[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wychyliła się na zewnątrz i pomachała do Shute'a. - Dzień dobry, wujku Jed. Niech wujek
pozdrowi ode mnie ciocię Bess.
Oparty o ogrodzenie, Shute się wyprostował.
- Pozdrowię ją, Sally. Lucinda się odwróciła i dopiero teraz zobaczyła Caleba.
- A co pan tu robi, panie Jones?
- Przyjechałem do pani o ósmej, żeby złożyć raport z postępów śledztwa i zadać pani
kilka pytań - odrzekł. - Ale nie było pani w domu.
- Na miłość boską. - Wpatrywała się w niego oszołomiona. - Przyjechał pan do mnie o
ósmej rano? Przecież nikt nie prowadzi interesów o tej porze.
- Pani najwyrazniej tak. - Skinął głową w stronę domu, który przed chwilą opuściła.
- To zupełnie inna sprawa.
Caleb wziął od niej torbę. Zdziwił się, jaka była ciężka.
- Kiedy się przekonałem, że nie ma pani w domu, postanowiłem panią wytropić.
Przypomina sobie pani na pewno, że nalegała, żebym składał raporty codziennie.
- Nie przypominam sobie, bym użyła słowa  codziennie - odparła. - Zdaje mi się, że
powiedziałam:  często i regularnie .
- Uznałem, że to oznacza codziennie. Lucinda popatrzyła na niego spod ronda małego
kapelusza.
- Chyba nie zamierza pan przyjeżdżać do mnie każdego dnia o ósmej rano. To by było
okropne - przerwała, a jej oczy się rozszerzyły. - Co się panu stało? Miał pan wypadek?
- Coś w tym rodzaju. Pomógł jej wsiąść do powozu, po czym sam zajął miejsce tak
ostrożnie, jak mógł. Mimo to obolałe żebra zaprotestowały na tę gimnastykę. Wiedział, że nie
uszło to uwagi Lucindy.
- Jak tylko dotrzemy do domu, dam panu coś na ból - powiedziała.
- Dziękuję. - Postawił torbę na podłodze. - Będę pani bardzo wdzięczny. Wziąłem
trochę salicyny, ale niezbyt mi to pomogło.
Maleńkie skórzane siedzenia nie były przeznaczone dla mężczyzny rozmiarów Caleba.
Zajął jedno z nich na wprost Lucindy. Nie mógł jednak odsunąć się tak daleko, by jego
spodnie nie ocierały się o fałdy jej sukni. A gdyby powóz podskoczył na kamieniach, Lucinda
wylądowałaby na jego kolanach. Podszeptywane przez wyobraznię obrazy rozgrzały mu krew
i zapomniał o obolałych żebrach.
- Poza środkiem przeciwbólowym dam panu jeszcze jeden napar - oznajmiła Lucinda.
- A w jakim celu? - zapytał, marszcząc brwi.
- Widzę jakieś zawirowania w pańskiej aurze.
- Niewiele spałem ostatniej nocy.
- Sen nic nie pomoże na brak równowagi, który wyczuwam. Jego przyczyną jest
problem natury psychicznej. Myślę, że napar panu pomoże. Przygotowałam go wczoraj, gdy
pan wyszedł.
Caleb wzruszył ramionami i wyjrzał przez okno.
- Wygląda na to, że cieszy się pani pewną sławą w tej okolicy, panno Bromley.
- I to zupełnie inną niż ta, którą mam w Towarzystwie, czy tak? - Uśmiechnęła się do
kobiety w drzwiach, która pomachała jej w odpowiedzi. Gdy spojrzała na Caleba, na jej
ustach nie było już uśmiechu. - Najwyrazniej mieszkańcy Guppy Lane wierzą, że ich nie
otruję.
- Ja też pani ufam. - Był zbyt zmęczony i obolały, żeby dać się sprowokować.
- Oczywiście - odparła, rozluzniając się trochę. - Co ma mi pan do powiedzenia?
Odkrył, że trudno mu myśleć o czymś innym niż delikatny zapach perfum Lucindy i
subtelne nęcące prądy, które od niej emanowały i które zwodziły jego zmysły. Fakt, iż
siedział tak blisko niej, mącił jego zazwyczaj uporządkowane myśli. Powiedział sobie, że to
pewnie z powodu braku snu.
A może wyjaśnienie było jeszcze prostsze. Od dawna już nie doświadczył satysfakcji,
jaką daje bliskość kobiety. Luzny związek z pewną atrakcyjną wdową skończył się kilka
miesięcy temu. Jak to zwykle bywa z takimi związkami, nie czuł żalu z tego powodu.
Tym bardziej dziwiło go, że nie tęsknił za namiętnością aż do wczoraj, kiedy to ni
stąd, ni zowąd ogarnęła go nieodparta chęć pocałowania Lucindy. To samo silne
niewyjaśnione pragnienie przepełniało go właśnie teraz. Zdaje się, że naprawdę potrzebował
snu.
- Panie Jones? - odezwała się Lucinda ostrym tonem. Caleb próbował się skupić.
- Powiedziałem pani wczoraj, że zanim będę mógł poświęcić pani sprawie całą moją
uwagę, muszę uporać się z innym śledztwem. Ostatniej nocy je zakończyłem.
W jej oczach zabłysła ciekawość.
- Pomyślnie, mam nadzieję?
- Owszem. Przyjrzała się jego twarzy.
- Czy słusznie się domyślam, że wczorajszej nocy dorobił się pan tych siniaków?
- Sprawy nieco się skomplikowały - przyznał.
- Była jakaś bójka?
- Można to tak nazwać.
- Na miłość boską, co się stało?
- Ta sprawa jest zamknięta. Mam już plan, który pozwoli złapać sprawcę.
- O której godzinie położył się pan wczoraj spać? - Nie dała się zbić z tropu.
- Co takiego?
- Jak długo pan spał?
- Parę godzin, chyba. Nie patrzyłem na zegarek. A jeśli chodzi o mój plan...
- Ile godzin spał pan ostatniej nocy?
- A dlaczego, u diabła, chce pani to wiedzieć?!
- Podczas wczorajszej rozmowy zauważyłam, że niewiele pan spał także poprzedniej
nocy. Widziałam to w pańskiej aurze.
Caleb zaczynał się irytować.
- Zdawało mi się, że w mojej aurze wyczuła pani napięcie.
- Owszem. Może to właśnie ono uniemożliwia panu nocny wypoczynek.
- Powiedziałem przecież, że pracowałem nad tamtą sprawą. Sytuacja stała się
naprawdę fatalna. Ostatnio niewiele miałem czasu na sen. Jeśli nie ma pani nic przeciwko, to
chciałbym pani zadać kilka pytań, panno Bromley.
- Zniadanie?
- Co takiego?
- Czy jadł pan śniadanie?
- Piłem kawę. - Zmrużył oczy. - Kiedy wychodziłem dziś rano, moja nowa gospodyni
dała mi na drogę ciastko. Nie miałem czasu na normalny posiłek.
- Dla mężczyzny pańskiej postury solidne śniadanie jest bardzo ważne.
- Mojej postury? Lucinda odchrząknęła.
- Jest pan silnym, krzepkim człowiekiem, panie Jones i to nie tylko fizycznie, lecz
także psychicznie. Potrzebuje pan wiele energii. Sen i obfite śniadanie są niezbędne dla
pańskiego dobrego samopoczucia.
- Do diabła, panno Bromley, nie po to szukałem pani o ósmej rano, żeby wysłuchiwać
wykładu na temat moich nawyków dotyczących spania i jedzenia. Jeśli nie ma pani nic
przeciwko, może wrócimy do kwestii zaginionej paproci.
Lucinda wyprostowała się na maleńkiej ławce i splotła dłonie na kolanach.
- Tak, oczywiście - odparła. - Cóż więc sprowadza pana do mnie o ósmej rano?
Choć było to śmieszne, nie mógł się powstrzymać od powiedzenia czegoś na swoją
obronę.
- Panno Bromley, kiedy prowadzę dochodzenie, nie mogę pozwolić, żeby ograniczały
mnie zwyczaje towarzyskie dyktujące właściwy czas składania wizyt. - Zdawał sobie sprawę,
że jest gburowaty, ale ciągnął dalej: - Nie będę przepraszał za metody, jakich używam.
Pracuję tak, a nie inaczej. I to niezależnie od sprawy, jakiej się podjąłem. To szczególne
dochodzenie jest, jak wczoraj powiedziałem, niezwykle ważne dla mnie i dla Towarzystwa.
- Rzeczywiście, dał mi pan jasno do zrozumienia, że bardzo interesuje pana doktor
Knox - zauważyła chłodno. - Co w takim razie chciałby pan wiedzieć?
- Powiedziała mi pani wczoraj, że Hulsey...
- Knox.
- By wszystko było jasne, będziemy nazywać Knoksa Hulseyem - oznajmił Caleb. - A [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •