[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nawet pod mikroskop. Postanowiłem je oczyścić. Wiecie może, jak to się robi - najpierw kąpiel w
roztworze kwasu solnego, żeby usunąć tłuszcz, a potem - w roztworze sody do prania, aby spłukać
kwas. Następnie wypłukałem włosy w destylowanej wodzie, potem w alkoholu, żeby usunąć resztki
wody, a wreszcie - w eterze.
Właśnie wyjmowałem warkoczyk z eteru, gdy zawołano mnie na dół do telefonu. Rzuciłem
warkoczyk na pierwszą lepszą czystą rzecz pod ręką - a mianowicie na kawałek białego kartonu - i
zszedłem na dół. Kiedy pózniej przyjrzałem się warkoczykowi, jedyną rzeczą interesującą okazało
się to, że najwidoczniej składał się on z włosów kilku różnych kobiet. Kolory wahały się od
głębokiej czerni, poprzez brunatny, rudy i złoty, aż do siwizny. %7ładen z włosów nie był farbowany,
co było dowodem, jak bardzo stary jest warkoczyk.
Pokazałem go paru osobom, ale nikt się tym specjalnie nie entuzjazmował, tak że
schowałem włosy i pudełko do małej szafki stojącej w rogu pokoju - i zapomniałem o nich.
Potem wydarzył się pierwszy dziwny zbieg okoliczności.
W jakie dziesięć dni pózniej jeden z moich kolegów nazwiskiem Matthews przyszedł do
klubu z obandażowanym czołem. Naturalnie pytano go, co mu się stało, a on odpowiedział, że nie
wie, w dodatku zaś nie wie i jego doktor. Przewrócił się nagle w swoim własnym salonie podczas
herbaty i leżał jak kłoda. %7łona oczywiście bardzo się wystraszyła i zatelefonowała po lekarza. Ale
Matthews przyszedł do siebie po jakichś pięciu minutach, potem przyszedł lekarz, Matthews czuł
się już całkiem niezle, tyle że go porządnie bolało czoło. Doktor nie zdołał stwierdzić niczego poza
czerwonym śladem, który pojawił się na skórze właśnie w bolącym miejscu.
No i ten znak stawał się coraz wyrazniejszy i wyrazniejszy, tak że w końcu wyglądał jak
ślad po uderzeniu kijem. Następnego dnia przedstawiał się mniej więcej tak samo, tyle że wokół
niego pojawiła się otoczka. Potem zaczęło się polepszać. Matthews zdjął bandaż w klubie i pokazał
mi znak; w środku wyglądało to jak wężowaty ślad po przejściu jakiegoś rozpalonego do
czerwoności robaka.
Wydano orzeczenie, że Matthews dostał zawrotu głowy i musiał jakoś uderzyć się, gdy
padał. Na tym się skończyło.
W jaki miesiąc potem żona powiedziała do mnie:
- Doprawdy musimy zrobić porządek w twoim warsztacie! - na co ja spytałem, czy
rzeczywiście trzeba, a gdy ona rzekła: - Tak, bo aż wstyd! - to poszliśmy na górę.
Porządkowanie mojego warsztatu polega na tym, że wiesza się narzędzia z powrotem na
odpowiednich kołkach, oraz na tym, że żona chce wyrzucać wszystko, co znajdzie na podłodze, ja
zaś ciągle tylko mówię:
- Nie, nie! To może się na coś przydać.
Od razu trafiliśmy na kawałek białego kartonu, na którym w swoim czasie, kiedy mnie
zawołano do telefonu, położyłem warkoczyk.
Gdy rzuciliśmy okiem na odwrotną stronę kartonika, okazało się, że jest to zrobione przy
magnezji zdjęcie z pewnej kolacji, na którą byłem zaproszony. Wiecie, jak to bywa. Zanim się
zaczną przemówienia, włażą faceci z aparatami i magnezją na kiju, potem ktoś powiada:  Może pan
przewodniczący zechce wstać? , windują go do góry, potem oślepiający blask i pełno dymu w
pokoju, i faceci wychodzą. Następnie przychodzi ktoś z próbnymi odbitkami, a jak się jest
człowiekiem nieśmiałym albo się siedziało koło tego przewodniczącego - to się zamawia jedną
odbitkę.
Jeśli chodzi o ten bankiet, to było to w stowarzyszeniu łyżwiarzy, czy innym towarzystwie
wzajemnej adoracji, a ja tam poszedłem jako gość wyżej wspomnianego Matthewsa. Siedzieliśmy,
jak to mówią, ramię w ramię.
Teraz żona przyjrzała się zdjęciu i zapytała:
- Co to za znak na czole ma pan Matthews?
Spojrzałem i ja - no i proszę! - miał na czole taki sam ślad, z jakim przyszedł przed
miesiącem do klubu. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że zdjęcie zrobiono co najmniej sześć
miesięcy przedtem, nim Matthews miał ten zabawny atak. Po bliższym przyjrzeniu okazało się, że
na odwrocie fotografii była lekka, brunatna kreska. Widocznie był to ślad po warkoczyku, który
odłożyłem, żeby wysechł. Przesiąkło na drugą stronę i powstał znak na czole Matthewsa.
Sprawdziłem, że akurat tam, nakłuwając karton igłą.
Na pierwszy rzut oka wyglądało to na bardzo dziwny zbieg okoliczności. Nie wiem, co
sądzicie o zbiegach okoliczności, ale ja wiem z doświadczenia, że właściwie ich nie ma. W każdym
razie zadałem sobie nieco fatygi i ustaliłem - nie mam co do tego cienia wątpliwości - że ja
położyłem owego dnia warkoczyk na fotografii między godziną czwartą a czwartą piętnaście, zaś
Matthews miał swój śmieszny atak tego samego dnia kwadrans po czwartej. Może i to był zbieg
okoliczności?...
Przyszło mi jednak następnie do głowy, żeby zrobić próbę. Nie na poczciwym Matthewsie,
oczywiście, bo on już oberwał, a poza tym - to mój przyjaciel. Wiem dobrze, że należy miłować
naszych wrogów i tak dalej, staram się zawsze, żeby tak było, no ale jeśli chodzi o przeprowadzenie
eksperymentu tego rodzaju, to nawet jeśli szanse są jedna na milion, że się uda - lepiej wybrać
wroga niż przyjaciela. Rozejrzałem się więc za odpowiednią - że tak powiem - ofiarą, za kimś, kogo
by nie bardzo było szkoda, gdyby zdarzyć się miał nowy zbieg okoliczności. Osobą, na którą padł
mój wybór, była bona od sąsiadów.
Z okna naszej łazienki widać ich ogród i nieraz widzieliśmy, jak ta bona paskudnie obchodzi
się z dzieckiem, kiedy myśli, że jej nikt nie widzi. Nie mogliśmy jej nic powiedzieć, bo wiecie, jak
to niedobrze wtykać nos w sprawy sąsiadów, ale ona była niedobra dla dziecka i po prostu nie
znosiliśmy jej widoku. Poza tym jeszcze inna sprawa: gdy tylko tam nastała, od razu nabrała
zwyczaju sięgania przez murek do naszych róż. Zrywała je i ciskała na ziemię, ale wkrótce
położyłem temu kres. Zrobiłem taką instalację z haczyków na ryby wokół najbardziej dostępnych
róż i przygiąłem krzewy do ziemi za pomocą drucików. Następnego poranku u sąsiadów była
Sodoma i Gomora, a bona przez tydzień chodziła z zabandażowaną ręką.
Ogólnie biorąc, była ona akurat osobą nadającą się do mego eksperymentu. Przede
wszystkim należało zrobić jej zdjęcie. Rano, kiedy było słońce, a ona siedziała w ogrodzie,
zacząłem naśladować buczenie samolotu stojąc w oknie łazienki, żeby ją zmusić do podniesienia
głowy. Pstryknąłem - i miałem zdjęcie aż miło.
Gdy tylko pierwsza odbitka wyschła, około jedenastej wieczorem tego samego dnia,
przypiąłem warkoczyk dwiema szpileczkami do zdjęcia, na czole bony. Czułem się bardzo głupio,
oczywiście, że robię coś tak idiotycznego. Potem odłożyłem zdjęcie do szuflady w moim
warsztacie.
Następnego wieczora, kiedy wróciłem do domu, żona powiedziała mi już od progu:
- Wiesz, co się stało? Bonę od sąsiadów znaleziono martwą w łóżku dzisiaj rano!
Powiedziała następnie, że wszyscy są tym zupełnie wytrąceni z równowagi, że będzie
śledztwo i tak dalej. Powiadam wam, że jakbym dostał cegłą w głowę!
- Coś podobnego! - rzekłem. - A na co ona umarła? - Trzeba wam wiedzieć, że moja pani nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •