[ Pobierz całość w formacie PDF ]

matką?
- Wiele. Ta sprawa może mi przynieść rozgłos, którego tak potrzebuję.
Zostanę zauważony i będą mnie obserwować przez cały czas trwania procesu. A
potem będę mógł przebierać w ofertach i wybrać firmę, w której zechcę pracować.
Przyjdą do mnie na kolanach.
- Tak samo byłoby, gdybyś jej bronił.
Potrząsnął przecząco głową.
- Nie. Powiedzieliby, że podjąłem się tej sprawy ze względu na ciebie.
Posądzono by mnie o to, że nie kieruję się rozsądkiem, że nie widzę
beznadziejności tej sprawy. Potem nikt już by mnie nie traktował poważnie.
- To nie jest beznadziejna sprawa. - Chciała podejść do niego, ale wyraz jego
oczu zmroził ją. - Wiem, że z punktu widzenia mojej matki nie wygląda to najlepiej
- ciągnęła mimo wszystko - ale ona tego nie zrobiła. A dowody mają wyłącznie
charakter poszlakowy. Idz, porozmawiaj z nią, a sam zobaczysz.
- Tylko głupiec podjąłby się tej sprawy i jeszcze miał nadzieję, że wygra.
Przykro mi, Lauro.
Stała na środku pokoju z opuszczonymi rękami. Przez głowę przebiegały jej
wszystkie te chwile, gdy była tu razem z nim - jadła, pracowała, czasem śmiała się.
Wszystko zmieniło się w ciągu kilku godzin. Poczuła się tak, jakby jakaś ogromna
fala zmyła z niej resztki sił.
- Naprawdę tak uważasz. Nie masz zamiaru mi pomóc.
- Przykro mi - powtórzył.
- Myślałam, że cię znam. Myślałam, że mnie kochasz, że zrobisz dla mnie
wszystko, tak jak ja zrobiłabym dla ciebie. Ale tylko się ośmieszyłam. Jedyna
rzecz, która cię obchodzi, która cię kiedykolwiek obchodziła, to twoja kariera.
- Nie miej mi za złe, że kieruję się rozsądkiem, Lauro. Gdybyś była na moim
miejscu, postąpiłabyś tak samo.
- Nigdy nie odwróciłabym się do ciebie plecami! - I choć wzniósł między
nimi niemal namacalny mur, podeszła bliżej i zmusiła go, żeby spojrzał jej w oczy.
- A właściwie w jakim świetle stawia cię ta sprawa? I czy oskarżanie matki
narzeczonej to nie konflikt interesów?
Tym razem nie było wątpliwości. Stuart odwrócił wzrok.
- Stuarcie?
Odchrząknął.
- Musimy porozmawiać, Lauro.
Nogi się pod nią ugięły. Tylko duma nie pozwoliła jej usiąść.
- Mów.
- Masz rację. To byłby konflikt interesów. I właśnie dlatego& Jestem
pewien, że to zrozumiesz. Muszę& - Zagryzł wargi i patrzył na nią bezradnie. -
Muszę to zrobić.
Te słowa były dla niej jak policzek.
- Chcesz zerwać nasze zaręczyny.
Wyglądał, jakby poczuł ulgę, że ona to powiedziała, nie on.
- Tak będzie lepiej. I tak nic by z tego nie wyszło. Z czasem
znienawidziłabyś mnie za to, że oskarżałem twoją matkę. Chciałbym nam tego
oszczędzić.
- Och, Stuarcie. - Mimo gniewu poczuła pierwsze ukłucie bólu.
- Tak będzie lepiej.
- Oczywiście. - Przeszła obok niego i skierowała się do drzwi. - Uważaj
więc, że już nie jesteśmy zaręczeni.
- Lauro?
Odwróciła się, unosząc brwi.
- A& pierścionek?
Niemal się roześmiała. Wyglądał tak żałośnie. Czego się obawiał? %7łe chce
zatrzymać jego brylant bez skazy? A może bał się, co rodzice na to powiedzą.
Boże drogi. Jak mogła być tak ślepa, żeby nie widzieć, jaki jest naprawdę -
płytki i bez kręgosłupa?
Zdjęła pierścionek i rzuciła go na stół. Zanim zdążył podziękować, wyszła.
Laura wyszła z więzienia okręgowego o trzeciej po południu. Przy Riddel
Park czekał już na nią tłum dziennikarzy z różnych gazet i stacji telewizyjnych.
W jednej chwili otoczyli ją, podsuwając mikrofony i kierując na nią kamery.
Przypomniała sobie, że sama postępowała tak samo, torując sobie drogę do
pierwszego szeregu, żeby uchwycić jakieś zdanie, oświadczenie, cokolwiek, co
mogłaby pózniej zacytować. Teraz ona znalazła się w centrum zainteresowania i
zupełnie nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić.
- Panno Spencer, czy pani matka przyznała się do zabójstwa J. B. Lawsona?
- Czy powiedziała, dlaczego to zrobiła?
- Czy to prawda, że dwadzieścia pięć lat temu zasztyletowała swojego
kochanka?
Oślepiona błyskami fleszy usiłowała przedrzeć się przez tłum, ale oni wciąż
nacierali, zasypując ją pytaniami.
- Nie mam nic do powiedzenia. Proszę mnie przepuścić.
Nagle poczuła, jak obejmuje ją jakieś silne ramię.
- Chyba państwo słyszeli - powiedział Ted głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Proszę nas przepuścić.
- Panie Kandall, my tylko wykonujemy swoją pracę. Sam pan wie, jak to
jest. Tak jak panna Spencer.
- Panna Spencer jest bardzo zmęczona. Jestem pewien, że jeżeli pozwolicie
jej odpocząć, z przyjemnością odpowie na wasze pytania. A tymczasem zabieram
ją do domu.
Laura patrzyła zdumiona, jak tłum rozstępuje się przed nią.
- Chodz. - Ted pociągnął ją do bmw. - Zabieramy się stąd, zanim zmienią
zdanie.
Nie pytała, skąd się tu wziął ani jak ją znalazł. W samochodzie oparła głowę
na skórzanym podgłówku i zamknęła oczy, ledwo zdając sobie sprawę, że ruszyli.
Starała się nie myśleć o niczym, ale umysł wciąż podsuwał jej jakieś dziwne,
bezsensowne obrazy - zakrwawioną matkę, wózek z ciałem, zatrzaskujące się przed
nią ciężkie drzwi celi, tłum przed więzieniem, dopytujący się, czy Shirley zabiła J.
B.
Na myśl o J. B. poczuła ból, bardziej przenikliwy i silniejszy niż przedtem.
Jak to możliwe, że nie żyje? Tylu rzeczy nie zdążyli zrobić, tylu słów nie zdążyli
powiedzieć.
- Chcę go zobaczyć. - Ledwo rozpoznała własny głos. - Chcę zobaczyć J. B.
Ted spojrzał na nią uważnie.
- Nie musisz tego robić.
- Nie uwierzę, że nie żyje, dopóki go nie zobaczę. - Patrzyła prosto przed
siebie suchymi oczami. - Zawiez mnie do niego.
Wizyta w miejskiej kostnicy była krótka i bolesna. Ciało J. B. wciąż leżało
na wózku przykryte białym prześcieradłem. Gdy pracownik kostnicy je odchylił,
Laura przez minutę wpatrywała się w białą, stężałą twarz, po czym nie mówiąc ani
słowa, wyszła na zewnątrz i wsiadła do samochodu.
Ted szybko zawiózł ją do Lost Creek. Nie chciał zostawiać jej samej od razu
więc zabrał Laurę do głównego domu. Wozy policyjne już odjechały. Zaparkował
obok samochodu J. B. jak tyle razy w ciągu ostatnich kilku dni, i spojrzał na Laurę.
Była blada, oczy miała suche i nieobecne jakby patrzyła w ciemność. Nie był
pewien, czy zorientowała się, że dojechali już na miejsce.
Teraz musi myśleć przede wszystkim o niej. Musi odsunąć na boi swój
smutek i pomóc jej przetrwać te ciężkie dni. Ujął jej dłonie. Były zimne i
bezwładne.
- Powiedz, jak mógłbym ci pomóc.
Ból w jej oczach podsycił jego własny.
- Powiedz, że to się nie wydarzyło. - Jej głos był beznamiętny. - Powiedz, że
to tylko koszmarny sen i zaraz się obudzę.
- Chciałbym, żeby tak było.
- Tak bardzo go kochałam - szepnęła. - Nie znam drugiego takiego
człowieka. Odmienił moje życie, gdy tylko go poznałam. Nie zraziło go to, że na
początku byłam zgaszona i obojętna, a czasem nawet niegrzeczna. Wszystko
rozumiał. I kochał mnie tak samo jak ja jego.
- Dlatego że wierzył w ludzi. Widział w nich to, czego inni nie dostrzegali.
To była jedna z jego najbardziej ujmujących cech.
Ted mówił stłumionym głosem. Starał się nad nim zapanować. Laura
spojrzała na niego. Przystojna twarz Teda była napięta. Malował się na niej ból,
który dobrze rozumiała. Była tak pogrążona w rozpaczy, że nawet o nim nie
pomyślała.
- Och, przepraszam cię, Ted. Ty przecież też go kochałeś.
Wyjął z kieszeni papierosa i chwilę mu się przyglądał. Wyciągnął
zapalniczkę z deski rozdzielczej, zapalił go i zaciągnął się mocno. Płuca wypełnił
mu mocny, gorący dym. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •