[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chyba powinieneś posłać wiadomość o naszym ślubie do
matki do Ormonde Castle.
- Po co? I tak dowie się o tym z plotek.
- Nie uważasz, że grzeczność wymaga, żebyś sam
zawiadomił matkę o tym fakcie? Przecież obiecałeś, że nie
będzie musiała dowiadywać się o twoich zaręczynach od innych
osób.
- Mam poczucie synowskiego obowiązku, więc pod tym
względem dotrzymałem obietnicy.
Ironiczny ton jego głosu sprawił, że Isabel pożałowała swej
serdeczności.
Etienne oparł zakurzony but o przeciwległe siedzenie i
przyjął wygodniejszą pozycję.
120
- Ta wiadomość wcale jej nie zmartwi. Myślę, że w tej
chwili bardziej zajmuje ją sprawa własnego ślubu. Wydaje mi
się, że tym razem udało jej się złapać męża. - Uśmiechnął się
gorzko, widząc zdumienie malujące się na twarzy Isabel. - Jak
zapewne się zorientowałaś, jest metresą Ormonde a. Od dawna
marzyła o tym, żeby podnieść swój status.
- T-to dobrze - wyjąkała Isabel. - Sądziłam, że Ormonde
jest waszym krewnym ze strony ojca.
- To prawda. Muszę oddać mojej matce, że nie byli
kochankami za życia ojca. Ormonde był najbogatszym
mężczyzną na stypie, a zostawił chorą żonę w domu.
Poproszono go, żeby zatrzymał się w gościnie na parę tygodni,
by pocieszyć zrozpaczoną wdowę.
- To naturalne, że Claudine potrzebowała w tym czasie
przyjaciela.
- O, tak - powiedział, przeciągając słowa. Aż przymknął
oczy ze złości, czując, że Isabel broni jego matki. -
Potrzebowała kogoś bliskiego i hojnego na tyle, by zapewniał
jej stroje uszyte według najnowszej paryskiej mody, którą
niezwykle wysoko ceni. W testamencie ojciec zostawił
wszystko mnie, zapewniając matce jedynie uposażenie na życie.
Bardzo ją to niepokoiło... dopóki nie upatrzyła sobie Vincenta
Ormonde'a. Być może najpierw rzucił jej się w oczy rubin
wielkości gołębiego jajka na jego palcu. Vincent zawsze miał
fatalny gust... Tłumaczy to także zapewne jego długi związek z
moją drogą matką. - Zapatrzył się w ciemność. - To nawet
zabawne patrzeć, jak kobieta bierze na cel głupca, który niczego
nie podejrzewa i gotów jest zapłacić za przywilej bycia
uwiedzionym. Myślę, że udało jej się to bez trudu w noc po
pogrzebie.
- Rozumiem... - powiedziała zduszonym głosem Isabel.
- Znam cię na tyle dobrze, że twoje przejęcie mnie dziwi.
- Nie znasz mnie w ogóle. Przykro mi, że uznajesz moje
reakcje za obrazliwe - odpowiedziała zaczepnie.
121
- Znam cię w sensie biblijnym, czyli wystarczająco dobrze.
Twoja pruderia mnie nie obraża, gotów jestem nawet uznać ją za
czarującą. Jestem tylko ciekaw, czy przemawia przez ciebie
fałszywa skromność, czy naprawdę jesteś tak niewinna.
- Nie jestem niewinna od siedemnastego roku życia, o
czym dobrze wiesz i dokładasz wszelkich starań, żeby mi ciągle
o tym przypominać.
Rozbawiło go jej święte oburzenie.
- Nie wszystkie kobiety tracą niewinność w chwili utraty
dziewictwa.
- Chylę czoło przed twoją wiedzą na ten temat -
odpowiedziała cierpkim tonem. Poprawiła pelerynę i oparła
głowę o ściankę powozu, dając do zrozumienia, że nie ma
ochoty na dalszą rozmowę. Jej gra gestów została jednak
zignorowana.
- Jest coś, co intryguje mnie jeszcze bardziej niż twoja
naiwność, Isabel. Wiesz, o co mi chodzi?
- Nie, ale obawiam się, że mi o tym powiesz, mimo że
wcale nie jestem zainteresowana twoimi przemyśleniami.
- Słusznie obawiasz się moich myśli - przyznał ze
śmiechem. - Sądzę, że jesteś mi winna odpowiedz na pytanie.
Zastanawiam się, co tak ci się wtedy spodobało w
wychudzonym młodym oficerze z ogoloną głową.
- Nie jestem w stanie ci pomóc. Najpierw sama muszę
rozwiązać tę absurdalną zagadkę.
- Nie wierzę. Powiedz mi, co było we mnie takiego, że
piękna, dobrze wychowana dziewica pozwoliła sobie na to, by
stać się tak łatwym łupem.
W powozie zapanowało milczenie. Isabel, patrząca na
spowity w mroku las, poruszyła się niespokojnie, czując na
sobie wzrok Etienne a. Zadał jej pytanie pozornie żartobliwym
tonem, jednak prośba o odpowiedz była jak rozkaz.
- No powiedz - zachęcał. - Jak mam nad tym rozmyślać,
kiedy nie wiem, o co chodzi?
122
- Nigdy nie będziesz wiedział, nawet nie próbuj zgadywać.
- Niespodziewanie ogarnął ją nastrój do żartów; zakłopotanie
gdzieś się ulotniło. - To była kwestia czasu... miejsca...
nastroju... twojego białego konia... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •