[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skarby, Eliasz za każdym razem brał jednego wielbłąda i jednego osła, oddalał się od karawany,
ponieważ nikt poza nim nie miał prawa wiedzieć, gdzie znajdują się kryjówki. Któregoś dnia o
świcie Eliasz ukrył przedmioty wiezione przez dwudzieste pierwsze zwierzę, a kiedy wracał,
zobaczył, że dwaj jego ludzie przebrani za Rzymian rozmawiają z prawdziwymi Rzymianami,
którzy zabierali się właśnie do przeszukiwania juków. Zostały jeszcze cztery osły i pięć
wielbłądów wiozących pergaminy. Resztę przedmiotów ze Zwiątyni zdążono ukryć. Rzymianie
spodziewali się, że znajdą jedzenie, złoto lub srebro, ale oto mieli przed sobą karawanę z
pergaminami. Wrócili więc do swoich towarzyszy. W patrolu było kilkunastu ludzi. Eliasz trzymał
się w ukryciu, czekając, co się stanie. Czy pozwolą im odjechać? Co powiedzieli jego ludzie i czy
Rzymianie im uwierzyli? Minęło kilka pełnych napięcia minut. Na pustyni panowała cisza, nie
słychać było ani tchnienia wiatru, ani żadnego innego dzwięku i tylko słońce paliło niemiłosiernie,
przyprawiając o szaleństwo.
Nagle Rzymianie ustawili się w szyku i zaatakowali karawanę. Byli na koniach, mieli więc
przewagę. Eliasz, ukryty za skałą, patrzył bezsilny i przerażony, jak Rzymianie bezlitośnie zabijają
mieczami jego ludzi, nie oszczędziwszy fałszywych Rzymian, którzy stanęli w obronie karawany.
To była masakra. Gdy rzymski patrol się oddalił, pozostały tylko wielbłądy, osły i przytroczone do
nich zwoje. Rzymianie zabili wszystkich.
Eliasz wyszedł z ukrycia. Puścił wolno zwierzęta, które niczego już nie wiozły, zabrał zaś te,
na grzbietach których spoczywały ciężkie dzbany ze zwojami. Podjął marsz przez pustynię, idąc na
skróty, by nie spotkać Rzymian. Za nim podążały zwierzęta, spragnione wody i wyczerpane
podobnie jak on. Posuwały się wolno w słońcu, po kamieniach i skałach, wioząc manuskrypty tam,
gdzie miały być ukryte, żeby przetrwać wieczność.
Ze szczytu jednej ze skał Eliasz dostrzegł morze w samym sercu pustyni. I nie był to miraż.
Zrozumiał, że dotarł do celu.
%7łyła tam grupa ludzi niepodobnych do innych, modlących się żarliwie, poddających się
ceremonii oczyszczenia, czekających na koniec świata, przygotowujących się do tego,
przestrzegających dawnych praw. Nazywano ich esseńczykami.
Eliasza powitał nauczyciel, stary mężczyzna w białej szacie, dawny kapłan Zwiątyni o imieniu
Ithamar.  Skąd przybywasz, wędrowcze? - zapytał. - Wyglądasz na bardzo zdrożonego .
 Przybywam ze Zwiątyni - powiedział Eliasz. - Zwiątynia wkrótce zostanie zburzona.
Rzymianie lada moment przebiją się przez mury miasta. Uciekłem więc, zabierając ze sobą nasze
święte teksty. Chcę powierzyć je wam, żebyście ich strzegli .  Dlaczego przywiozłeś kopie? -
zdziwił się Ithamar.  Bo kapłani Zwiątyni nie zgodzili się, bym zabrał oryginały .  Kapłani
Zwiątyni... - powtórzył Ithamar. - Saduceusze. To przez ich upór zburzona zostanie Zwiątynia .
 Przywiozłem także zwój, na którym umieściłem wykaz wszystkich kryjówek, w których
znajdują się teraz skarby Zwiątyni .  Wywiozłeś skarby Zwiątyni? .
Eliasz spotkał więc esseńczyków, którym powierzył manuskrypty, a esseńczycy przyjęli je i
złożyli niemożliwą do spełnienia obietnicę, że te teksty przetrwają mimo wojen, mimo upływu
czasu, który wszystko niszczy, mimo przemijających pokoleń ludzi. Przyrzekli, że będą
strażnikami tych tekstów.
Potem Eliasz został wprowadzony do Sali Spotkań i przemówił do zgromadzonych tam
Licznych:  Przyjaciele, kiedy nadejdzie czas, trzeba będzie odbudować Zwiątynię. Oto zwój, na
którym zapisałem miejsca ukrycia skarbów Zwiątyni. Za ten zwój i za inne zginęli ludzie. Oddali
życie po to, abyśmy mogli ponownie ujrzeć któregoś dnia Zwiątynię. Zwój ten przekazuję wam,
ponieważ jesteście strażnikami pustyni, ponieważ na waszej pustyni znajduje się teraz skarb
Zwiątyni, niedaleko od waszych grot, niedaleko od Jerozolimy. Wy wszyscy, dopóki nie zostanie
odbudowana Zwiątynia, będziecie zarzewiem Historii, będziecie Zwiątynią .
Ojciec urwał na chwilę. Wokół nas stało teraz jeszcze więcej ludzi. Przyłączyły się grupy
Amerykanów i Włochów. Wszyscy w milczeniu słuchali słów o przeszłości, wypowiadanych w
ogromnym teatrze Masady.
- Tego samego dnia pewien żołnierz rzymski podkradł się do murów Zwiątyni. Nie otrzymał
żadnego rozkazu od swoich dowódców. Nikt nie polecił mu zrobić tego, co zamierzał. Wspiął się
do jednej ze strzelnic w murze. Zciany tego pomieszczenia wyłożone były drewnem cedrowym.
Podpalił trzymaną w ręku gałąz i wrzucił w otwór strzelnicy. Gdy Eliasz powrócił, Zwiątynia stała
w ogniu. Zapanował chaos, pożar objął całą Jerozolimę, zabijając przerażony lud Izraela.
Eliasz patrzył z Góry Oliwnej na Jerozolimę, otoczoną polami i mokradłami. Widział kilka
drzew na Wieży Dawida, drogę prowadzącą do murów i okalające miasto nagie góry, widział
płonącą Jerozolimę, zbudowaną na skraju pustyni.
Stojąca w ogniu Zwiątynia była plądrowana, tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci, szukających
ucieczki, mordowali rzymscy żołnierze. Topiło się złoto, którego wszędzie było pełno. Złote płytki
spływały kroplami z fasady Zwiątyni, ze ścian, z bramy między przedsionkiem i samym
sanktuarium. Osuwały się poczerniałe od dymu mocno osadzone kamienie i solidnie uformowane
nasypy. Wszystko zamieniało się w popiół. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •