[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chodzie Mitch wręczył Nicole wiązankę z gardenii.
Gdy weszli do urzędu, Mitchowi nagle wszystko zaczęło
działać na nerwy. Był wściekły, że leje jak z cebra,
gmach urzędu wydał mu się zimny i bezosobowy, zwła-
szcza że wokół kłębiły się tłumy obcych ludzi. Niezbyt to
wszystko romantyczne, pomyślał. Nicole położyła mu
dłoń na ramieniu i łagodnie powiedziała:
- Mitch, jeszcze możesz się wycofać. Przecież widzę, że
jesteś bardzo spięty.
- Nic z tego, moja droga, nie pozbędziesz się mnie tak
łatwo.
Ceremonia trwała dokładnie dwanaście minut, z tego
trzy zajął nowożeńcom pocałunek.
Gdy wyszli wreszcie na świeże powietrze, ulewa
S
R
przerodziła się w potężną burzę. Choć Mitch próbował
osłonić Nicole, zanim dobiegli do samochodu, była kom-
pletnie przemoczona.
- Z czego się śmiejesz? - spytał zdumiony. - Wyglądasz,
jakbyś wpadła do studni.
- I właśnie to mnie cieszy, bo jestem znów podobna do
siebie. Ta fryzura była okropna, prawda? A co do ele-
ganckich ciuchów, to czuję się w nich bardzo nieswojo. -
Mitch wyjął chusteczkę i delikatnie wytarł Nicole twarz. -
Dobrze, że jedziemy prosto do domu. Nie lubię przyjęć
weselnych.
- A ja myślałem, że będziesz rozczarowana.
- Przecież tak ustaliliśmy, prawda? A teraz marzę tylko
o tym, by odpocząć. To był okropny tydzień. Wciąż się
dziwię, że upierałeś się, byśmy zamieszkali w moim do-
mu.
- Mam ku temu powody. Czeka tam na ciebie prezent,
który, mam nadzieję, bardzo ożywi to nieco ascetyczne
wnętrze.
- Mitch, ale ja ci nic nie kupiłam.
- I dobrze. To jest dość niezwykły prezent, przezna-
czony dla ciebie i dla dziecka. Jeśli ci się nie spodoba, to
będę miał kłopot.
Dopiero teraz Nicole zdała sobie sprawę z tego, że Mi-
tch jest jeszcze bardziej zdenerwowany niż ona. Oboje
wiedzieli, że czeka ich niejedna trudna rozmowa, świa-
domie jednak z tym zwlekali, by nie popsuć radosnego
dnia.
S
R
- Nie bardzo wiem, dlaczego cały czas się uśmiechasz -
stwierdził Mitch. - To nie był ślub, o jakim na ogół marzą
kobiety. Ani krzty romantyzmu, szalejąca burza i to po-
nure gmaszysko. Jesteśmy małżeństwem dopiero piętna-
ście minut, a tobie już zmienił się charakter. Zrobiłaś się
bardzo chichotliwa.
- No cóż, panie Landers, miło jest być kobietą za-
mężną.
- Jak na razie, jak na razie, pani Landers. Zobaczymy,
co powiesz na mój prezent. To nie są diamenty - ostrzegł
ją. - Ani futro, ani biżuteria. Cholera, jeszcze dwa dni
temu wydawało mi się, że to wspaniały pomysł, lecz chy-
ba powinienem to z tobą uzgodnić. Ale kiedy sobie coś
wbiję do głowy...
- To jesteś uparty jak osioł, myślisz, że nie zauwa-
żyłam?
- A mimo to nadal się uśmiechasz.
Gdy wysiadali, deszcz już nieco ustał, lecz niebo wciąż
zasnuwały ciężkie chmury. Było jednak ciepło, a zieleń
nabrała soczystej barwy. Nicole wysunęła język, by po-
próbować smaku deszczu.
- O mój Boże, kobieta, którą poślubiłem, oszalała! Je-
żeli przeziębisz siebie i dziecko, będziesz miała tydzień
koszarniaka. Chodz szybko do środka.
- Cicho, nudziarzu!
Gdy otwierała drzwi, z wnętrza domu dobiegł jakiś
dziwny dzwięk.
- A co to takiego? - zapytała Nicole.
S
R
- Twój prezent. Szybko obiecaj, że mnie nie zabijesz.
Odepchnęła Mitcha i wbiegła szybko do środka. Nie-
cierpliwie popchnęła kuchenne drzwi, zza których do-
biegały tajemnicze odgłosy.
Podłoga wyłożona była gazetami, a na środku stał ró-
żowy koszyczek. Kudłaty maltańczyk wesoło merdał
ogonkiem, wyraznie zadowolony, że wreszcie będzie miał
towarzystwo. Nicole uklękła na podłodze i wzięła w ra-
miona popiskującą białą kulkę.
- John i Wilma zgodzili się z nim zostawać, kiedy bę-
dziemy chcieli wyjść na dłużej, a poza tym wszyscy w
firmie uznali, że potrzebny nam stróż. Psy tej rasy bar-
dzo lubią dzieci i mają zrównoważony charakter. Są by-
stre i posłuszne. Podoba ci się?
- Nigdy nie miałam psa ani kota, choć zawsze o tym
marzyłam. Nie mogłeś mi sprawić lepszego prezentu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •