[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Proszę, młody człowieku. - Pani Baker otworzyła
szerzej drzwi i w ich wspólnym holu pojawił się
Charlie.
- Serdecznie dziękuję za gościnę - powiedział, kła-
niając się nisko pani Baker.
Sophie patrzyła na to z niechęcią.
- Czego chcesz? - burknęła.
- Porozmawiać.
- Przecież sam mówiłeś, że nie mamy sobie nic do
powiedzenia.
- Myliłem się, mam ci wiele do powiedzenia. Ale
może nie tutaj - dodał, spoglądając na drzwi pani
Baker.
Sophie zawahała się, ale po chwili namysłu,
głównie w obawie przed ciekawską gospodynią,
wpuściła go do swego mieszkania.
- Przyniosłem to na pojednanie - powiedział Char-
lie, wyciągając zza pleców ogromny bukiet róż.
- Nie chcę twoich kwiatów. - Chciała tylko jego.
Na tym polegała jej tragiczna pomyłka.
- Wiem, że po tym, co powiedziałem, możesz nie
mieć ochoty ze mną rozmawiać. Proszę jednak, żebyś
mnie wysłuchała.
Sophie nie bardzo wiedziała, jak zareagować, ale w
tej samej chwili Charliemu zaburczało w brzuchu.
- Przepraszam - mruknął zawstydzony.
- Od kiedy na mnie czekasz?
- Od wpół do ósmej - przyznał się.
- I nic nie jadłeś?
- Ach, to nieważne.
Sophie bez słowa weszła do kuchni, nastawiła czaj-
nik wody i wskazała mu krzesło.
- Nie zamierzam robić ci kolacji - ostrzegła. Była z
natury gościnna, ale zbyt dobrze pamiętała, do
czego prowadzi wieczorny posiłek z Charliem.
Przyjrzała mu się spod oka. Miał poważną minę. Może
rzeczywiście chce tylko porozmawiać. I czeka na nią
dwie godziny bez jedzenia. Jednak nie powinna
trzymać go o głodzie.
- Mam resztkę maminego ciasta. Jest w tamtej
puszce - burknęła, podając mu talerz i nóż. Potem
wstawiła róże do wody. - Więc co masz mi do
powiedzenia?
Teraz albo nigdy, pomyślał.
- To długa historia - zaczął. - Najpierw jednak
chciałbym cię przeprosić. Wiem, że byłem dla ciebie
niemiły.
- Ja też nie zachowałam się najlepiej - przyznała.
- Nie sądziłem, że potrafię się ponownie zakochać.
- Ponownie?
- Byłem kiedyś zaręczony. Miała na imię Julia i
pracowała w galerii sztuki. Nasze matki się znały.
Podobała mi się, a po paru randkach wydawało mi się,
że jestem zakochany. Więc się oświadczyłem.
- Co poszło nie tak?
- Zapomniała mi powiedzieć, że kocha innego -
wycedził. - Wiele pracowałem, więc miała dużo czasu
dla siebie.
- Chcesz powiedzieć, że po kryjomu spotykała się
z innym?
Skinął głową.
- Nakryłem ich przypadkiem. Miałem klucz do jej
mieszkania. Na tydzień przed ślubem postanowiłem
zrobić jej niespodziankę. Poprzedniego dnia sprawiała
wrażenie zmartwionej, więc chciałem ją rozweselić.
Zwolniłem się wcześniej z pracy. - Charlie opuścił
wzrok, nie mogąc znieść współczującej miny Sophie. -
Zastałem ją w sypialni. Nie była sama.
- Nakryłeś ją z tamtym w łóżku?
- Był nieudanym malarzem. Zresztą, jakie to ma
znaczenie. Tylko takie, że nie mógł jej zapewnić
życia, o jakim marzyła, towarzyskiej pozycji i innych
splendorów. Do tego byłem jej potrzebny. - Charlie
gorzko się roześmiał. - Ale z niego też nie chciała
zrezygnować. Gdybym po ślubie zaczął jej robić
wyrzuty, zawsze mogła doprowadzić do rozwodu i
zapewnić im obojgu dostatnie życie.
- To obrzydliwe - rzekła Sophie. - Teraz się nie
dziwię, dlaczego twoja siostra przyszła sprawdzić, kim
jestem. Rozumiem, że zerwałeś zaręczyny?
- Oczywiście. A kobietom, z którymi się spotyka-
łem, dawałem do zrozumienia, że nie mogą liczyć na
małżeństwo. - Na jego twarzy pojawił się smętny
uśmiech. - Na ogół nawet się z nimi nie całowałem.
Zresztą umawiałem się na randki głównie pod wpły-
wem Seba, który uważał, że w ten sposób szybciej
zapomnę o Julii. - Charlie urwał na moment. - A potem
zacząłem pracę w szpitalu Hampstead i zobaczyłem
ciebie. Dawniej nie wierzyłem w miłość od pierwszego
wejrzenia, więc byłem na nią zupełnie nieprzygotowa-
ny. Poczułem się jak człowiek, którego zrzucono z sa-
molotu bez spadochronu. Nie mogłem oderwać od cie-
bie oczu. Ale ty patrzyłaś na mnie z niezrozumiałą,
niczym nieuzasadnioną niechęcią.
- Nie chodziło o ciebie - mruknęła
przepraszającym tonem.
- Teraz już wiem, i wcale ci się nie dziwię. Ale
wtedy nie rozumiałem.
- A potem zauważyłam któregoś dnia, że jesteś
dziwnie przybity.
- Ach tak, wtedy - mruknął, biorąc do ust kawałek
ciasta. - Powiedzmy, że nie przepadam za swoim oj-
czymem.
- Krzywdził twoją matkę?
- Fizycznie nie. Gdyby podniósł na nią rękę, roz-
szarpałbym go na strzępy. %7ładnego z nas też nigdy nie
uderzył. Pewnie się bał, bo byliśmy silniejsi od niego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •