[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nartach w połączeniu z parą nabierał jakiejś słodyczy. Nawet płaty śniegu opadającego z
gałęzi cedrów na dach publicznej łazni rozpadały się, jak gdyby podgrzewane, w bezkształtne
strzępy.
Wkrótce nadejdą ostatnie dni roku, a potem nastanie styczeń; tamtą drogę w czasie
zadymek całkowicie zasypie śnieg. Na bankiety gejsze będą musiały chodzić w długich
gumowych butach naciągniętych na góralskie szarawary, w płaszczu narzuconym na kimono,
w chusteczce na głowie. W tym okresie śnieg będzie głęboki, może i na dziesięć stóp. Takie
myśli snuł Shimamura schodząc w dół stromą ścieżką, na którą, zanim nastał świt, spoglądała
dziewczyna z okna zajazdu na wzgórzu. Spod pieluch suszących się na wysoko rozpiętym
sznurze u skraju drogi widać było łańcuch pogranicznych gór, na których śnieg lśnił
łagodnym blaskiem. Zielony szczypior jeszcze nie skrył się całkiem pod białym puchem.
Dzieci ze wsi jezdziły na nartach po zasłanych śniegiem polach.
Gdy wkraczał do tej części wsi, gdzie zaczynała się już szosa, do uszu jego dobiegło
monotonne bębnienie, jakby kropel deszczu spadających z dachu.
Pod okapami domów mieniły się przyjemnie w świetle sopelki lodu.
Na dachu zobaczył jakiegoś mężczyznę uprzątającego śnieg.
 Ej! Może byście potem i u nas trochę odgarnęli?! _ wołała z dołu jakaś kobieta,
która wracała właśnie z łazni i czoło miała niemal do połysku wytarte wilgotnym ręcznikiem.
Była to zapewne jedna z tych dziewcząt na posługi, które przybywały tu zawczasu w związku
z sezonem narciarskim. Sąsiedni dom, w którym mieściła się kawiarenka, miał zwichrowany
dach, a ramy jego oszklonych okien były wyblakłe od starości.
Większość domów kryta była małymi deszczułkami, na których pokładziono rzędami
obłe kamienie. Te otoczaki, tkwiąc jeszcze w śniegu, ziały czarnymi plamami zwłaszcza od
tej strony, gdzie operowało słońce, ale ich barwa przypominała raczej czerń lodu
wystawionego na długie działanie zimowej aury niż wilgotny minerał. A i same domy miały
w sobie coś z wyglądu owych kamieni. Rzędy nisko opadających dachów,
charakterystycznych dla północnych okolic, zdawały się cicho tulić do ziemi.
Cała czereda dzieci bawiła się wybieraniem odłamków lodu z zamarzłego rowu i
ciskaniem ich na drogę. Może oczy dzieciarni cieszył krótkotrwały odblask, jaki towarzyszył
rozpryskiwaniu się brył? Shimamura stojąc w słońcu nie mógł się dość nadziwić grubości
rozbijanego lodu, zatrzymał się więc przez dłuższą chwilę i patrzył.
Jakaś dziewczynka, chyba trzynasto- lub czternastoletnia, oparta o kamienne
ogrodzenie z dala od innych dzieci, robiła coś z wełny na drutach. Miała na sobie góralskie
6
szarawary, a na nogach wysokie drewniane geta , ale była bez skarpet, tak że rzucały się w
oczy spękania zaczerwienionych od zimna bosych stóp. U jej boku siedziała na wiązce
chrustu trzyletnia zaledwie dziewczynka, trzymając apatycznie w rączkach kłębek wełnianej
przędzy. Nawet ta nitka starego popielatego przędziwa, rozciągnięta między małą
dziewczynką a starszą, srebrzyła się ciepło w słońcu.
Z wytwórni nart, o kilka budynków dalej, dochodził odgłos heblowania. Po
przeciwległej stronie ulicy, stojąc pod okapem dachu, rozmawiało ze sobą kilka gejsz. Coś
mu mówiło, że wśród nich jest też Komako  o tym przydomku, pod którym znano ją jako
gejszę, dowiedział się dziś rano od posługaczki w zajezdzie. I rzeczywiście... Widocznie
zauważyła, że Shimamura nadchodzi, bo w odróżnieniu od swych towarzyszek w gromadce
przybrała umyślnie poważny wyraz twarzy. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że
dziewczyna zaraz się zaczerwieni, ale żeby choć spróbowała udać, że tylko przypadkiem się
spotykają... Niestety, ledwie Shimamura zdążył o tym pomyśleć, Komako była już w kolorach
po samą szyję. %7łeby w tej sytuacji chociaż się opanowała, ale gdzie tam: spuściła oczy i jak
na złość, w miarę jak Shimamura się zbliżał, kierowała z wolna twarz w jego stronę.
Gdy Shimamura z uczuciem, że i jego palą policzki, szybko przeszedł mimo, Komako
bez chwili namysłu pospieszyła w jego ślady.
 Narażasz mnie na przykrości. Dlaczego tędy chodzisz?
 Ja ciebie narażam? To ja powinienem się czuć dotknięty! Robicie zbiegowisko, że
aż strach przejść obok! Czy zawsze tak tu bywa?
 Oczywiście! Po południu zawsze!
 Ale myślę, że i dla ciebie może to być kłopotliwe, gdy się czerwienisz i drepczesz
6
G e t a  drewniane trepy japońskie na dwóch poprzecznie umocowanych klockach, używane zazwyczaj do
brodzenia po błocie lub śniegu. Geta trzymają się na nogach za pomocą dwóch sznurów, które u swojej nasady
przytrzymywane są dużym palcem stopy. Aby umożliwić noszenie geta nie tylko na bosą stopę, wyrabia się w
Japonii skarpety z Jednym palcem, zwykle białe, zwane tabi. (Przyp. tłum.)
za mną bez zastanowienia.
 To nie ma nic do rzeczy!  odpowiedziała Komako i znowu spłonęła rumieńcem.
Jednocześnie zatrzymała się w miejscu i objęła ręką heban rosnący przy drodze. 
Pobiegłam za tobą w nadziei, że może zechcesz wstąpić na chwilę do mego domu.
 To tu jest twój dom?
 Aha!
 Mogę pójść do ciebie pod warunkiem, że pokażesz mi swój dziennik.
 Nawet gdy będę umierać, to pierwej go spalę...
 Hm... Ale zdaje się, że u ciebie w domu jest jakiś chory...
 O! A skąd pan o tym wie?
 A wczoraj wieczorem... Ty też wyszłaś przecież na stację, na powitanie, miałaś na
sobie ciemnoniebieski płaszcz. Ja jechałem tym samym pociągiem, siedziałem bardzo blisko
tego chorego. Towarzyszyła mu jakaś młoda kobieta; opiekowała się nim bardzo sumiennie i
serdecznie. Może to jego żona? Czy wyjechała mu naprzeciw, żeby go tutaj przywiezć, czy
też pochodzi z Tokio? Zajmowała się nim zupełnie jak matka. Podziwiałem ją cały czas.
 Dlaczegoś mi tego nie powiedział wczoraj w nocy? Dlaczegoś to przemilczał? 
Komako była rozdrażniona.
 Może to jego żona?  nalegał, ale nie otrzymał odpowiedzi.
 Dlaczegoś mi tego wczoraj w nocy nie powiedział? Dziwny z ciebie człowiek!
Shimamura nie znosił tak ostrego tonu u kobiet. Na dobrą sprawę oboje chyba nie
umieliby powiedzieć, co ją wyprowadzało z równowagi. Najprościej byłoby może przyjąć, że
jest to specyficzny sposób zachowania się Komako, ale, gdy dziewczyna po raz drugi
wyrzucała mu, że jej wcześniej o tym nie powiedział, poczuł się dotknięty w najbardziej czułe
miejsce. Przecież gdy dziś rano widział w lustrze jej twarz na tle ośnieżonych gór, wywołało
to w nim myśl o młodej osobie, której odbicie w oknie wagonu obserwował w czasie jazdy
nocnym pociągiem, a jednak coś nie pozwoliło mu o tym powiedzieć Komako...
 Ale co to przeszkadza, że ten chory jest w domu? Do mojego pokoju nikt nie
wchodzi!  Komako weszła za niskie kamienne ogrodzenie.
Po prawej stronie znajdowało się poletko pokryte jeszcze śniegiem, po lewej zaś rosły
rzędem wzdłuż ściany sąsiedniego domu hebanowe drzewa. Przed domem było coś w rodzaju
kwietnika, pośrodku którego urządzono małą sadzawkę z hodowlą lotosów. Lód z sadzawki
był wygarnięty na brzeg, a w wodzie pływały złote karpie. Domostwo było stare, spróchniałe,
podobnie jak pnie otaczających go hebanów. Deski stanowiące pokrycie dachu, gdzieniegdzie
bielącego się jeszcze śniegiem, były przegniłe, tak że brzeg okapu tworzył nierówną linię.
W przedsionku panował przejmujący ziąb i nie dochodził tu znikąd żaden dzwięk.
Zanim jeszcze oczy jego przywykły do mroku, kazano mu wchodzić po jakichś drewnianych
stopniach. Ze zdziwieniem rozpoznał, że była to najzwyklejsza w świecie drabina. Pokój, do
którego się dostał po jej szczeblach, mieścił się dosłownie pod samym dachem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •