[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie mógł znieść odkrycia, że się już teraz na niej zawiódł. Pomyślał, ż jest "jak wszystkie" -
chociaż nie wiedział sam, co to znaczy.
- Pani mi nie mówi prawdy.
- Teraz nic nie ma - powtórzyła niechętnie. - To jest moja dawna moja pierwsza nieudana
miłość. Och, bardzo nieudana. Jeszcze z tam tych czasów.
- Z jakich czasów?
- Kiedy byłam na pensji.
- Wtedy kiedy ja tu przychodziłem?
- Tak. Ale rozczarowałam się prędko.
- Wtedy - powtórzył i wstał. Nie mógł z nią zostać ani przez chwilę dłużej. Był przejęty
głęboką odrazą i upokorzeniem. Nie znał do tac tego uczucia. Wydało mu się nie do
wytrzymania.
- Dziękuję pani za wszystko, za wszystko - powiedział. - Alf widocznie się omyliłem...
Elżbieta wstała też, zmieszana.
- Co to znaczy? - spytała i roześmiała się niezręcznie. - Czy to ma być zazdrość?
- Tak, niestety, to właśnie jest zazdrość. Bo ja nie kochałem się dotąd w nikim oprócz pani.
Wyciągnęła ręce, by go zatrzymać - i ten gest nagle odkręcił w nim wszystkie uczucia.
Całował ją po czole, po włosach i oczach z najgłębszą, szaloną tkliwością. Mówił do niej: "Ty
droga, ty kochana" - i nie mógł wcale uwierzyć, że jest taka cienka i giętka, że jest
rzeczywista i dobra.
Tego jeszcze wieczora powiedział jej o Justynie. Mówił ściśle tak, jak ta sprawa wyglądała
teraz w jego oczach. Gdyby nie nuda i depresja, która ogarnia go zawsze w domu rodzinnym,
nie byłby na pewno uległ tej letnie] pokusie. Należała jeszcze do kompleksu
boleborzańskiego, który zawsze usiłował w sobie zwalczyć, z którego już dziś na zawsze się
wyłamał.
- Czy to jest zerwane? - zapytała.
- Było zerwane, zanim tu wszedłem, zanim jeszcze... Siedział u jej nóg na ziemi, jak kiedyś
pragnął, przyciskał twarz do jej kolan i za oboje postanawiał, że będą sobie zawsze mówili
tylko prawdę.
Sprawę Justyny w swym życiu uważał za przekreśloną równie bezpowrotnie i ostatecznie, jak
sprawę Adeli. W rzeczywistości zaś i to, i tamto trwało jeszcze, tylko zakwalifikowane
inaczej. Z tego samego materiału budowało się teraz nowe uczucie, karmione
przezwyciężonym cierpieniem i przezwyciężoną radością. . Ich rozstanie się na długie
miesiące było ciężkie. Wmówili sobie jednak, że to nic nie znaczy, że nic między nimi nie
może się zmienić. I w udręce, którą czytali nawzajem w swoich oczach, znajdowali na nią
najgłębsze pocieszenie.
Nie powzięli żadnych postanowień, nie przyjęli na siebie żadnego zobowiązania. Tym głębiej
jednak sięgała wzajemna niezachwiana pewność.
W rok pózniej odbył się ślub Zenona z Elżbietą. Ale przedtem między Elżbietą i Justyną
miała miejsce owa pamiętna rozmowa, która w pózniejszym rozwoju tragicznych wypadków
odegrała niewątpliwie
dużą rolę.
9
Tego roku na wiosnę Bogutowa rozchorowała się tak ciężko, że doktor z Chązebnej już nie
mógł jej poradzić, musiała jechać do miasta na operację. Pani Ziembiewiczowa sama przyszła
do izby za kuchnią, żeby się z Bogutowa pożegnać, i dała jej pensję za sześć miesięcy, a
resztę obiecała przysłać do miasta, jak tylko Justyna napisze jej adres, gdzie mieszkają.
- Ani jeden grosz wam u mnie nie zginie - powiedziała. - Bogutowa może być spokojna. A na
kolej dostaniecie bryczkę, żeby wam było wygodnie jechać.
Bogutowa pani podziękowała i pocałowała ją w rękę.
Wszystko, co miały, Justyna zapakowała do jednego dużego plecionego kosza, docisnęła
trzeszczące wieko, przez kółka przesunęła gruby pręt żelazny i zamknęła na kłódkę. Na drogę
wzięła do małego koszyczka chleb z serem i herbaty w butelce, a poduszkę i chustkę mocno
skręciła osobno i obwiązała sznurkiem.
Zaraz po obiedzie przed kuchnię zajechała bryczka zaprzężona w dwa gniade konie fornalskie,
z prawej większy i chudy, z lewej mniejszy, tłuściejszy. Fornal Józef założył duży kosz na
kozioł i pomógł Bogutowej wejść na siedzenie. Parę dziewczyn pokazało się przed kuchnią i
każda życzyła Bogutowej szczęśliwej drogi i prędkiego wyzdrowienia. Józef wskoczył na
bryczkę po kole, usiadł przy koszu bokiem i uderzył batem grubszego konia, który był leniwy,
l
Koło zabudowań i między opłotkami za ogrodem przejechali prędko, ale zaraz droga zrobiła
się piaszczysta, konie poszły stępa i zaczęły się grzać. Słońce ostro świeciło nad polami,
chude żyta, pełne bławatków, stały bez ruchu, koła szorowały w piachu i gęsty kurz buchał
kłębami spod bryczki. Justyna coś sobie przypomniała i obróciła się, żeby popatrzeć na
Boleborzę. Ale nie zobaczyła nic, ani dworu, ani podwórza, tylko same drzewa. I dopiero
teraz zrobiło jej się przykro.
Jazda wydawała się ciężka i długa, chociaż do kolei była niecała mila. Bogutowa dostała na
drogę proszek od bólów, ale poty ją oblewały, było jej to zimno, to gorąco. Miała na sobie
czarne palto, dobrze ciasne, i czarną koronkową chusteczkę na głowie, ale nim dojechały,
wszystko na nich zrobiło się białe od kurzu.
Na stacji przesiedziały parę godzin, bo pociąg szedł dopiero w nocy, W wagonie Justyna
zezuła matce buty, wypakowała poduszkę i rozłożyła chustkę na ławie. Bogutowa położyła
się wygodnie, wzięła jeszcze jeden proszek i popiła zimną, słodką herbatą, która miała smak
rozmoczonego korka. Zrobiło jej się przyjemnie i jak wagon ruszył, myślała, że zaraz zaśnie.
Ale zasypiała tylko na chwilę, różne rzeczy jej się wydawały niby sny, niby prawda na
przemiany. Justyna zamknęła okno, żeby nie wiało, i siadła przy matce w kąciku, w nogach.
Było prawie ciemno, obcy ludzie siedzieli naprzeciwko i drzemali. Spod podłogi słychać było
wielkie huki, niby wystrzały i pioruny, tak się ten pociąg rwał, tak stękał i walił przez tę noc,
jak coś żywego.
Było wiadomo, jak zwalniał, dojeżdżał do jakichś stacji, gwizdał w ciemności, natrafiał na
zwrotnicę. Cała ławka przesuwała się ku nogom Bogutowej, poduszka cisnęła mocno na
głowę, jak czyjaś ręka A zaraz potem ciągnęło ją znowu ku górze, jakby siedząca Justyna
popychała ją w nogi na dawne miejsce. Wszystko uspokajało się na chwilę, cichło, pózniej
rozlegały się różne głosy i nowi ludzie wchodzili trzaskając drzwiami. Chcieli, żeby im [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •