście czegoś? Nędzne gliny.
Przeszli obok, nie spoglądając nawet na nią i skierowali się ku Piątej Alei. Tłum był podniecony,
siłą musieli torować sobie drogę.
- Słyszysz, co ciągnie z północy? - spytał Steve. - Brzmi jak śpiew lub krzyk.
Ruch tłumu stawał się bardziej zorganizowany, z wolna zmieniał się w pochód kierujący się do
centrum. Z każdą chwilą skandowanie wielu gardeł było głośniejsze, w tle dawało się rozróżnić
tubalne rzężenie wzmacniacza.
Two, four, six, eight.- Welfare rations come too late.
Three, five, seven, nine. - Medicare is still behind.
- To geronci - powiedział Andy. - Znów maszerują na Times Square.
- Nie ma co, świetny dzień wybrali. Wszystko zeszło się akurat dzisiaj.
Tłum cofnął się do krawężnika i w pole widzenia wkroczyli demonstranci, poprzedzani przez pół
tuzina umundurowanych funkcjonariuszy wymachujących pałkami. Za nimi napływała pierwsza
fala legionu siwowłosych i łysych starców, grupa prowadzona przez Kida Reevesa. Kulał trochę,
lecz dzielnie szedł z bateryjnym wzmacniaczem w dłoni: szarą metalową tubą z wmontowanym
mikrofonem. Uniósł ją do ust i jego wzmocniony głos wzniósł się ponad pomruk tłumu.
- Wy wszyscy, którzy stoicie na chodnikach, przyłączcie się do nas. Chodzcie z nami, dodajcie
swoje głosy do naszego protestu. My nie maszerujemy tylko w obronie swoich interesów, bronimy
również was wszystkich. Jeśli jesteś jednym z seniorów tego miasta, to z pewnością poprzesz nas
całym sercem, występujemy bowiem właśnie w twoim imieniu. Jeśli jesteś młodszy, to powinieneś
wiedzieć, że maszerujemy w obronie twej matki i twego ojca, a nawet twoim, gdyż kiedyś będziesz
jednym z nas...
Ludzie byli wypychani na trasę pochodu z ujścia Dwudziestej Czwartej Ulicy. Oglądali się, lecz
ciśnienie tłumu kierowało ich naprzód. Geronci zwolnili, niemal stając. W oddali powietrze
przeszywały policyjne gwizdki. Policjanci, idący przed manifestującymi, usiłowali powstrzymać
tłum, lecz zostali połknięci przez ludzkie masy, gdy wąska Dwudziesta Czwarta Ulica. wyrzuciła z
siebie gromadę biegnących postaci, które wpadły między maszerujących i zlały się z przednią
strażą gerontów.
- Zatrzymajcie się! Zatrzymajcie się! - ryknął wzmocniony głos Reeversa. - Zakłócacie przebieg
demonstracji, legalnej demonstracji...
Nowo przybyli przepchnęli się ku niemu i ciężko zbudowany mężczyzna ze śladami świeżej
krwi na boku głowy sięgnął po wzmacniacz.
- Dawaj! - nakazał, a jego głos zmieszał się z głosem Reeversa i zginął w narastającym zgiełku.
Andy wiedział dokładnie, co się dzieje, ale nic nie mógł zrobić. Tłum rozdzielił go ze Stevem,
który zniknął gdzieś w tłumie. Andy znalazł się mimowolnie w pobliżu załamującego się rzędu
straganów.
- Dawaj to! - ryknął znów napastnik, wyrywając tubę z rąk Reeversa. Brutalnie potraktowany
starzec krzyknął z bólu.
- Usiłują nas zagłodzić! - wzmocnione oskarżenie poniosło się ponad tłumem i blade twarze
zwróciły się ku nowemu mówcy. - Magazyny opieki społecznej są pełne żywności, ale zamknęli je,
bo nie chcą nam jej dać! Niech je otworzą i dadzą nam jeść! Sami je sobie otwórzmy!
Tłum zawył zgodnie i zafalował w kierunku Dwudziestej Czwartej Ulicy, tratując wielu spośród
gerontów. Pobudzony rozgoryczonym głosem przypadkowy tłum zmieniał się z wolna w tłum
zorganizowany, tłum zdolny do ślepego uderzenia, zdolny do wszystkiego, pragnący rozładować
pasję. Jeśli nie powstrzyma się go teraz, zamieszki będą nieuniknione. Andy zdzielił pałką bliżej
stojących, zmuszając ich do rozstąpienia się. Przedzierał się w kierunku mężczyzny z tubą, by go
uciszyć. Grupa gerontów otoczyła kołem swego rannego przywódcę, który krzyczał coś i
podtrzymywał swoją prawą rękę. Zwisała pod dziwnym kątem, zapewne złamana. Andy walczył,
choć wiedział, że nie uda mu się tam dostać. Tłum napływał szybciej niż on był w stanie się
przepychać.
- ...trzymają całe to żarcie dla siebie i dla polityków. Czy ktoś widział kiedyś chudego glinę?
Przejadają to, co nam się należy i nie obchodzi ich, że nam grozi głód! - kontynuował nowy
przywódca.
Podburzony tłum mógł eksplodować lada chwila. Coraz więcej ludzi, głównie spośród gerontów,
padło stratowanych. Andy otworzył torbę i wyciągnął bombę. Miała czasowy zapalnik, zwalniający
ładunek z trzysekundowym opóznieniem. Trzymając ją możliwie nisko, wyszarpnął zawleczkę i
zamachnąwszy się szeroko rzucił szarawą puszkę w kierunku mężczyzny z megafonem. Granat
zakreślił wysoki łuk w powietrzu, upadł tuż obok mówcy, lecz nie wybuchł.
- Bomby! - ryknął mężczyzna. - Gliny chcą nas zabić, by nie trzeba było nas żywić. Nie
powstrzymają nas, ruszamy, dalej po żarcie! Bomby!
Andy zaklął i wydobył następny granat. Ten musiał zadziałać, pierwszy niewypał tylko
pogorszył sytuację. Rozepchnął pałką najbliżej stojących, wyciągnął zawleczkę, policzył do dwóch
i rzucił. Puszka eksplodowała z głuchym hukiem niemal nad głową mężczyzny ze wzmacniaczem.
W ryk tłumu wdarł się rozdzierający, wzmocniony odgłos wymiotów. Tłum zafalował, jego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •