[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ka\dym przyniesieniu tej brei.
 Ale\, Sigurdzie  poskar\ył się któryś Ophiryjczyk.  Nie wiemy, jak wiele dni
przeminęło. Jedni mówią cztery, inni \e pięć, a jeszcze inni sześć lub siedem. Skąd mamy
wiedzieć?
Przerwał, gdy Vanir szczęknął wściekle łańcuchem.
 Zamknij się, albo owinę łańcuch dookoła twego nędznego karku i ścisnę tak, \e twój
zawszony łeb odpadnie jak robaczywa tykwa. Ka\dy mo\e dodawać swoje dni do karbów
Yasungi i dosyć tego! Ka\demu, który zacznie o tym gadać, rozwalę czerep jak jajo!
 Ach, jaja!  odezwał się Zamorianin Artanes, z wielkim jak niedzwiedz brzuchem. 
Czego bym nie zrobił za parę tuzinów sma\onych jaj&
Z brudu pojawiły się zaka\enia. Nie opatrzone rany zaczęły ropieć. Dwóch ludzi zmarło. Tęgi
Shemita, któremu w walce rozbito czaszkę, umarł wrzeszcząc na niewidzialnego wroga. Drugi
był Murzyn z d\ungli południowego Kush, którego spaliła gorączka. Obydwa ciała zabrali
antilliańscy stra\nicy.
Z pomocą nawigatora Yasungi, bosmana Singha i dowódcy łuczników Yakova Sigurd starał
się utrzymać ludzi w karności i dobrym nastroju. Było to trudne, gdy\ piraci łatwo poddawali się
niemądrym \alom i wybuchom gniewu pomieszanym z zabobonnym strachem, napadami
przygnębienia lub desperacji. Sigurd nie zawsze mógł sobie z tym poradzić. Jego imię budziło
wprawdzie respekt, ale nie tak wielki jak imię Amry.
Najlepszym sposobem, jaki wymyślił stary pirat, by podtrzymać ludzi na duchu, były
opowieści o przeszłości. Godzinami wspominali więc bitwy, oblę\enia i najazdy, w których brali
udział.
Raz za razem odwoływali się do czynów Conana. Opowiadali sobie, jak u boku pięknej Belit
plądrował Czarne Wybrze\e i zapuścił się rzeką w głąb nieznanej d\ungli, gdzie królową piratów
spotkał przera\ający los. Mówili o tym, jak dziesięć lat pózniej Amra pojawił się znów, by
\eglować z barachańskimi piratami i jak zgarniał łupy jako kapitan zingarańskich bukanierów.
Bez przerwy wspominali fantastyczną karierę swego przywódcy, bohatera tysięcy przygód i
zwycięzcy setek starć, pojedynków i ogromnych bitew.
W końcu jednak nawet Sigurd stracił nadzieję. Ciemny, wilgotny loch o ponurych kamiennych
ścianach przygniatał ducha zbyt mocno i zbyt długo. Niepewność losu była nie do zniesienia.
Kilkanaście razy Sigurd, z pomocą najsilniejszych ludzi z kompanii, próbował zerwać wią\ące
ich łańcuchy z brązu. Jego ogniwa były jednak twarde i nieustępliwe. Nieustanne szarpanie,
tarcie i wykręcanie jedynie lekko zmatowiło ich powierzchnię.
Ucieczka wydawała się le\eć poza ich mo\liwościami. Mogli tylko czekać na wypełnienie się
swego losu. I wreszcie czas nadszedł.
Szczęk metalu obudził Sigurda z niespokojnego snu. Zerwał się ze słomy i zobaczył, \e salę
wypełniają antilliańscy \ołnierze. Piratów rozkuto, kopniakami zmuszano do powstania, po czym
wiązano im ręce na plecach.
Strona 37
Carter Lin - Conan z wysp
 Co to jest, kapitanie?  mruknął Goram Singh. Sigurd potrząsnął głową.
 Crom i Mitra to wiedzą, bosmanie!  warknął, po czym podniósł głos:  Razniej,
chłopcy! Wyprostujcie się i poka\cie tym parszywym psom, \e jesteśmy mę\czyznami, choć
le\ymy tutaj we własnym gnoju jak zwierzęta. Jeśli czeka nas pieniek katowski, to na zieloną
brodę Lira i czerwone serce Nergala, poka\emy tym śmierdzącym świniom, jak umierają
mę\czyzni, co, chłopcy? Będziecie ze starym Sigurdem do końca?
 Aye, Czerwonobrody!  odkrzyknęli piraci.
 Dobrze, chłopcy! A mo\e będzie to tylko targ niewolników, hę? Przy odrobinie szczęścia
takich krzepkich chłopaków jak my kupią wysoko urodzone damy do specjalnej słu\by w swoich
alkowach!  mrugnął znacząco okiem.
Korsarze odpowiedzieli chórem gwizdów i sprośnych \artów. Sigurd śmiał się szeroko i
chichotał. W tej chwili nie miało znaczenia to, co naprawdę myśleli w głębi duszy.
Najwa\niejsze było zachować fason!
Niebawem przekonali się, \e czeka ich los gorszy ni\ śmierć. Mru\ąc oczy od słońca, piraci
spoglądali przera\eni na rozgrywający się wokół ponury spektakl. Stali tu\ pod szczytem
piramidy pod idealnie błękitnym niebem. Słońce wisiało wysoko nad ich głowami. Aapczywie
chłonęli w płuca świe\ą morską bryzę, po raz ostatni rozkoszując się jej orzezwiającym
powiewem. W dole, na placu wokół świątyni tłoczyły się dziesiątki tysięcy mieszkańców
Ptahuacan.
Sigurd był pierwszy w długim szeregu piratów stojących jeden za drugim. Byli nędznie
wyglądającą gromadą lepiących się od brudu oberwańców, z długimi włosami i splątanymi
brodami. Przed Sigurdem stało jeszcze kilkudziesięciu związanych, nagich Antillian. śołnierze
otaczali ich wszystkich zwartym potrójnym szpalerem.
Kapłani w szatach z piór i w butach na koturnach krzątali się dookoła. Kilkunastu stało na
szczycie piramidy, trzymając dziwne proporce i chorągwie. Nagle zaświstały bicze i z trzaskiem
spadły na plecy i ramiona piratów. śołnierze gwałtownymi gestami zaczęli wskazywać na szczyt.
Długa linia milczących jeńców bez oporu ruszyła kamiennymi stopniami na wierzchołek
świątyni.
Sigurd ujrzał najpierw wielki i czarny, kamienny ołtarz, a następnie tron, na którym siedziała
postać w szacie z czerwonych piór.
Do pierwszego ze związanych Antillian podeszło czterech kapłanów w maskach zwierząt.
Chwycili jeńca pod ramiona, przecięli więzy i rozpostarli na ołtarzu. Wtedy siedzący na tronie
kapłan wstał i podszedł do nich. Poruszał się powoli, z powagą i dostojeństwem. Wyciągnął
chude, brunatne ramię i nakreślił jakiś tajemniczy znak na nagiej piersi le\ącego na wznak
Antillianiua. Wtedy&
Oczy Sigurda załzawiły nagle od słońca i musiał zni\yć głowę, aby je otrzeć. Kiedy znów
spojrzał przed siebie, zobaczył ramię kapłana unoszące w zaciśniętej pięści obsydianowy sztylet.
Ostrze opadło kreśląc krótki łuk. Człowiek na kamieniu szarpnął się konwulsyjnie. Przez chwilę
arcykapłan pochylał się nad ofiarą, r\nąc no\em i pomagając sobie wolną ręką. Potem ociekające
krwią ramię uniosło do góry szkarłatną drgającą bryłę. Było to serce wycięte z ciała \ywej
jeszcze ofiary.
Tysiące zebranych ludzi wydało radosny pomruk. Kapłan zaintonował gardłową litanię,
kołysząc się w rytm jej melodii, przypominającej szum morza. Ze świętego ognia płonącego
obok ołtarza buchnął czarny słup dymu, gdy serce ofiarowanego rzucono na rozpalone węgle.
Zwłoki odciągnięto za ołtarz, po czym czterej kapłani ruszyli po następną ofiarę.
Stra\nicy popędzili szereg w górę o jeden stopień. Piraci postępujący za Sigurdem milczeli
pora\eni grozą. Stary korsarz nie czuł nic oprócz zimnej pustki. Czas się dla niego zatrzymał, a [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •