[ Pobierz całość w formacie PDF ]

motorowe, przenikał do mojego mózgu, aż w końcu nie byłam już pewna, czy rozlega się w
mojej głowie, czy jednak na niebie. Parę godzin pózniej byliśmy już tak zestresowani, że
wyszliśmy z szopy do strzyżenia owiec, ukryliśmy rowery i ruszyliśmy lasem w góry.
Dopiero kiedy otoczyły nas gęste zarośla, poczułam się trochę pewniej. Nie mieliśmy
jedzenia - jedynie paczkę suchych herbatników, którą wziął z sobą Homer - ale mimo to
woleliśmy głodować, niż zejść na pola, gdzie bylibyśmy widoczni jak na strzelnicy.
W końcu usiedliśmy i mogliśmy się podzielić swoimi przeżyciami. Wymiana relacji
była czymś niesamowitym i pomogła nam na chwilę zapomnieć o nieustannym warkocie
samolotów. Opowiedziałam pozostałym, co mnie spotkało, a potem przyszła kolej na Robyn.
Zajęła się sąsiednim domem, który uznaliśmy za trochę mniej ważny budynek z biurami. Nie
udało jej się jednak dostać do środka.
- Drzwi były zamknięte - wyjaśniła - więc o czwartej, gdy tylko wartownik się oddalił,
wybiłam szybę. Próbowałam to zrobić delikatnie, ale była dość wysoko nad moją głową i
ostatecznie runęła, lądując po wewnętrznej stronie domu. Gdybyście słyszeli ten hałas! Był
niewiarygodnie głośny. Zaczęłam panikować, ale uznałam, że mam jeszcze trochę czasu, więc
spróbowałam wdrapać się do środka. Wzdłuż ściany biegła rynna, która w pewnym miejscu
się rozwidlała, więc wdrapałam się na nią. Sięgnęłam w stronę okna, żeby złapać się parapetu
i wtedy rynna się zerwała. Narobiła jeszcze więcej hałasu niż szyba. Wybaczcie, ale wtedy
stchórzyłam. Zaczęłam się trząść i doszłam do wniosku, że nie mam czasu, żeby wejść do
środka. Teraz myślę, że chyba by mi się udało, ale cały ten hałas porządnie mnie wystraszył.
Potem zdałam sobie sprawę, że woda z zerwanej rynny leje się na ziemię. Jakby wszystko
sprzysięgło się przeciwko mnie. Wyprostowałam rynnę i ruszyłam w stronę sąsiedniego
domu, żeby zobaczyć, czy Ellie nie potrzebuje pomocy, ale akurat wrócili dwaj strażnicy i
minęły całe wieki, zanim w końcu udało mi się wycofać. Dlatego obawiam się, że tak
naprawdę nie zrobiłam nic pożytecznego. Wszystkie zasługi możecie przypisać sobie.
Lee też zastał zamknięte drzwi. Być może zamykali budynki, w których urządzili
biura, a tych, gdzie mieszkali, już nie. Lee był jednak w lepszej sytuacji niż Robyn: Fi znała
dom doktora Burgessa prawie tak dobrze jak swój, więc narysowała mu świetny szczegółowy
plan budynku. Kiedy Lee zobaczył, że tylne drzwi są zamknięte, pobiegł prosto do składu
węgla, otworzył go, wślizgnął się do piwnicy i tamtędy dostał się do domu.
- Doktor Burgess ciągle powtarzał, że musi tam wstawić zamek - triumfowała Fi. -
Jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, był beznadziejny. Tata zawsze mówił, że to dlatego
nigdy się do niego nie włamali.
Lee znalazł kuchenkę gazową i trzy piecyki, więc puszczony przez niego gaz na
pewno wywołał wielką eksplozję. Zapytałam go, czy napotkał jakieś problemy w drodze
powrotnej, a on tylko wzruszył ramionami, spojrzał na drzewa i powiedział:  Nie . Nie
wiedziałam, jak to rozumieć. Dlaczego nie spojrzał mi w oczy? Miałam okropne uczucie, że
na jego rękach, na tych długich, smukłych palcach muzyka, pojawiło się jeszcze więcej krwi.
Homer z łatwością dostał się do domu, który mu wyznaczyliśmy, ale nie znalazł tam
żadnych urządzeń na gaz. Po wyjściu postanowił przyczaić się kilka przecznic dalej i
zobaczyć, co się stanie.
- Uwielbiasz to robić - zauważyła Fi. - Zupełnie jak wtedy, kiedy wysadziliśmy most.
- To szalony terrorysta - powiedziałam.
- Tym razem było jeszcze lepiej - oznajmił Homer. - Ogromna eksplozja. Najpierw
jedna, a potem druga, jeszcze większa. Może trzymali tam amunicję. Szkoda, że nie
poczuliście fali uderzeniowej. Zupełnie jakby nagle rozpętała się wichura. Wow! A ten huk!
Nie do wiary. Potem nastąpiło mnóstwo mniejszych wybuchów. Dziś rano zrobiliśmy coś
wielkiego. Podjęliśmy się wykonania niesamowicie trudnego zadania i udało nam się.
Jesteśmy bohaterami!
Zastanawiałam się, jakie to dziwne, że niszczenie budynków i zabijanie ludzi stało się
dla nas wielkim osiągnięciem, i że znacznie łatwiej jest coś zniszczyć, niż zbudować.
- A jak poszło tobie, Fi? - zapytał Lee.
- Przekopywałam się przez ogród jak jakiś króliczek - powiedziała Fi. - Minęły całe
wieki, zanim w końcu zbliżyłam się do domu. A mniej więcej metr od tylnej ściany zdałam
sobie sprawę, że wartowniczka śpi. Mogłam podejść spacerkiem i nawet by mnie nie
zauważyła. Trochę się zmartwiłam, bo była już za dziesięć czwarta i wartowniczka mogła się
spóznić na zmianę warty. Na szczęście miała jeden z tych zegarków z budzikiem, więc kiedy
pomyślałam, że chyba będę musiała podejść i sama ją obudzić, usłyszałam sygnał. Parę minut
pózniej rozległ się gwizd. Wartowniczka podniosła się z ziemi i odmaszerowała. Wydaje mi
się, że coś piła, bo zanim ruszyła w stronę ulicy, wsunęła do kieszeni butelkę. Gdy tylko
zniknęła za domem, wpadłam do środka. Odkręciłam gaz w kuchni i włączyłam piecyk w
jadalni, ale za bardzo się bałam, żeby zrobić coś więcej. Poza tym nie sprawdziłam timera. Po
prostu podłączyłam go do gniazdka i miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
- Podobnie jak ja - wyznałam.
Okazało się, że tylko Lee sprawdził ustawienia timera.
- Nic się nie stało - uspokoił nas Homer. - Zadbałem o nie w domu pani Lim i
wszystko poszło zgodnie z planem. Eksplozje nastąpiły jedna po drugiej, więc możliwe, że
jedna wywoływała drugą albo, jak już powiedziałem, w którymś z budynków był skład
amunicji.
Po południu w gospodarstwie Mackenziech zjawił się patrol. %7łołnierze przyjechali
dwiema terenówkami: toyotą i jackaroo. Poznałam drugi pojazd. Należał do pana Kassara,
który prowadził w szkole kółko teatralne. Był taki dumny z tego auta. Na razie, siedząc w
gęstych zaroślach, czuliśmy się bezpieczni, ale bardzo się baliśmy, że żołnierze znajdą jakiś
ślad naszej niedawnej bytności w szopie i wezwą posiłki. Patrzyliśmy w skupieniu, jak
przeczesują teren. Najzabawniejsze było to, że wyglądali na porządnie zestresowanych. Zdjęli
karabiny z pleców, trzymali się blisko siebie i cały czas nerwowo się rozglądali. Miałam
ochotę zawołać:  To tylko my! Dzieciaki z liceum. Wyluzujcie! , ale oni oczywiście nic o nas
nie wiedzieli. Brali nas pewnie za zawodowych żołnierzy, doskonale wyszkolonych
zabójców. I chyba rzeczywiście nimi byliśmy.
Jedno wydawało się pewne: jeśli kiedykolwiek nas złapią i odkryją, że te wszystkie
akcje to nasza sprawka, będzie po nas. Będziemy martwi. I nie mówię tego ot tak. To będzie
oznaczało koniec naszego życia, naszego oddychania, patrzenia i myślenia. Będziemy martwi.
%7łołnierze skierowali się w stronę szopy do strzyżenia owiec. Podchodzili do niej
zupełnie jak w filmach: biegiem pokonywali małe odcinki, cały czas osłaniali się nawzajem i
otworzyli drzwi kopniakiem. Pomyślałam, że mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, że tyle razy
udało nam się ich pokonać. W porównaniu z nimi naprawdę wyglądaliśmy jak amatorzy.
Chociaż sama nie wiem - może właśnie na tym polegała nasza przewaga. Może mieliśmy
więcej wyobrazni, więcej elastyczności niż oni. Poza tym ci żołnierze byli zwykłymi
podwładnymi wykonującymi czyjeś rozkazy. My sami byliśmy własnymi szefami i mogliśmy
robić, co nam się podobało. To chyba trochę nam pomagało.
Przypomniało mi się pewne marzenie, które snułam, kiedy byłam trochę młodsza.
Marzył mi się świat bez dorosłych. W zasadzie nie miałam żadnego pomysłu na to, co [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •