[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Za pierwszą kołatką drzwi otworzyły się na ścieżaj. Porucznik stanął oko w oko ze swym
służącym.
 Cóż to? Co?!  huknął z miejsca Stadnicki, nie odpowiadając na powitanie Wańki.
 Wszystko w porządku, melduję pokornie.
 Dlaczego nie śpisz? Co te światła?
 Lubią widno, proszę waszej wielmóżności.
 Zalałeś pałkę! Nie ma mnie, więc baraszkujesz! Pozapalałeś światła, trutniu, szabas sobie
odprawujesz!
 Pokornie melduję, że właśnie pani lubi!
 Gdzie? Co za pani?!
Wańka, przerażony groznym głosem porucznika; wyprostował się, oczy przymrużył i wy-
rzucił jednym tchem:
 Musi żona waszej wielmóżności! Porucznik opuścił swą potężną rękę na ramię służącego
i szarpnął nim.
 Będziesz ty mi po ludzku odpowiadał?!
Wańka aż się nagiął do ziemi.
 Wasza wielmożność darują... Raczyli przybyć. Mówię: wasza wielmożność raczyli wy-
jechać. Powiadają: nic nie szkodzi, tymczasem pomóż mi rzeczy rozłożyć; tu, powiadają, po-
24
czekam. Nie wiadomo, kiedy wasza wielmożność raczy wrócić! Nic, ja wiem, rusz się, ca-
ramba!... Więc, jak pani do mnie caramba, to... to ja myślał, że musi nikt inny, tylko żona
waszej wielmóżności!...
Wańka jąkał się, mienił kolorami, łypał oczyma i pokornie spoglądał na swego pana! Stad-
nicki zęby zacisnął i zawrócił gwałtownie ku drzwiom wiodącym do komnatek, aby co prę-
dzej zobaczyć osobliwego gościa. Lecz w tejże chwili drzwi się otwarły i na progu stanęła
wysmukła postać kobiety.
Stadnicki o mało nie krzyknął ze zdumienia  kobietą tą była pani kapitanowa Niewodo-
wska.
Porucznik skłonił się niezgrabnie, kapitanowa uśmiechnęła się.
 Widzę, że mi pan nie bardzo rad  ozwała się kapitanowa swym miękkim, cudzoziem-
skim akcentem.
 Cóż znowu, pani kapitanowo dobrodziejko.
 Musiałam! Nie miałam tu nikogo. Własnej szlachetności przypisz mój najazd. Stało się.
Ale pozwól, panie poruczniku dalej. Nie daj się prosić w swym własnym mieszkaniu.
 Bardzo miło, mocno obligowany!  mruczał basem porucznik, idąc za kapitanowa.
Niewodowska wprowadziła pana Józefa do środkowej komnatki gościnnej, wskazała mu
miejsce na stołku przed kominkiem, buchającym żywym ogniem, zakrzątnęła się w sąsiedniej
kuchence, odbyła naradę z Wańka i dopiero gdy na stole zjawił się dzbanek grzanej polewki
winnej, chleb i ser, wówczas dopiero zwróciła się do Stadnickiego i zaprosiła do jadła.
Stadnicki przysiadł się do stołu, podniósł kubek z polewką do ust i zapatrzył się w kapita-
nowa.
Niewodowska westchnęła, zastanowiła się i wybuchnęła nagle:
 Do klasztoru chcieli mnie oddać! Rozumiesz pan, do klasztoru! Uciekłam!
 Uciekła pani?
Kapitanowa ściągnęła łuki cienkich, jedwabistych brwi, na głębie oczu zapuściła ciemne
zasłony rzęs.
 Nikogo nie łudziłam, nie wyprowadzałam w pole. Poszłam za Niewodowskiego, żeby
nauczyć się waszego języka, poznać wasz kraj, żeby Floriana odnalezć... i nie kryłam tych
zamiarów! Był dla mnie najlepszym, najdroższym mi bratem i opiekunem. Szanuję go, po-
wiem, kocham nawet, lecz mimo woli równocześnie nienawidzę. Dwa dni temu oświadczył,
że wyjeżdża z Warszawy, że dostał awans na kwatermistrza i że musi jechać natychmiast ku
granicy. Wiadomość przyjęłam bez wzruszenia. W ostatku zapowiedział mi, że mogę miesz-
kać dalej u jego ciotki, że polecił wypłacać część żołdu na mnie, wreszcie obdarzył mnie fun-
dusikiem na wypadek, gdybym do Hiszpanii chciała wracać, i odjechał. %7łal mi go było ser-
decznie.
 Odjechał na zawsze?
 Tak, mówił, że na zawsze!  szepnęła kapitanowa.  Stokroć biedny! Więc odjechał. Zo-
stałam z jego ciotką. Nazajutrz ciotka do mnie z przemową, żebym z jej pomocy skorzystała i
do klasztoru bazylianek wstąpiła, gdzie bez wątpienia najdzie mnie uspokojenie. Oparłam się
tej myśli stanowczo. Ciotka moją odpowiedz przyjęła uroczystym oświadczeniem, że w nie-
obecności męża muszę poddać się życzeniom jego rodziny. Zagroziła mi po prostu.
 A jejmość pani?!  huknął porucznik, którego już z pasji na tę przemoc oczywistą aż
sapka napadła.
 Ja nic, milczałam na razie. Lecz postanowiłam za wszelką cenę uwolnić się z tej opieki.
Nad wieczorem zebrałem co najpotrzebniejsze drobiazgi, opłaciłam się służebnej i uciekłam
tu, do pana. I teraz drżę, aby na mój ślad nie trafili...
 To i co z tego! Niech spróbują! Ze mną sprawa! Waszmość pani drwij sobie z pogróżek!
W Polsce nie ma musu! Potrzeba będzie, to się sprawiedliwość znajdzie, a jak nie, to, się i bez
sprawiedliwości obejdziemy.
25
Kapitanowa wyciągnęła swą małą, wypieszczoną rączkę do, porucznika.
 Więc, panie poruczniku... ja z całym zaufaniem do pana... do niego muszę... do Floriana.
Jeszcze raz go chcę widzieć, jeszcze raz usłyszeć wyrok... Pan jesteś przyjacielem Floriana.
 Nigdy!
Kapitanowa zmieszała się.
 Więc pan nie jesteś jego przyjacielem?
Głos kapitanowej zadzwięczał przy tym tak silną nutą rozczarowania, że Stadnickiego jak-
by nożem dzgnęło.
 Florian tyle mi o panu mówił...
Porucznik machnął ręką, jakby myśli cisnące mu się odegnać chciał, i miast odpowiedzi
wybiegł do izdebki, kędy Wańka przy ogarku drzemał na skrzyni.
 Wiadro wody! Rusz się, do kroćset! Lej na łeb! Jeszcze!
Wańka spełnił bez namysłu rozkaz. Porucznik stęknął, wyprychał się, wytarł, włosy prze-
czesał i powrócił do komnatki, w której zostawił był kapitanową.
 Co panu?  zagadnęła nieśmiało Niewodowska.
 Nic mi nie jest.
 Może czym uraziłam?
Pani dobrodziejka mnie?! Cóż za supozycja! Zamroczyło mnie z drogi, Głupstwo palną-
łem. Pani o Florku, a ja o Michałku. Jestem, oczywiście, przyjacielem Floriana, no i nie lu-
bię... więc, psia! Niechże pani kapitanowa dobrodziejka rozkazuje. Jest Stadnicki do usług i
niech go piorun spali!
Niewodowska onieśmielił nieco ten nagły zwrot, a bardziej jeszcze oschły ton głosu po-
rucznika. Lecz zniewolona wyczekującą postawą Stadnickiego, jęła snuć obraz swego kry-
tycznego położenia i zakończyła wywodem, że musi widzieć się z Florianem Gotartowskim.
Porucznik wysłuchał kapitanowej z uwagą, po czym rzekł cierpko:
 Zobaczyć się z Florkiem będzie trudno.
 Cały pułk ściąga do Warszawy.
 Nie wiadomo. A gdyby nawet, to pułk pułkiem, a jego może nie być akurat.
 Co pan mówisz?
 Nic... w pułku rozmaicie bywa. Wyślą na ordynans o sto mil, mogą odkomenderować na
służbę przy głównej kwaterze, mogą zostawić po drodze z magazynem czy lazaretem! Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •