[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samo jak jej oczy.
Kova w nagłym przebłysku uświadomił sobie; że nigdy już nie będzie piękniejsza.
Nigdy więcej nie zejdzie się ze sobą tyle miłych okoliczności w tym samym czasie.
Jak królowa królowych, a przy tym jak najbardziej pożądana
kobieta pod słońcem. Podeszła do łóżka, uklękła nad nim, otarła mu się łonem o
podbrzusze. Na piersi poczuł dotyk sutków. Była podniecona, on również. Obudził
się, gdy wstała z łóżka. Nie chciał usnąć, ale kochali się tak namiętnie, że kiedy się
potem do niego przytuliła, zmęczenie go przemogło. Teraz spod wpółprzymkniętych
powiek obserwował, jak ostrożnie podchodzi do szafy, gdzie naumyślnie schował
walizeczkę. Tę, którą brał ze sobą do
Czeskich Budziejowic, dokąd kurier przysłany przez Vermirowskiego przywiózł
mu koordynaty nowych okien do Palmowego Zwiata. Zatrzymała się przed walizeczką
i z wahaniem odwróciła ku niemu. Nie był pewny, ale zdawało mu się, że w świetle
nocnej lampki jej oczy lśnią jak reflektory. Pokręciła głową, jakby chciała pozbyć się
wątpliwości, kucnęła i ostrożnie otworzyła walizeczkę. Jak zwykle znajdowały się w
niej koordynaty, ale tym razem dotyczące okien, z których w obecnych
okolicznościach nie mogli skorzystać. W dodatku prowadziły do innego miejsca niż
to, gdzie już czterokrotnie byli. Nie chciał niepotrzebnie ryzykować. Widział, jak Klara
studiuje kolumny liczb i rysunki. Albo miała fotograficzną pamięć, albo schowała
gdzieś mały fotoaparat. Wychodziło na jedno. Zamknął oczy, żeby przespać resztę
nocy. To, że Klara pracuje dla tajnej policji, uświadomił sobie już wtedy, gdy się
pierwszy raz kochali. Jej perfumy, z bliska tak oryginalne i intensywne, przypomniały
mu chwilę, gdy strażnicy wyprowadzali go z więzienia. Musiała stać blisko otwartych
drzwi, a on wtedy po raz pierwszy poczuł jej zapach.
Niebo, piekło i piekło raz jeszcze
Słońce prażyło jak zawsze, gdy się tu pojawiali. Brezent umocowany na dziobie
chronił łódz przed nabraniem wody. Ludzie zaczęli wiosłować, zanim jeszcze na
dobre się usadowili. Nikt już nie brał ze sobą' nowoczesnej broni ani ubrań, wszystko
to w Palmowym Zwiecie niszczało niewiarygodnie szybko. Jerzyk zadowolił się
maczetą i dwoma pistoletami skałkowymi za pasem, inni dawali pierwszeństwo
rusznicom lub nawet kuszom. Sam Kova uparł się, by skombinować działo z brązu.
Wyglądało niepozornie, ale musieli je wlec dwaj lub trzej ludzie. Wszyscy narzekali,
że to głupi pomysł, i dlatego nie odpuścił, póki nie zmusił ich, by nauczyli się z tego
strzelać. Zamiast kul używali kawałków żelaza zebranych na złomowisku, a po serii
ćwiczeń potrafili trzecim strzałem pokryć kartaczami określony obszar.
Brzeg przybliżał się szybko, fale tym razem były większe niż zwykle, lecz dzięki
poprzednim doświadczeniom łatwo sobie z nimi poradzili. Pod kilem zazgrzytał
piasek, wszyscy jak na komendę wyskoczyli z kanu i popchali je głęboko na plażę.
Kolejna fala pomogła im, oszczędzając kilku metrów uciążliwej pracy.
Krak, Val, my trzej bierzemy działo i proch, inni ekwipunek! zawołał Kova.
Zrobił minę, jakby nie słyszał pełnego niezadowolenia szemrania. Dobrze pamiętał
zardzewiałe niemieckie odznaczenie znalezione w piasku i często rozmyślał, co też
przytrafiło się jego właścicielowi.
Nie kierowali się już prosto ku plaży, ale trochę w bok, ku ujściu potoku. Płaskie
wybrzeże tworzyło tam zagłębienia, w których palmy rosły prawie do samego morza.
Co to jest? zapytał jeden z ludzi, podnosząc z piasku
błyszczącą blaszkę.
Jerzyk zabrał znalezisko i podejrzliwie je obejrzał. Kova tymczasem ładował
armatkę i sprawdzał, czy proch strzelniczy nie zamókł.
Coś na kształt nieśmiertelnika, psi identyfikator, jakie nosi się
w armii. Tyle że zamiast nazwiska są tu tylko litery EF i liczba.
To może tu leżeć cholernie długo zauważył ktoś.
Kova wiedział, co stało za tą uwagą. Ludzie bali się, że odwoła
akcję. A każdy chciał dostać swój udział.
Znowu mignęło mu wspomnienie starego odznaczenia. Ta blaszka wyglądała
jednak na nową. Tylko że on również potrzebował pieniędzy, a tajne służby, dla
których pracowała Klara, lub kontrwywiad, na który uskarżał się Richter, nie
zostawią ich w spokoju na długo.
Rozdzielcie się na dwie grupy robocze, reszta będzie czuwać
rozkazał. Na warcie przy łodzi zostanie jeden człowiek.
Jerzyk popatrzył na niego nieprzyjaznie, ale nie zaprotestował.
Kova miał świadomość, że jak dotąd bezproblemowa współpraca wkrótce się
skończy. Obaj wiedzieli swoje o dowodzeniu, ale Kova był ostrożniejszy i bardziej
skupiał się na planowaniu.
Maszerowali przez gaj palmowy nieco bardziej nerwowo niż ostatnio, chcąc się
dostać do obszaru, gdzie jeszcze nie zbierali orzechów. Skradali się po cichu,
ściskając w rękach prymitywną broń palną, maczety, niektórzy stare miecze. Kova
uświadomił sobie nagle, że bardziej przypominają piratów niż ludzi dwudziestego
pierwszego wieku. Teren unosił się łagodnie, jak zawsze w głąb lądu. Nigdy jeszcze
nie zapuścili się za wzniesienie zakrywające im widok. Nie miało to większego sensu,
powodowałoby tylko niepotrzebną zwłokę i rozproszenie sił. Mimo to sam chętnie by
tam zajrzał.
W końcu dotarli do pierwszych palm uginających się pod ciężarem dojrzałych
orzechów. Z ich nadejściem umilkły wrzaski papużek i granie niewidocznych cykad.
Kova miał nieprzyjemne wrażenie, że otacza ich nienaturalna martwota, choć i
przedtem było tu dziwnie cicho. Wielki jak męskie przedramię czerwono-zielony ptak
zerwał się z gałęzi, przeleciał na inne drzewo, ale zanim usiadł, rozmyślił się i wrócił z
powrotem.
Do roboty! zawołał Jerzyk.
Kova jak zwykle wybrał się na patrol, ale im głębiej szedł w las, tym bardziej
nieprzyjemne przeczucie narastało. Kiedy znalazł się w miejscu, gdzie jeszcze nigdy
nie był, w pewnym oddaleniu od ekipy zbierającej orzechy, zauważył fragment darni
jakby wydarty nogą. Grunt zdawał się bardziej suchy, wystarczyło więc, żeby ktoś
się
potknął, zawadziwszy o ziemię czubkiem buta. Zcierpł, odwiódł kurek broni i
rozejrzał się ostrożnie. Ktoś tędy przechodził, wcale nie tak dawno. Bezzwłocznie
zawrócił i szybko ruszył w kierunku ludzi. Przemykał od drzewa do drzewa, przez
otwarte obszary przebiegał nisko pochylony.
Mamy towarzystwo oznajmił, gdy dotarł na miejsce.
Trzasnęły napinane kurki, ludzie instynktownie odwrócili się
plecami do siebie, ku niewidocznemu nieprzyjacielowi.
Trzeba by tego nabrać dwa razy tyle co zwykle. Nie wiadomo,
czy w przyszłości będzie tu taki porządeczek. Jerzyk spojrzał na
Kovaa wyzywająco.
Kova zdawał sobie sprawę, że go nie przekona, tak samo zresztą jak innych.
Wszyscy pragnęli zgarnąć jak najwięcej towaru, tym bardziej że nie mieli pewności,
czy wypad nie okaże się ostatnim.
Możemy się tu nawet przespać, też by nie zawadziło
przytaknął, zamiast protestować.
Wiedział, że w ten sposób zmusi ludzi do większego pośpiechu. Nikt nie chciał
zostawać w nieznanym świecie dłużej, niż to konieczne.
Przez następną godzinę praca postępowała bez przeszkód, ale Kova miał oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Pokrewne
- Home
- Maxfield, Z.A. St. Nacho's
- 2002 notenki memoirs
- moonsworn
- Feehan, Christine Magic Sisters 01 Magic in the Wind
- Dr Who New Adventures 51 Godengine, by Craig Hinton (v1.0) (pdf)
- Dołęga Mostowicz Tadeusz Kiwony
- śąabiśÂski Jan Opowiadania o zwierzetach
- Felix, Net i Nika Tom 13 Klć twa Domu McKillianów
- Cox Maggie WiktoriaśÂska rezydencja
- Murray Rothbard ''O nowć wolnośÂć manifest libertariaśÂski''
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pwpetzworld.pev.pl