[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cymi pierśmi, takim krokiem, jakby u nóg ich wlokły się kule z ołowiu. Jednak było ich wie-
lu, chodniki ulic okryte nimi były jak mrowiem. Szli w różne strony z koszami, paczkami,
węzełkami, piłami, kielniami; tu i ówdzie tylko z parasolami i parasolkami w rękach  bo tak
samo, jak w mroznych dniach zimy, ruszać się, zabiegać, kupować, sprzedawać, kłopotać się,
pracować, słowem, żyć musieli.
Jednym z chodników niekiedy przez tłum popychana, częściej jednak przewijając się po-
śród niego zręcznie i wprawnie, szła młoda, chuda dziewczyna w szarej sukni i skromnym
kapeluszu na gładko uczesanych i w duży warkocz splecionych włosach. W ręku niosła kosz
spory i próżny, na czole miała żółtawe plamy, a na policzkach wypieczone przez upał ru-
mieńce. Oddychała ciężko, powieki okrążone czerwonymi obwódkami przed blaskiem słońca
przymrużała, ale szła krokiem osób z natury żywych a przez życie do ciągłego pośpiechu
gnanych. Idąc i na nic z tego, co ją otaczało, żadnej uwagi nie zwracając, myślała, że jednak
w stosunkach swoich z tymi, którzy jej dostarczają roboty, coś zmienić musi, bo ciągle nie
wypłacają jej oni znacznej części umówionego zarobku i albo długo na nią oczekiwać, albo i
całkiem tracić ją ona musi. Tak być nie może, to krzywda, której ona długo znosić nie myśli.
Trzeba energiczniejszą stać się czy oględniejszą, w jakikolwiek, słowem, sposób zapobiec
temu, aby niedobrzy ludzie strzygli ją jak owcę. Niedobrzy ludzie! po kilka razy powtarza
sobie w myśli dwa te wyrazy i jak zawsze bywa, kiedy ją dotknie uczucie poniesionej krzyw-
dy, od gniewu wrzeć zaczyna. Brwi jej i ręce, grubymi i podartymi rękawiczkami okryte,
drgają, krok staje się jeszcze śpieszniejszym. W tym pośpiechu nie spostrzega krzyżującej się
z nią kobiety z wielkim worem na plecach  i wór, w którym znajduje się coś twardego, tak
silnie ją w bok potrąca, że aż przeciągłe syknięcie z ust jej się wydobywa. Na ból dotkliwy
bynajmniej przecież nie zważając, ani na chwilę nie przystaje równie śpiesznie jak przedtem
idzie dalej, tylko bez najmniejszej jej o tym wiedzy wzmaga on gniewne jej wzburzenie. Bo i
doprawdy  myśli znowu  od Nowego Roku aż do połowy lata wiodło się jej wybornie, ro-
boty miała wiele, tak wiele, że z dwoma, a nieraz i z trzema pomocnicami zaledwie wydołać
jej mogła, i  cóż ma z tego? Przeżyła wprawdzie czas ten bez wielkiej biedy i kilkanaście
rubli w zapasie posiada, ale nic więcej! Teraz zaś, od miesiąca, zaczęła się pora w całym roku
najniekorzystniejsza i miesiąc jeszcze potrwa. Roboty umniejszyło się, pomocnice dawno już
odprawiła, sama wprawdzie ma to i owo do zrobienia, ale zapasik niezawodnie wydać będzie
musiała i jeszcze kto wie, czy wystarczy on do czasu, w którym te lafiryndy, które chcą stroić
się, a szwaczkom połowę tylko należności wypłacają, zaczną sobie suknie i inne stroje na
jesień sprawiać! Boże! gdybyż ta jesień prędzej już nadeszła! I roboty znów przybędzie, i
skwary przeminą. Uf! jak gorąco! Pan Bóg, doprawdy, powinien by lata wsiom tylko dawać,
a nad miastami zawieszać wieczne jesienie i zimy!
Wtem z otwartych okien jakichś suteren wydobył się i całą ją gęstym kłębem owionął tak
silny i obrzydliwy swąd kuchenny, że zakrztusiła się, w gardle ją zdławiło i łzy jej do oczu
nabiegły. Szybko minęła tłustym smrodem zionące okna i prawie już biegnąc wpadła znowu
55
w tuman kurzawy podnoszący się spod kilku ciągnących ulicą wozów. Boże! gdybyż ta jesień
prędzej już nadeszła! Z dwojga złego, deszcz i błoto mniej są przykre od smrodu i kurzu.
Niech tam sobie ci, co mieszkają na wsi, wiosnę i lato lubią... Jak ona dawno na wsi nie była,
może już dziesięć lat... ostatni raz u Ginejków, kiedy to oni jeszcze swoją kolonijkę mieli...
Przy tej myśli zwolniła nieco kroku i rękę do czoła podniosła. Po co, po co to nazwisko tak
często plącze się jej w myśli? Powinna by o nim zapomnieć, kazać sobie zapomnieć, bo przy
wszystkich jej zmartwieniach i udręczeniach ten jeszcze ciężar w pamięci i sercu nosić  za
wiele! Po co oni tu przyjeżdżali? po co ten dzień pamiętny przerznął jej życie jak szlak sło-
neczny, za którym i przed którym  ciemna noc? Dzień jeden, chwila, jakiś sen dziwny i  po
wszystkim! Głupstwo! Nie ma ona czasu takimi głupstwami głowy sobie nabijać i czynić tego
nie powinna, bo wie i czuje, że samej jednej o nich myśleć  jest wstydem i upokorzeniem.
Toteż nie będzie, nigdy już najpewniej nie będzie! Postanawiała to już nieraz, ale jakoś dotąd
nie mogła dotrzymać dawanego sobie przyrzeczenia. Teraz jednak dotrzyma... Oto i teraz już
myśli o tym, jaki śmieszny kapelusz ma na głowie ta pani, która przeciwległym chodnikiem
idzie i pieska z sobą na sznurku prowadzi... A ten człowiek z piłą na plecach, jaki zmęczony!
zdaje się, że upadnie zaraz... zaś ta %7łydówka z dwoma koszami pełnymi bułek na rękach bar-
dzo do Ruchli... Ach!
Wewnętrzny wykrzyk ten wydawszy, jak wryta stanęła i szeroko otwartymi oczyma wpa-
trzyła się w młodego, zgrabnego mężczyznę, który w wysokich butach i grubej, zgrabnie
skrojonej odzieży śpiesznie szedł po przeciwległym chodniku. To stanie i patrzenie trwało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •