[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Na niewielkim taborecie około palącego się ognia na kominie, siedziała o lat
szesnaście młodsza od niego kobieta. Rysy jej twarzy, chociaż równie wiekiem i
cierpieniami zmienione, zachowały jednak ślady dawnej piękności, błyszczące zaś
duże czarne oczy dowodziły, ze w młodości mogły zająć niejedno serce. Głaszcząc
na kolanach małego szpica, patrzała na męża, aby jeżeli czego zażąda, sama mu
usłużyć mogła. Wpięciu pokojach, całe ich mieszkanie składających, nie było
oprócz ich dwojga nikogo. Rączka tylko mosiężna na drucie umocowana, dowodziła,
że ktokolwiek ze sług, w drugiej połowie domu mieszkających, może przyjść na
zadzwonienie.
Staruszkowie ci, byli to moi rodzice, którzy po wyjezdzie naszym do Francji i po
wydaniu za mąż starszej ich córki a mojej siostry Nepomuceny, osiedli blizko
kościoła.
Tak to zwykle bywa, że ci, których już świat nie zajmuje, udają się do Boga.
W takiem to położeniu byli moi rodzice, gdy ja zostawiwszy za parkanem bryczkę,
ostrożnie i cicho z bijącem sercem przeszedłem dwa pokoje i zatrzymałem się na
progu trzeciego, w którym oni oboje siedzieli.
Matka na mój widok powstała z siedzenia, i z twarzą zaczerwienioną, z gwałtownie
bijącem sercem, ze łzami radości rzuciła mi się na szyję i objąć chciała, gdy
tymczasem ja u nóg jej leżałem.
Który to z synów? ona jeszcze nie wiedziała, ale że syn, o tem była przekonana,
jak mi to pózniej sama mówiła.
Rozbudzony tym szelestem ojciec, zapytał:
 Co to jest?
 Syn, syn nasz przyjechał  nachyliwszy się do niego, szeptała mu do ucha matka
moja.
 Syn!  powtórzył radością jaśniejący starzec.
 Pójdz synu, póki nie skonam, niech cię pobłogosławię.
I ja do łeż rozczulony uklęknąwszy przed nim, przyjąłem na prędce
błogosławieństwo.
Zadziwi to zapewne czytającego, że ja w charakterze Wisniowskiego, wdawałem się
w czasach tak niebezpiecznych w podobne rozczulenia z Migurskimi, lecz zniknie
to podziwienie W chwili, gdy sobie przypomnimy, że i ja przedewszystkiem byłem
także człowiekiem, i chociaż przygotowałem się przedstawić się im jako
galicjanin, nie widziawszy przez lat dwanaście moich rodziców, uległem takiemu
rozczuleniu, jakiego młode i niezepsute serce jeszcze doznaje.
Jakkolwiek bądz, dzięki niech będą Opatrzności, że nikt obcy nas tu nie widział;
inaczej zguba byłaby nieuchronną. Gdy jednak przeszły chwile pierwszego
uniesienia, uprzedziłem rodziców; ażeby się ze mną przy obcych jak z Wiśniowskim
obchodzono.
W godzinę potem, nowa scena odbyła się w tym pokoju. Rafalina, ośmnastoletnia
siostra moja, ktorą najwięcej z rodzeństwa kochałem, wróciła z sąsiedniego domu,
w którym była z wizytą.
Nazajutrz ojciec mój, usiadłszy w ulubionem swojem krześle i podług zwyczaju
zamrużywszy oczy, biorąc mnie za rękę, zawołał:
 Biedny Wincenty! w tak młodym wieku, a już tyle wycierpiałeś, cierpisz i
cierpieć będziesz! Przebacz mój synu tej smutnej przepowiedni, ale ja to czuję i
naprzód widzę!... We własnym domu, a jesteś obcym!... Rodzice twoi... którzy by
ci powinni serce otworzyć... oni ci dachu odmawiają!...
... O carze Mikołaju!... Bóg kiedyś odepchnie cię od swego łona, jak ty nas
zmuszasz wyrzekać się własnych dzieci! że zaś każesz nam gwałcić najświętsze
prawa natury, za to kiedyś ciężko odpowiesz! Moc i potęga twoja wkrótce tu
przejdą, a
ty wyrzutami i zgryzotą sumienia, jak straszydło jakie błąkać się będziesz
wiecznie, i nie znajdziesz przytułku!...
 Amen!  zawołałem.
O moi szanowni czytelnicy! gdybyście wy widzieli w tę porę mojego ojca, równie
jak ja bylibyście zdziwieni. Twarz jego w górę wzniesiona, oczy jasnością
zabłyszczały i jakby czytając przyszłość Mikołaja, nadziemskiej jakiejś przybrał
postać istoty; zamrużył pózniej oczy, i wrócił do stanu otrętwienia.
Na drugi dzień wziąłem arkusz czystego papieru, rozłożyłem go naprzeciw okna, i
starannie szukałem, czy nie znajdę na nim znaków wodnych lub nazwiska papierni i
roku, i nieznalazłszy tego, czegom się obawiał, napisałem na nim co następuje:
Ja niżej podpisany, wziąłem sposobem pożyczki od Wgo Antoniego Wiśniowskiego
dwieście pięćdziesiąt reńskich srebrem, czyli na monetę, kurs w Królestwie
Polskiem mającą, złotych polskich tysiąc, które upraszam rodziców moich,
Walerego i Katarzyny Migurskich w Królestwie Polskiem, w województwie
sandomierskiem, we wsi Rzeczyca Mokra mieszkających, temuż Antoniemu
Wiśniowskiemu lub jego pełnomocnikowi łaskawie wypłacić.
Działo się w Paniowcach Zielonych, dnia go maja roku (podpisano Wacław
Migurski.).
Po napisaniu takiego dokumentu, zmiąłem go i wytarłem o podłogę, aby ile można
zrobić go dawnym, złożyłem go potem we czworo, i przy mojej matce i siostrze
oddałem ojcu mówiąc:
 Jeżeli kiedykolwiek i jakakolwiek komisja zapyta was, czy Antoni Wiśniowski
był w waszym domu i poco? to odpowiedzcie że był, i odebrawszy od was pieniądze
pożyczone przez niego synowi waszemu Wacławowi, udającemu się do Francji, po
dwóch noclegach wyjechał, zostawiwszy wam ten oto kwit. Ja zaś w przypadku tak
samo tłumaczyć się będę, i tym sposobem zgodzimy się na jedno.
O dwanaście mil od Sandomierza, jest miasto wojewódzkie Radom. W tem mieście
jest komora celna, której naczelnikiem był pan M, stary kawaler, brat rodzony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •