[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dość niezwykła sytuacja i standardowe działania nie mają tu sensu. Nawet rozkład Poissona i
ekstrapolacja Pareto nie dają się tu zastosować.
Stine kiwnął głową i Brion odetchnął w duchu. Właśnie wykorzystał cały swój zasób wiedzy o
socjologii i nie został zdemaskowany.
- Im dłużej o tym myślę, tym bardziej upewniam się, że to problem biologiczny, mający coś
wspólnego z rozległymi zmianami adaptacyjnymi, jakim ulegli w tym piekielnym środowisku
Disańczycy. Czy mógłby pan to w jakiś sposób powiązać z ich zdecydowanie samobójczym
stosunkiem do bomb kobaltowych?
- Czy mógłbym? Czy mógłbym? - Stine nerwowo krążył po pokoju na swych grubych nóżkach.
Ręce założył na plecy. Ma pan cholerną rację, że mógłbym. W końcu znalazł się tu ktoś, kto myśli,
a nie tylko wtłukuje cholerne kolumny cyfr w klawiaturę i siedzi, drapiąc się po tyłku i czekając, aż
na ekranie ukaże się odpowiedz. Czy pan wie, jak żyją Disańczycy?
Brion potrząsnął głową.
- Ci głupcy tutaj uważają, że obrzydliwie, ale ja twierdzę, że to fascynujące. Tubylcy znalezli
sposoby nawiązywania więzi symbiotycznych z tutejszymi formami życia. Mogą nawet na nich
pasożytować. Musi pan zdać sobie sprawę z tego, że żywy organizm zrobi wszystko, aby
przetrwać. Rozbitkowie na morzu piją własny mocz, gdy nie mają słodkiej wody. Budzi to
obrzydzenie tylko tych szczęśliwców, którzy nigdy nie zaznali pragnienia czy głodu. No, a tu, na
Dis, mamy całą planetę rozbitków.
Stine otworzył drzwi apteczki.
- Od gadania o pragnieniu zaschło mi w gardle. Oszczędnymi, precyzyjnymi ruchami wlał
wysokoprocentowy alkohol do shakera, rozcieńczył wodą destylowaną i doprawił jakimiś
kryształkami ze słoja. Rozlał napój do dwóch szklaneczek i podał jedną Brionowi. Drink był
całkiem niezły.
- Co ma pan na myśli mówiąc o pasożytowaniu, doktorze? Czy my wszyscy nie pasożytujemy na
niższych formach życia? Na zwierzętach rzeznych, warzywach i tak dalej?
- Nie, nie, nie zrozumiał pan! Mówiłem o pasożytnictwie w dosłownym znaczeniu tego słowa.
Musi pan zrozumieć, że biolog na tej planecie nie jest w stanie wyraznie odgraniczyć
pasożytnictwa od symbiozy, komensalizmu, mutualizmu...
- Dość, dość! -przerwał Brion. -To dla mnie tylko puste dzwięki. Jeżeli na tym opiera się życie tej
planety, to zaczynam rozumieć, dlaczego reszta personelu się w tym pogubiła.
- To tylko różne stadia zaawansowania tego samego procesu. Niech pan posłucha. Wezmy na
przykład pewien rodzaj skorupiaka żyjącego tu w jeziorach, bardzo podobnego do zwykłego kraba.
Ma duże szczypce, którymi przytrzymuje anemony, wiciowate zwierzęta morskie pozbawione
zdolności poruszania się. Skorupiak wymachuje nimi wokół, by gromadzić żywność i zjada
kawałki, które są dla nich zbyt wielkie. To jest właśnie mutualizm: dwa stworzenia żyjące i
działające razem, chociaż zdolne do życia samodzielnego. Dalej, tenże skorupiak na pasożyta
bytującego w jego skorupie, zdegenerowaną formę małża, który zatracił wszelką zdolność ruchu.
To rzeczywisty pasożyt, czerpiący z niego pożywienie i nie dający niczego w zamian. We
wnętrznościach tego małża żyje z kolei pierwotniak odżywiający się tym, co wchłania jego
gospodarz. A jednak ten mikroorganizm nie jest pasożytem, jak można by przypuszczać, lecz
symbiontem. Odbiera pokarm małżowi, ale jednocześnie wydziela pewien związek wspomagający
jego trawienie. Rozumie pan? Wszystkie te formy życia egzystują w skomplikowanej
współzależności.
Brion w zadumie zmarszczył brwi, sącząc trunek.
- Teraz to zaczyna mieć jakiś sens. Symbioza, pasożytnictwo i cała ta reszta są jedynie terminami
określającymi odmiany tego samego procesu koegzystencji. I zapewne ich stopnie zaawansowania i
złożoności czynią te stosunki tak trudnymi do zdefiniowania.
- Otóż właśnie. Na tej planecie życie jest tak trudne, że gatunki konkurencyjne niemal wyginęły.
Pozostało tylko kilka takich, które żerują na innych. W tym wyścigu do przetrwania zwyciężyły
współpracujące ze sobą i współzależne formy życia. Celowo użyłem określenia "formy życia".
%7ływe istoty są tu zazwyczaj skrzyżowaniem rośliny i zwierzęcia, coś jak porosty, które rosną
wszędzie. Disańczycy mają stworzenie, nazywają je "vaede", które wykorzystują jako zródło wody
w czasie podróży. Stwór ten posiada pewną zdolność poruszania się, jak zwierzę, a jednocześnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •