[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skrzynki i
wyciągnął banknot. Nagle, między nim i automatem,
pojawiła się
jakaś dłoń, chwytając pieniądze.
- O co chodzi? - zapytał Jay.
Uśmiechnięty mężczyzna w smokingu zwrócił mu
banknot.
- Obawiam się, że nie mamy miejsca, sir. To
wszystko.
- Ale przed chwilą weszło dwoje ludzi - wtrąciła się
Caroline. -
To prawda, madam - odparł łagodnie. - Szkoda, że
nie
przyszli państwo kilka minut wcześniej.
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale Jay chwycił ją
mocno za
ramię i wyprowadził. Portier otworzył im drzwi na
ulicę. Wrócili
do samochodu. Kiedy wyjmował z kieszeni kluczyki,
dziewczyna
poło-żyła mu rękę na ramieniu.
33
-
Czy takie rzeczy często się zdarzają?
- Bez przerwy - odrzekł spokojnie.
- I możesz to znieść?
Wzruszył ramionami.
- Po dwudziestu trzech latach to nic nie znaczy.
Jednak, kiedy wyjeżdżał z miasta, drżały mu ręce, a
gardło miał
ściśnięte z gniewu. Po chwili zatrzymał samochód i
zapalił
papiero-sa. Siedzieli w milczeniu.
- To bez znaczenia, Jay - powiedziała dziewczyna. -
Ludzie
tego pokroju nie liczą się.
- Naprawdę się nie liczą?
Ujęła mocno jego rękę.
- Nie, nie liczą się.
Gniew odpłynął - Jay się uśmiechnął.
- Już od dawna nie zdenerwowało mnie coś takiego.
Ponownie zapalił silnik, skręcił w boczną drogę i
przyspieszył. -
Dokąd jedziemy? - zapytała Caroline.
- Do lokalu, który odkryliśmy z Dickiem Kerrem
któregoś
wieczoru. To kafejka z parkingiem dla kierowców
ciężarówek. Sporo
ludzi wpada tam wieczorem coś zjeść. Jedzenie jest
całkiem dobre.
Myślę, że ci się tam spodoba.
Czerwona łuna na ciemnym niebie, widoczna zza
dużego, wiejs-kiego
domu wskazywała, dokąd mają jechać. Jay
zaparkował
samochód wśród innych pojazdów, po czym weszli
do kawiarni.
Znalezli się w dużej, dobrze oświetlonej sali.
- Jesteś głodna? - zapytał.
- Tak, zjadłabym co nieco - odrzekła lekko
zawstydzona.
Przeprowadził ją przez zatłoczoną salę do bocznego
pomiesz-
czenia, gdzie było pusto. Następnie podszedł do
bufetu i zamówił
kanapki z bekonem i herbatę.
Przy jednej ze ścian pokoju stały automaty
sprzedające owoce i
żetony do gry w fortunkę. Caroline zaczęła grzebać
w torebce,
szukając drobnych. Jay rozmienił pół korony w
drugiej sali i
wysypał jej na rękę garść monet.
Podniosła na niego wzrok.
- Jay, jesteś kochany.
Szybko stracił kilka miedziaków, które zachował dla
siebie. Co
jakiś czas jęki Caroline obwieszczały zmienne losy
fortuny.
Odszedł 34
od maszyny, która zabrała mu ostatniego pensa i
zauważył, że
dziewczyna z furią przeszukuje torebkę.
- Nie mam już ani jednej monety - narzekała.
- Dałem ci drobnych za dwa szylingi.
- Mam banknot dziesięcioszylingowy. Rozmienię go.
Popchnął ją z powrotem na krzesło.
- Nie zrobisz tego. Możesz spędzić przy automatach
całą noc i w
końcu przegrasz własną koszulę.
- Nie noszę koszuli - zachichotała. W tym momencie
przynie-siono
im kanapki i herbatę.
Skończyli posiłek i Jay spojrzał na zegarek - minęła
dziesiąta. -
Kiedy musisz być w domu?
- Dziadek się tym nie interesuje. Sam urzęduje o
dziwnych porach.
- Jeśli wrócisz o jedenastej, to będzie zbyt pózno.
- To śmieszne! - odparła z oburzeniem. - W sobotę
nie chodzę spać
o tej porze nawet wtedy, kiedy jestem w domu. A
poza tym jutro
jest niedziela. Nie muszę wstawać wcześnie - mogę
pójść na
pózniejszą mszę.
Jay podszedł do dużej szafy z chromowanego metalu
i szkła,
stojącej pod ścianą, wsunął monetę i wybrał płytę.
Zabrzmiała
muzyka.
- Chciałaś iść na potańcówkę. Tu możemy urządzić
sobie własny
dancing.
Caroline uśmiechnęła się i wstała. Rozumieli się
świetnie w
tańcu. Poruszała się pewnie i z wdziękiem,
dostosowując do jego
kroków. - Gdzie nauczyłaś się tańczyć? - zapytał.
- W szkole. Dziewczyny tańczą ze sobą. To trochę
przeszkadza,
jeśli któraś przyzwyczai się do roli mężczyzny i
potem chce
prowa-dzić. Ale ja mam szczęście - zawsze występuję
w roli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szkla.opx.pl
  •