[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dała ostrogę i zawołała:
- Zcigamy siÄ™ do Claremont!
Wskoczył na konia i ruszył ostrym galopem przez las, ku drodze.
Wyprzedzała go o jakieś czterdzieści, może pięćdziesiąt metrów. Pochylił się nisko
nad karkiem klaczy i ponaglał ją do biegu. Stopniowo zaczął dopędzać dziewczynę.
Zrównali się i przez pewien czas oba konie pędziły łeb w łeb. Joanna odwróciła
głowę i obdarzyła go radosnym uśmiechem. Poczuł się tak, jakby otrzymał
najwspanialszy prezent.
Przyśpieszył, wyprzedził ją i pierwszy wpadł na dziedziniec Claremont. Gdy
dziewczyna zajechała tam w kilka chwil pózniej, stał już obok Pegeen.
- Nie miałam równych szans - zawołała zdyszana. - Ma pan znacznie lepszego
wierzchowca. To najlepsza klacz w całym kraju.
Gdy pomagał jej przy zsiadaniu, szepnął:
- Najlepszy koń i najpiękniejsza kobieta - marzenie każdego mężczyzny!
Po raz drugi tego dnia Joanna spłonęła rumieńcem. Przemilczała uwagę,
wyraznie speszona. Zjawił się Joshua.
- Josh, oto panna Hamilton, której zawdzięczamy wczorajsze przyjęcie.
Joanna wyciągnęła dłoń na powitanie najzupełniej naturalnym gestem. Joshua
przyjął to z wdzięcznością.
- To zaszczyt, proszę pani - rzekł. - Przygotowałem świeżą kawę - zwrócił się
do Claya. - Może zechcą państwo wypić filiżankę.
Clay spojrzał pytająco na Joannę. Zgodziła się i weszli do środka.
- Przed godziną przywieziono list od sir George a Hamiltona, pułkowniku.
Leży na stole.
Clay przeprosił Joannę i zajął się pismem. Joshua podał kawę.
- Pani stryj wydaje dziś przyjęcie powitalne na naszą cześć. Wiedziała pani o
tym?
- Ależ naturalnie - odparła, napiwszy się kawy. - Przygotowania trwają od
dwóch dni. Jeśli chodzi o te sprawy, to stryj całkowicie polega na mnie. Pochlebiam
sobie, że nigdy go nie zawiodłam. Zaproszenie od Hamiltonów ma swoją wagę i nie
wolno odmawiać.
- Rozumiem - rzekł Clay. - Ilu spodziewa się pani gości?
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Będzie pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt osób, w zależności od pogody i stanu
dróg. Przyjdzie pan?
- Skoro pani tam będzie, to nie mogę odmówić - odparł z całą powagą.
Przez moment patrzyli sobie w oczy w milczeniu. Joanna uśmiechnęła się i
dała znak, że trzeba ruszać.
- Czas chyba na nas - powiedziała, biorąc rękawiczki. - Muszę niebawem
wracać do siebie, a wizyta we wsi u chorego chłopca zajmie nam pewnie całą
godzinÄ™.
Clay poszedł jeszcze na górę po torbę lekarską. Gdy wrócił, Joanna już
siedziała w siodle. Joshua trzymał Pegeen.
- Wrócę za jakieś półtorej godziny - rzekł Clay, dosiadając konia.
Joshua znikł w kuchni, Clay z Joanną pokłusowali w stronę wsi.
Nadal mżyło, gdy dotarli do Drumore. Wioska przedstawiała ponury widok -
zapuszczone chaty, chylące się ku ziemi, błotnista droga. Clay pomyślał, że chyba
nigdy w życiu nie widział czegoś tak nędznego.
Ze studni pośrodku drogi jakaś kobieta czerpała wodę. Zgarbiona nad
cembrowiną, z trudem wyciągała ciężkie wiadro. Clay zeskoczył z konia i pośpieszył
z pomocą, zobaczywszy nalaną twarz i wydatny brzuch kobiety będącej w
zaawansowanej ciąży.
- Nie powinniście dzwigać takich ciężarów - rzekł, biorąc wiadro. -
Zaszkodzicie sobie.
- A któż mnie wyręczy? - poskarżyła się.
- Ano ja! - rzekł. - Prowadzcie mnie do chaty.
Poszła przodem ku chałupie po drugiej stronie drogi.
Clay wyprzedził ją, otworzył drzwi. Znalazł się w mrocznym, ubogim
pomieszczeniu. Wilgoć spływała po kamiennych ścianach, a dymiący torf na
kominku nie dawał prawie żadnego ciepła. Starucha mieszająca coś w saganku na
ogniu nawet się nie obejrzała. W pomieszczeniu panował nieznośny odór
wywołujący mdłości. Postawił wiadro na podłodze i spiesznie wyszedł na dwór.
- Droga pani Cooney, oto pułkownik Fitzgerald, lekarz - rzekła Joanna, nie
zsiadając z konia. - Poślijcie po niego do Claremont, gdy zacznie się poród. Zajmie się
wami.
- Oczywiście - rzekł Clay, gdy kobieta spojrzała nań pytająco. - Dajcie tylko
znać, a zjawię się o każdej porze.
Azy napłynęły jej do oczu. Chwyciła Claya za rękę i zanim zdołał
zaprotestować, przycisnęła dłoń do ust. Zaraz potem zniknęła w chałupie.
Clay dosiadł konia, krzywiąc się z obrzydzenia.
- W tej chałupie jest gorzej niż w psiarni. Jak w ogóle można tak żyć? Nie
uchowa się tu żadne dziecko. Do kogo, u diabła, to należy?
- Do mojego stryja - odparła Joanna. - Cała ziemia w tej okolicy należy do
niego, nie licząc tego, co należy do pana, pułkowniku.
- Powinien się wstydzić. Nikt, kto tak upodla ludzi, nie ma prawa zwać się
człowiekiem. Na Boga, powiem mu o tym, gdy się spotkamy.
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
- Próżny wysiłek, pułkowniku. On po prostu nie zrozumie pańskich pretensji.
Proszę pamiętać, że traktuje Irlandczyków jak Murzynów.
- Więc powiem mu, że nawet niewolników traktowano znacznie lepiej.
- Odrzeknie, że niewolnicy mieli wartość, bo można ich było sprzedać, więc
opłacało się na nich łożyć.
Dojechali do chaty na skraju wsi. Clay zsiadł i pomógł Joannie zejść z siodła.
Sięgał właśnie po torbę z lekami, gdy w drzwiach chaty pojawił się ksiądz - starszy,
zabiedzony, sześćdziesięcioletni może człowiek ze zmierzwioną, siwą czupryną i
pooraną zmarszczkami twarzą. Oczy tylko miał błyszczące, żywe i ufne.
- Oto pułkownik Fitzgerald - Joanna dopełniła formalności. - Pułkowniku,
przedstawiam panu ojca Costello.
Ksiądz uśmiechnął się i podał rękę na powitanie.
- Pański stryj był moim przyjacielem, pułkowniku - rzekł, ściskając energicznie
dłoń Claya. - A znałem też pańskiego ojca, wiele lat temu. Cieszę się, że pan przybył.
Ruszył do chaty, a za nim Clay z Joanną. Znalezli się w równie ubogim
pomieszczeniu co poprzednio. Wilgoć spływała po ścianach, z komina snuł się
duszący dym palonego torfu. Parę kur siedziało na grzędzie w kącie izby, pod ścianą
beczała koza.
W innym kącie stało nędzne wyrko przykryte wyświechtaną derką, dalej zaś
leżał na podłodze siennik, a na nim dziecko, otulone brudnym kocem. Na stołku
obok czuwała jakaś kobieta.
Chory chłopiec dyszał ciężko, z wyraznym trudem łapał powietrze i nie trzeba
było więcej, by pojąć, na co cierpi. Clay przyklęknął nad posłaniem i aż serce mu
zamarło ze współczucia. Chłopiec miał bladą, przezroczystą jak pergamin skórę,
zapadnięte policzki, wychudzony był ogromnie. Na koszuli czerwieniały plamy
krwi. Clay dotknął jego czoła, dzieckiem wstrząsał konwulsyjny kaszel, a z ust
wypłynęła mu krwawa piana.
Akając z cicha, kobieta otarła krew szmatką. Clay otworzył torbę, wyjął
niewielki flakonik laudanum. Poprosił o wodę. Joanna podała kubek.
Clay rozpuścił kilka kropel leku w wodzie i napoił chłopca.
- To go uspokoi na kilka godzin - rzekł. - A dawno już pluje krwią?
- Bóg jeden wie, jak dawno - odparła kobieta. - Nie je, nocą poci się, a zarazem
drży z zimna tak, że w żaden sposób nie można go rozgrzać. Nic mu nie pomaga,
nawet jak zabieramy go z mężem do naszego łóżka. - Znów zaczęła szlochać. Clay
pogłaskał ją po ramieniu.
- Nie martwcie się. Dziś będzie spał spokojnie, a jutro też zajrzę.
Spojrzała nań wzrokiem pełnym smutku.
- Ale my, panie, nie mamy pieniędzy.
- Nie myślcie o tym - rzekł bez namysłu Clay. - Nie wezmę od was ani grosza -
i wyszedł, nim kobieta zdołała cokolwiek powiedzieć. Ciężko mu było na sercu.
- Zdoła mu pan pomóc? - spytała Joanna z troską.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-
Pokrewne
- Home
- Jack L. Chalker, Effinger, Resnick The Red Tape War
- Jack Vance Elder Isles 3 Madouc
- Jay Caselberg Jack Stein 1 Wyrmhole
- Jack Williamson Eldren 02 Mazeway
- Jack Vance Sail 25
- Jack L. Chalker And the Devil Will Drag You Under
- Oakley Jack Powrot Szakala
- Jack L. Chalker Changewinds 2 R
- Jack Williamson The Humano
- Higgins Clark Mary Udawaj, Ĺźe jej nie w
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pwpetzworld.pev.pl