[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kładnością do jednej milionowej sekundy).
Powoli zaczęliśmy odczuwać skutki przyspieszenia. Unosiłem się pół metra nad po-
kładem i najpierw łagodnie opadłem, a potem w ciągu dziesięciu czy dwunastu sekund
moje ciało odzyskało ciężar. Słychać było cichy szum, który miał nam towarzyszyć przez
następnych dziesięć lat: niewielki ślad niewyobrażalnej siły, która wypychała nas z ga-
laktyki.
Wstałem i zaraz upadłem, tak jak wiele innych osób, po wielu dniach lub tygodniach
w stanie nieważkości. Sara wzięła mnie pod rękę i wzajemnie pomogliśmy sobie wstać,
ze śmiechem tworząc chwiejny trójkąt, którego podstawą była podłoga, by po chwi-
li stanąć w prawie wyprostowanej pozycji. Ostrożnie usiadłem na podłodze i znowu
wstałem, mimo protestu mięśni i stawów.
Prawie setka ludzi ostrożnie kręciła się po sali, spoglądając pod nogi. Pozostali sie-
dzieli lub leżeli. Niektórzy zdradzali objawy niepokoju, a nawet lęku.
Uprzedzono ich, czego mogą oczekiwać, że z początku nawet oddychanie może spra-
wiać im trudności. Ci z nas, którzy w ciągu minionych miesięcy kilkakrotnie przebywa-
li trasę między statkiem a planetą, byli do tego przyzwyczajeni. Jednak słuchać o takich
odczuciach a doświadczać ich osobiście, to dwie zupełnie różne sprawy.
Marygay włączyła obraz planety. Ta z początku tylko obracała się pod nami, z kilko-
ma białymi chmurkami nad usianą czarnymi cętkami powierzchnią. Ludzie wymieniali
uwagi lub pojękiwali. Po kilku minutach wszyscy umilkli, gdy wyraznie można było do-
strzec, jak szybko się oddalamy. Ludzie siedzieli i w cichej zadumie spoglądali na ekran,
jak zahipnotyzowani.
Pojawiła się jedna krzywa krawędz, a potem  na drugim końcu ekranu  druga.
Centymetr po centymetrze przesuwały się ku sobie, aż po piętnastu czy dwudziestu mi-
nutach planeta zmieniła się w wielką, powoli malejącą kulę.
Marygay zeszła po schodach i usiadła obok mnie.
 %7łegnaj, żegnaj  szepnęła, a ja powtórzyłem jej słowa. Myślę jednak, że przede
wszystkim żegnała się z naszym synem. Ja żegnałem się z planetą i z czasem.
Kiedy Middle Finger znikła w oddali, poczułem dziwne uniesienie, zrodzone z wie-
dzy i matematyki. Wiedziałem, że minie miesiąc  34,7 dnia  zanim osiągniemy
prędkość równą jednej dziesiątej prędkości światła i wkroczymy do relatywistyczne-
go królestwa. I dopiero po miesiącu można będzie dostrzec skutki tego faktu, patrząc
88
na gwiazdy. Jednak tak naprawdę już tam byliśmy. Ogromna siła sprawiająca, że pokład
statku wydawał się podłogą, już zakrzywiała przestrzeń i czas. Nasze umysły i ciała nie
były dostatecznie subtelne, aby to wyczuć. Mimo to przyspieszenie powoli odciągało
nas od pospolitego złudzenia, które nazywaliśmy rzeczywistością.
Większość materii i energii we wszechświecie zamieszkuje królestwo relatywizmu,
z powodu ogromnej masy lub prędkości. Wkrótce i my mieliśmy się tam znalezć.
14
Przez kilka dni oglądaliśmy na środku ekranu obraz Middle Finger, która zmniejszy-
ła się do punkciku, potem jasnej gwiazdy, aż wreszcie zginęła w gorącym blasku Miza-
ra. Wkrótce nie musieliśmy nawet filtrować blasku Mizara, który stał się po prostu naj-
jaśniejszą gwiazdą na niebie.
Ludzie zajęli się swoimi sprawami. Zdawali sobie sprawę z tego, że większość tych
czynności była zbyteczna, gdyż statek w razie potrzeby mógł wszystkim zająć się sam.
Zciśle monitorował nawet uprawy, tak ważne dla systemu podtrzymywania życia.
Czasem niepokoiła mnie świadomość faktu, że statek ma inteligencję i świadomość.
Mógł bardzo uprościć sobie egzystencję, wyłączając system podtrzymywania życia.
Z kolei my mogliśmy narzucić mu naszą wolę. Wówczas stanowisko kapitana, te-
raz w znacznej części tytularne, stałoby się dla Marygay prawdziwym i ciężkim brze-
mieniem.  Time Warp można było sterować ręcznie, ale byłoby to niezwykle zuchwa-
łe przedsięwzięcie.
Piętnaścioro obecnych na pokładzie dzieci rzeczywiście potrzebowało rodziców
i nauczycieli, co niektórym z nas dało prawdziwe zajęcie. Ja uczyłem fizyki i w moich
danych osobowych wciąż miałem wpisane  ojciec , chociaż przeważnie starałem się
schodzić Sarze z drogi.
Wszyscy ci, którzy nie mieli dzieci, starali się czymś zająć. Większość, rzecz jasna,
była zajęta tworzeniem i modyfikowaniem scenariuszy tego, co będziemy robić za
czterdzieści tysięcy lat. Ja nie mogłem wykrzesać z siebie ani odrobiny entuzjazmu do
takich rozważań. Wydawało mi się, że jedyną ewentualnością, którą warto wziąć pod
uwagę jest wariant tabula rasa  kiedy wracamy i nie znajdujemy żadnego śladu ludz-
kości. W każdym innym przypadku nasze rozważania byłyby jak dyskusja neandertal-
czyków o lotach kosmicznych.
(Szeryf był zwolennikiem scenariusza, według którego przez czterdzieści tysięcy lat
niewiele się zmieni, oprócz rosnącej władzy Człowieka nad światem materialnym. Dla-
czego Człowiek miałby się zmieniać? Natomiast ja bardziej skłaniałem się ku teorii,
90
zgodnie z którą Człowiek, nie dopuszczając żadnych zmian, w wyniku działania praw [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •