[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na śniadanie, ale w tornistrze dzwigał paczuszkę z jedzeniem i butelkę soku.
- Prawdziwy z ciebie uczeń - uśmiechnęła się Mali. Stała na mostku, aby go pożegnać. -
Opowiesz mi wszystko po powrocie do domu.
- Będę musiał odrobić lekcje - powiedział Johannes.
- I nie znajdziesz czasu, by porozmawiać z babcią? Spojrzał w górę i oczy mu zabłysły.
Objął Mali za szyję i uścisnął.
- Na to zawsze mam czas - szepnął jej do ucha.
Potem ruszył przez podwórko. Ogromny tornister niemal zakrywał czuprynę ciemnych
loków i podskakiwał z każdym krokiem, który stawiał chłopiec. Mali poczuła nagłe
wzruszenie, zdawało jej się, że nie tak dawno Sivert wyruszał po raz pierwszy do szkoły,
równie podekscytowany i pełen oczekiwań. To ważny dzień, jeden z wielu ważnych dni. Nikt
nie wiedział, co pózniej nastąpi.
Mali przeciągnęła dłonią po twarzy i odetchnęła głęboko. %7łeby tylko nikt nie dokuczał
Johannesowi z powodu matki. Nie zniosłaby myśli, że chłopiec zadręcza się czymś, czego nie
jest w stanie pojąć. Dla Johannesa wszyscy byli ludzmi, zawsze tak uważał. Nie da się jednak
ukryć, że różnił się od pozostałych dzieci, różnił się na wszystkie możliwe sposoby.
Oby wszystko poszło dobrze, pomodliła się Mali w duchu. Oby nikt nie wykrył, że jego
rodzice są przyrodnim rodzeństwem. Wtedy grzech pierworodny zmiecie ich wszystkich jak
wody przypływu.
Wzdrygnęła się, pomachała chłopcu raz jeszcze i weszła do domu.
ROZDZIAA 8.
Szpaki obsiadały gromadnie linie telefoniczne. Wzgórza płonęły czerwienią i żółcią, a
pewnego dnia na szczycie Stortind pojawił się biały puch. Zniknął wprawdzie w ciągu dnia,
ale jedno było pewne: nadchodziła jesień.
Koszono pszenicę. Havard stwierdził z zadowoleniem, że obrodziła tego roku jak rzadko.
Burza poczyniła pewne szkody, ale mniejsze, niż się spodziewano. Jeśli starczy czasu, zdołają
zebrać wszystko. Wystarczy wiatr od lądu i kilka suchych dni, a ziarno nie straci nic na swej
wartości.
Mali wróciła do krosien. Dopiero teraz znalazła na to czas. Od powrotu do domu musiała
nadzorować prace na gospodarstwie. Zbliżał się już okres spędu owiec i uboju, który również
wymagał jej zaangażowania. Ufała wprawdzie Ane i Ingeborg, a i Herborg pilnie się uczyła i
chętnie wykonywała wszelkie prace, ale zwyczaj nakazywał, by gospodyni trzymała pieczę
nad wszystkim. Mimo to zasiadła w warsztacie. Lista zamówień z Ameryki była długa, więc
Mali zamierzała wykorzystać każdą wolną chwilę.
Dorbet otrzymała niezbędne materiały z miasta i zabrała się do haftowania pierwszego
stroju z typową dla niej pasją, którą okazywała zawsze, gdy zajęcie sprawiało jej
przyjemność. Mimo niewielkiego doświadczenia pracowała z finezją, która nawet Mali
wprawiła w zdumienie.
Dorbet wspomniała matce o sugestii Oli, by najpierw uszyła strój dla siebie i Marit.
- Zajmie ci to mnóstwo czasu - stwierdziła Mali. - Odłóżmy to na pózniej. Skończ swoją
robotę. Wyślemy ją do Bakkena i zobaczymy, co powie.
- Myślę jednak, że dali mi zgodę z tego właśnie względu - powiedziała z zatroskaniem
Dorbet. - Bym uszyła coś dla siebie i teściowej. Nie byli zbytnio zachwyceni moimi planami,
ani Marit, ani Ola.
- Nie przejmuj się. - Mali poklepała córkę po policzku. - Rozmówię się z Marit. Z Olą
dasz sobie radę sama - śmiała się.
Po chwili zastanowienia dodała:
- Ten pomysł nie jest wcale taki głupi. Zyskałabyś wdzięczność Marit i żywy dowód
twoich umiejętności. Pomyślimy nad tym.
- Rozmawiałaś z Bakkenem?
- Od powrotu do domu nie rozmawiałam - przyznała Mali. - Ale pewnie wkrótce
zadzwoni.
Jak dotąd nie zadzwonił.
- Widziałam cię przez okno - promieniała Marit Granvold. Stała na mostku w
śnieżnobiałym fartuchu, który przykrywał jej wydatny biust i brzuch. - Witaj w moich
progach, Mali.
- Dziękuję. Dawno się nie widziałyśmy. Wciąż nie starcza czasu na wizyty u dobrych
sąsiadów.
- Co prawda, to prawda - przytaknęła Marit. - Kawa już się parzy, a Dorbet piecze wafle.
- Nie chcę wam przeszkadzać - wzbraniała się Mali.
- I nie przeszkadzasz. Zawsze miło cię widzieć. Obie weszły do izby, którą wypełniał
zapach ciasta.
- Mam teraz u siebie hafciarkę. Zresztą pewnie o tym wiesz.
- Słyszałam - przyznała Mali. - Zresztą to ja przywiozłam wieści z Ameryki. Bardzo się
ucieszyłam, kiedy Dorbet powiedziała mi, że zgadzasz się na jej nowe zajęcie. Ma przecież
tyle innych obowiązków.
Rzuciła ukradkowe spojrzenie na córkę. Dorbet zaczerwieniła się. Nie przerwała pieczenia
i nie odezwała się.
- Dorbet ma takie zręczne palce... I bardzo zależy jej na tej pracy.
- Wiem. Trzeba by jak najszybciej wysłać gotowy strój do Ameryki, niech go ocenią,
zaproponują zapłatę i przyślą listę zamówień. Ale powiedziałam też Dorbet: zadbaj o to,
byście z teściową mogły pokazać się w strojach ludowych na święto Siedemnastego Maja w
przyszłym roku. Wzbudziłybyście powszechną uwagę, a wyroby Dorbet stałyby się znane.
Marit zaczerwieniła się.
- Więc uważasz, że powinna poświęcić temu czas?
- Tak uważam.
- A ty, Dorbet? - Marit odwróciła się do synowej.
- Ja też. Nabrałabym wprawy. No i pokazałybyśmy wobec całej wsi, na czym polega moja
praca dla Bakkena.
- No właśnie - zgodziła się Mali. - Zdobyłabyś uznanie. A jeśli komuś we wsi należy się
palma pierwszeństwa, to właśnie gospodyniom z Granvold.
- Nie powiem  nie" - puszyła się Marit.
- Dorbet będzie bardzo zajęta - ciągnęła ostrożnie Mali. - W Ameryce zainteresowanie jest
duże, więc zamówień nie zabraknie. Sama mam tyle roboty, że dni wydają się za krótkie.
- Tak to już jest, jak się ma takie zdolności - przyznała Marit. - Jesteśmy bardzo dumni z
Dorbet. Wdała się w matkę. Nie mogę uwierzyć, że dostanie zamówienia aż z Ameryki...
Mali nic nie powiedziała. Spojrzała na córkę, która uśmiechała się promiennie. Dopięły
swego, przychylność teściowej wydawała się zapewniona.
Przesiedziały jeszcze godzinę przy kawie i ploteczkach, aż w końcu Mali zaczęła zbierać
się do domu. Cel wizyty został osiągnięty, pomyślała, kiedy Marit i Dorbet odprowadzały ją
do drzwi.
- Dziękujemy za odwiedziny i zapraszamy ponownie - żegnała się wylewnie Marit.
- Znasz drogę do Stornes - powiedziała Mali. - Wpadnij do nas któregoś dnia.
- Może zabiorę się z Dorbet któregoś przedpołudnia?
- Będziesz mile widziana. - Wyciągnęła rękę i pogłaskała Dorbet po policzku. - Dziękuję
za wafle - dodała. - I powodzenia w pracy.
Dorbet uśmiechnęła się szeroko. - Dziękuję. Tak się cieszę, że będę mogła haftować. To
wiele dla mnie znaczy.
- Wiedziałam o tym od początku - przyznała Marit. - Chcę, by ci było u nas dobrze. A
poza tym to grzech marnować taki talent.
- Też tak sobie myślałam - przytaknęła Mali. - Twoje zdanie i zdanie Oli bardzo się jednak
liczą.
- Oboje się zgadzamy. Tego by jeszcze brakowało!
Mali mrugnęła do córki, podała Marit dłoń i podziękowała raz jeszcze.
Wracała do domu, podśpiewując wesoło.
Ledwie przekroczyła próg domu, kiedy zadzwonił telefon.
- Stornes, słucham?
- Dobrze, że jesteś, Mali - odezwała się Astrid z centrali. - Masz połączenie z Ameryką.
Serce Mali zabiło gwałtownie. Zcisnęła słuchawkę obiema dłońmi.
- Halo, Mali?
- Witaj, Martin - powiedziała cicho.
Poczuła się dziwnie, usłyszawszy jego głos tak wyraznie, jakby stał koło niej. Obraz
Martina stanął jej przed oczyma: postawny, opalony i przystojny. Mali zadrżała.
- Jak ci minęła podróż do domu?
- Dobrze. Co słychać u Jenny? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •