[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ludzmi sprawiły, że nadałyście jej przydomek  księżniczki . I teraz okazała wam swą
uprzejmość, zapraszając was wszystkie na dzisiejszą zabawę popołudniową. Mam nadzieję,
że potraficie to ocenić, a na znak uznania wzniesiecie jednogłośny okrzyk:  Dziękujemy ci,
Saro !
Wszystkie dziewczynki powstały - zupełnie jak w ów pierwszy dzień, który Sara
pamiętała tak dobrze.
- Dziękujemy ci, Saro! - zawołały chórem, a Lottie zaczęła podskakiwać z radości.
Sara przez chwilę była onieśmielona, ale wnet opamiętała się i złożyła wszystkim piękny
ukłon.
- Dziękuję wam bardzo, że sprawiłyście mi taką przyjemność! - odpowiedziała.
- Bardzo ładnie to powiedziałaś, Saro - pochwaliła ją miss Minchin. - Tak postępuje
prawdziwa księżniczka, gdy ją lud oklaskuje. - Tu zwróciła się w inną stronę, zmieniając ton
głosu na gniewny: - Lawinio, ten głos, który wydajesz w tej chwili, mocno przypomina
chrząkanie. Jeżeli jesteś zazdrosna względem koleżanki, powinnaś wyrażać swe uczucia w
nieco przyzwoitszy sposób. A teraz pobawcie się same, bo ja wychodzę.
Ledwie wyszła, już przełamał się ten urok czarnoksięski, jaki na uczennice wywierała
jej obecność. Jeszcze się drzwi nie zamknęły, a już wszystkie ławki były puste. Małe
dziewczynki przeskakiwały przez nie lub pchały się jedna przed drugą, a starsze nie dawały
się im wyprzedzić; wszystko, co żyło, cisnęło się ku pudełkom. Sara z rozpromienioną twarzą
pochyliła się nad jednym z nich.
- Aha! tu są książki!
Młodsze dziewczynki zaczęły szemrać, a Ermengarda zawołała, nie kryjąc
przerażenia:
- To twój tatuś przysyła ci książki w prezencie na urodziny? On chyba jest tak
niedobry, jak mój tatuś! Nie otwieraj tego pudełka, Saro!
- Ja właśnie lubię książki - zaśmiała się Sara, ale zwróciła się w stronę największego
pudełka. Znajdowała się w nim  Ostatnia Lalka , tak piękna, że dzieci wydały przerazliwy
okrzyk radości i cofnęły się, patrząc na nią przez chwilę w niemym zachwycie.
- Ona jest prawie tak wielka, jak Lottie - szepnęła jedna z nich. Lottie klasnęła w ręce i
zaczęła tańczyć z uciechy.
- Ubrana jak do teatru - zauważyła Lawinia - Ma palto obramowane gronostajem.
- O! - zawołała Ermengarda, wyskakując naprzód. - Ona trzyma w ręce lornetkę...
niebieską i wyzłacaną.
- A oto jej walizka - rzekła Sara. - Otwórzmy ją i zobaczmy, co zawiera.
Usiadła na podłodze i przekręciła klucz. Dzieci z hałasem skupiły się koło niej,
przypatrując się z zachwytem, jak podnosiła jedno wieczko za drugim i odsłaniała zawartość
walizki. Były tam koronkowe kołnierzyki, jedwabne pończoszki i chusteczki; było pudełko z
klejnotami, zawierające naszyjnik oraz przepaskę na włosy, która błyszczała tak pięknie,
jakby w nią wprawiono prawdziwe diamenty; były sukienki balowe, spacerowe, wieczorowe i
wizytowe, kapelusze i wachlarze; był zarękawek i długi kołnierz fokowy. Nawet Lawinia i
Jessie zapomniały, że już wyrosły z tych lat, kiedy bawiły się lalkami, i raz po raz porywały
do obejrzenia to jedną, to drugą rzecz, wydając przy tym okrzyki zachwytu.
- Wyobrazmy sobie - odezwała się Sara, stojąc przy stole i wdziewając wielki,
aksamitny kapelusz na głowę uśmiechającej się obojętnie właścicielki tych wspaniałych
strojów - wyobrazmy sobie, że ona rozumie ludzką mowę i czuje się dumna z podziwu, jaki
obudza.
- Ty wciąż sobie tylko wyobrażasz różne rzeczy - odezwała się tonem pewnej
wyższości Lawinia.
- Wiem o tym i jest mi z tym dobrze - odrzekła Sara, nie speszona bynajmniej. - Nie
ma nic tak miłego, jak wyobrażanie sobie różnych rzeczy. To zupełnie, jakby się było wróżką.
Jeżeli człowiek uporczywie sobie coś wyobraża, niebawem staje się to dla niego prawie
rzeczywistością.
- Dobrze ci wyobrażać sobie różne rzeczy, gdy masz wszystkiego pod dostatkiem -
rzekła Lawinia. - Ciekawam, czy potrafiłabyś tak roić i udawać, gdybyś była żebraczką i
mieszkała na poddaszu?
Sara przestała układać strusie pióra na kapeluszu  Ostatniej Lalki i zamyśliła się.
- Zdaje mi się, że potrafiłabym - odparła. - Gdyby wypadło być żebraczką,
musiałabym wciąż roić i udawać. Ale nie wiem, czy przyszłoby mi to łatwo.
Ledwo skończyła mówić, do pokoju weszła miss Amelia.
- Saro - odezwała się - plenipotent twojego tatusia, pan Barrow, przyszedł z wizytą do
miss Minchin! ponieważ chciałby porozmawiać na osobności, a w gabinecie zastawiono
podwieczorek, więc bądz dobra przejść tam razem z koleżankami, a moja siostra porozmawia
w sali szkolnej z tym panem.
Podwieczorek był rzeczą pożądaną, więc niejedne oczka zalśniły na wiadomość o nim.
Miss Amelia ustawiła dziewczynki w dwa szeregi, i trzymając Sarę pod rękę, ruszyła na czele
tego pochodu, zostawiając  Ostatnią Lalkę na fotelu wśród porozrzucanych bezładnie
wspaniałych strojów; na poręczach krzeseł zwisały sukienki i paltociki, a na samych krzesłach
piętrzyły się zwały koronkowych spódniczek.
Becky, która nie została zaproszona na podwieczorek, była na tyle niedyskretna, że
zatrzymała się na chwilę, by przyjrzeć się tym wszystkim cudnościom. To już naprawdę była
niedyskrecja!
- Wracaj do roboty, Rebeko, - przykazała jej na odchodnym miss Amelia; ona jednak
pozostała, żeby z wielką czcią wziąć w rękę najpierw zarękawek, a następnie jedną z
sukienek; jeszcze przyglądała się im nabożnie, niby rzeczy jakiej poświęcanej, gdy posłyszała
tuż za progiem kroki miss Minchin. Ogarnięta trwogą na myśl, że mogą ją posądzić o jakąś
rzecz niedozwoloną, dała czym prędzej nura pod stół, gdzie ją zasłoniły zwisające brzegi
obrusa.
Miss Minchin weszła do pokoju w towarzystwie niskiego i chudego pana o ostrych
rysach twarzy, na której malowało się w tej chwili jakby zakłopotanie. Trzeba przyznać, że i
miss Minchin też wyglądała na zakłopotaną, a w spojrzeniu, jakim obrzucała owego małego
jegomościa, przebijało zmieszanie i rozdrażnienie.
Usiadła, przybierając postawę sztywno - wyniosłą i wskazała gościowi krzesło.
- Proszę siadać, panie Barrow - odezwała się.
Pan Barrow nie usiadł od razu. Całą jego uwagę pochłonęła  Ostatnia Lalka oraz
otaczające ją przedmioty. Włożył na nos okulary i z widocznym zgorszeniem przyglądał się
tej wystawie.  Ostatnia Lalka nie przejmowała się tym bynajmniej; siedziała nieruchomo i
spoglądała na niego obojętnym wzrokiem.
- Sto funtów! - burknął zwięzle pan Barrow. - Same kosztowne materiały, a wykonane
u paryskiej modystki! Ależ ten człowiek marnował pieniądze!
Miss Minchin czuła się obrażona tym, że ktoś śmie tak urągliwie wyrażać się o
najlepszym z jej dobroczyńców. Nawet plenipotenci nie powinni sobie pozwalać na taką
samowolę!
- Przepraszam, panie Barrow - odezwała się chłodno. - Nie rozumiem, co pan chce
przez to powiedzieć.
- Widział kto sprawiać jedenastoletniemu dziecku takie prezenty na urodziny! -
odrzekł pan Barrow tonem równie krytycznym.
- Wedle mego zdania, jest to istne szaleństwo! Miss Minchin wyprostowała się jeszcze
sztywniej.
- Kapitan Crewe jest człowiekiem majętnym - rzekła. - Same kopalnie diamentów...
Pan Barrow nie dał jej dokończyć zdania:
- Kopalnie diamentów! Ależ ich nie ma i nigdy nie było! Miss Minchin zerwała się z
krzesła:
- Co takiego? - wrzasnęła. - Co pan chce przez to powiedzieć? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •