[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- O co chodzi? - zapytała półgłosem.
- Nie ruszaj się - polecił cicho Pete - nie rób żadnego gestu.
Przede wszystkim nie oglądaj się pod żadnym pozorem.
- Co tam jest? - szepnęła.
- Nie mogę go zastrzelić - odpowiedział równie cicho policjant.
- Co tam jest? To... Oxley?
- Nie. - Szept policjanta doszedł do niej cichy niby wiatr. - Za
panią stoi największy, najczarniejszy lampart, jakiego w życiu
widziałem. Gdybym mógł do niego strzelić, trafiłbym jak do tarczy...
Ale nie mogę...
- Nawet tego nie próbuj, mógłbyś zranić Talę - ostrzegł go Pete.
Poczuła, że nogi się pod nią uginają.
- Pete, co ja mam robić? - spytała zamierającym szeptem.
- Mam lepsze pole widzenia niż on. - Pete ruchem głowy wskazał
policjanta. - Teraz, bardzo powoli, uniosę pistolet, a kiedy powiem
 już", rzuć się w lewą stronę i uciekaj, jak szybko możesz.
- A co... on teraz... robi?
- Stoi za tobą i rusza ogonem. Jest przestraszony.
- Nie tylko on...
- Wyciągnę cię z tego, nie bój się.
Pete powolnym ruchem, obiema dłońmi, uniósł pistolet. Tala
spojrzała w czarny otwór lufy.
- Gotowe. Już!
Usłyszała trzask strzału i wiatr w uszach. Skoczyła w lewo,
upadła i potoczyła się w dół ze wzgórza.
Słyszała ryk zwierzęcia i osłoniła rękami głowę, czekając na atak.
Już niemal czuła ostre zęby lamparta na swoim karku.
Poprzez szum w uszach dobiegł ją krzyk szeryfa:
- Nie zatrzymuj się! Uciekaj! Uciekaj!
Rzuciła się pędem ze wzgórza, bojąc się obejrzeć. Dopadła Craiga
i schroniła się w jego ramionach. Potem oderwała się od niego i
podbiegła do Pete'a.
Młody policjant stał jak zahipnotyzowany, ze wzrokiem
utkwionym w czarny kształt leżący u jego stóp.
- Za kilka minut obudzi się, trzeba go zaraz wciągnąć do klatki. -
Pete objął Talę, przytulił i lekko kołysał.
Objęła go kurczowo, a potem spojrzała na swoją rękę, którą
pokrywała krew.
- Pete, jesteś ranny.
Popatrzył na postrzępiony rękaw kurtki.
- Musnął mnie łapą, kiedy padał. A jak ty? - Odsunął Talę od
siebie i spojrzał na nią z niepokojem. - Nic ci się nie stało? Oxley nic
ci nie zrobił?
- Nie zdążył.
Szeryf podszedł do nich.
- Chyba trzeba będzie panu zrobić zastrzyk, doktorze -
powiedział. - Jackson, wezwijcie pogotowie.
- Chyba nie z mojego powodu.
- Owszem, mamy i innych poszkodowanych. Jeden ma anginę,
dwóch stan przedzawałowy, a jeszcze jeden złamał sobie nogę, jak
zwiewał. Pozostałych załadowaliśmy do naszych wozów. Nie
złapaliśmy tylko jeszcze tego kretyna, Billy'ego Joe. - Szeryf
uśmiechnął się ponuro.
- Nie moja głowa, nim już się zajmie policja stanowa. Sześciu
moich ludzi zostawiam tutaj, a reszta będzie konwojowała tych
zakichanych  myśliwych" do aresztu. Ty, Frank - zwrócił się do
młodego policjanta zapatrzonego w leżące u jego stóp zwierzę -
pojedziesz ze mną. Musimy dopaść tego spryciarza Oxleya. - Szeryf
pokręcił z niedowierzaniem głową. - A to dopiero łobuz. Czy to nie
szczyt wszystkiego, rąbnąć na dokładkę wóz policyjny?
- A co z Vertie? - zapytała Tala.
- Pojechała do krzyżówki, zaalarmowała moich ludzi i
skierowała ich tam, gdzie natknęłyście się na Oxleya, ale zdążył
nawiać. Daleko nie ucieknie, spokojna głowa, zaraz go złapiemy.
Prócz nas tropi go policja stanowa.
- On ma jeden z pańskich wozów, może podsłuchiwać rozkazy -
powiedział Pete. - Będzie znał każde wasze posunięcie.
- Nic mu to nie pomoże. Ale jest jeszcze coś, jeszcze jeden
problem. Trochę większy, doktorze.
Tala spojrzała na uśpionego lamparta.
- Taki duży jak ten? Szeryf skinął głową.
- Przeszkodziliśmy tym łobuzom i nie zdążyli otworzyć
wszystkich klatek, ale, jak mówią ci pomocnicy, trzy tygrysy zdążyły
pójść w las.
Pete jęknął.
- Na szczęście mamy tego tutaj. Dwóch moich ludzi zaraz go
zaniesie do klatki, zanim się ocknie - ciągnął Craig. - Bardzo bym nie
chciał alarmować okolicznych mieszkańców, ale chyba trzeba będzie
im powiedzieć, żeby zamknęli dzieciaki i zwierzęta w domu.
- Niech się pan na chwilę wstrzyma - przerwał mu Pete. - Jedyną
farmą w bezpośredniej okolicy jest farma Tali, a tam nikt nie mieszka.
Możemy sprowadzić tygrysy do klatek, zanim ktokolwiek się dowie,
że przez jakiś czas hasały na wolności.
- Jakim cudem zagnamy je do klatek?
- Włożymy do klatek po kawałku surowego mięsa. Zwierzęta są
przestraszone i głodne. Nie sądzę, żeby tamci panowie dobrze je
karmili. One teraz rozpaczliwie szukają miejsca, gdzie by się schronić.
Przyjdą do siebie dopiero po pewnym czasie.
- A jak nie zechcą wejść do klatek? - Szeryf nie wyglądał na
przekonanego.
- Mace przywiezie nam dodatkowe naboje usypiające. Miał dość
czasu, żeby przygotować dawki odpowiednie do rodzaju i wagi
zwierzyny. Ponadto Hildebrandowie mają specjalne wielkie strzelby
na grubego zwierza. Przy odrobinie szczęścia może nam się uda
załatwić sprawę bez niepokojenia okolicznych mieszkańców.
Tala pociągnęła go za rękaw.
- Pete, najpierw trzeba opatrzyć ci ramię. Pete pogładził ją po
policzku.
- Będziemy mieli na to dużo czasu, kiedy zwierzęta znajdą się w
klatkach. Pomyśl, co byś czuła, gdyby chodziło o Maleńką.
- Ale kiedyś sam powiedziałeś, że ludzie są ważniejsi niż
zwierzęta, pamiętasz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •